AZ i Nas. Nas i AZ. Zawsze zestawiani, porównywani i wiązani ze sobą. Wśród fanów nowojorskich brzmień zawsze można było usłyszeć rozważania "co by było gdyby" ta dwójka nagrała kiedyś wspólny album. To Nas jest dla wielu królem Wielkiego Jabłka, stawianym na panteonie rapowych legend... ale to wiecznie niedoceniany i stojący w cieniu AZ upodobał sobie spychanie go w cień we wspólnych kooperacjach. Poczynając od debiutu na kultowym ze wszech miar "Life's a bitch" i wersów "Visualize the realness of life and actuality, fuck who's the baddest, a person status depends on salary, and my mentality is money orientated, I'm destined to live the dream with all my peeps who never made it".
Nas
Nas
Sylwester coraz bliżej, wielu z Was spędzi go zapewne na domówkach w muzycznie mieszanym towarzystwie, gdzie około 40% gości po spożyciu odpowiedniej dawki 40%-owego trunku będzie chciała zabawić się w DJ-a Youtube'a, katując wszystkich tym, czym oni sami się jarają "bo posłuchaj przecież, najlepsze to, daj daj, teraz ja". Jeśli chcecie by muzyczna atmosfera została zachowana a zarazem by nie zadowolić jedynie wczutych ortodoksów, lubujących się nawet w zróżnicowanym muzycznie towarzystwie w prezentowaniu perełek spośród swoich wykopów z nowojorskiego undergroundu z połowy lat 90-tych... to postawcie na złoty środek, odrzućcie "wasz ulubiony rap" i znajdźcie coś co trafi do wszystkich, sprawi, że "ona będzie tańczyć dla was" a zarazem nie sprawi u was bólu uszu.
Co najlepiej? Zamiast oklepanych staroci znanych z klubowych imprez, gdzie DJ-e w kółko potrafią męczyć nas "In Da Club", "Low" czy "How We Do" a z Polski mają w zanadrzu jedynie "Drin Za Drinem"... postawcie na mainstream, ale ten nowy i aktualny. Pokażcie, że trzymacie rękę na pulsie, wiecie co dzieje się za Oceanem i jesteście za pan brat z najnowszymi rapowymi hitami dominującymi w klubach i rozpalającymi amerykańskie parkiety.
Mocno, imprezowo, świeżo, stricte mainstreamowo, z małą domieszką polskich tracków dla bardziej patriotycznych melanżowników - oto nasze 22 bomby, zażaleń o "komercyjność/popowość" nie przyjmujemy, ściany podpierać możecie oszczędzając nam tego, tłumacząc się jedynie, że "gangstas don't dance". Jazda.
Kiedy w 2000 roku ukazywał się znakomity, debiutancki album dead prez "Let's Get Free" stic.man i M1 pokazali Światu, że treść w rapie można formułować w taki sposób, że bez przesadnego misjonarstwa zostawia się w głowie słuchacza pewne wartości. Dziś nawet wikipedia mówi, że grupa propagowała socjalistyczne poglądy, ale na pierwszym albumie ja osobiście słyszę jedynie uniwersalny przekaz antysystemowy, promocję zdrowia, zwrócenie uwagi na manipulacje w mediach, w szkołach i w debacie publicznej.
Mija dwanaście lat, a ślad po wielkim sukcesie grupy jakby gdzieś zniknął. Największym wydarzeniem ostatnich lat był udział stic.mana na "Niggerze" Nasa, a poza tym aktywność zespołu ograniczała się do minimum. Dla wszystkich, którzy zatęsknili za ich rapem mamy nowy, solowy numer M1'a z Nasirem Jonesem właśnie.
Hit-Boy to jeden z największych magików dźwięku nowego pokolenia. Jak sama ksywka wskazuje gość robi hity jeden za drugim, a styl jaki wnosi do gry, z jednej strony wpisuje się w nowe trendy, z drugiej chwyta je za łeb i samemu prowadzi wybraną przez siebie drogą. Słuchając tego co zrobił na "Cruel Summer" byłem i nadal jestem pełen podziwu, a przecież ostatnio pokazał pazury w dziesiątkach numerów, chociażby na nowej solówce Kendricka Lamara.
Jednej rzeczy jednak wybaczyć mu nie mogłem - wyprodukowany przez niego numer na "Life Is Good" Nasa, w którym gościnnie miał pojawić się Frank Ocean. Jakiś czas przed premierą Hit-Boy powiedział, że z jego winy sesje gdzieś zniknęły, że nie jest w stanie ich odnaleźć, a napięte grafiki Nasa i Franka sprawiają, że ponowne nagranie numeru nie wchodzi w grę. Jak się okazuje, numer się znalazł.
Za czasów, kiedy The Firm święciło jeszcze triumfy (czyli przede wszystkim przed wydaniem ich albumu w Aftermath) jednym ze zdecydowanie najlepszych duetów na mikrofonie w Nowym Jorku byli Nas i AZ. Nie mówię już o takich numerach jak "Life's Bitch" czy "Mo Money Mo Murder", ale o wszystkich pozostałych i później okazjach, kiedy ci dwaj rapowali razem na długo przed swoim konfliktem. Jednym z takich numerów jest nagrany do spółki z ziomem z The Firm - Nature, "Time" na bicie Dr. Dre. Jeden z najbardziej magicznych numerów jakie słyszałem.
Już 30 października pojawi się "Dreams and Nightmares" czyli jeden z bardziej oczekiwanych debiutów tego roku. Meek Mill swoim tegorocznym mixtape'em pobił rekord pobrań, notując 2 miliony w niespełna dzień i ciekaw jestem, jak na listach sprzedaży radzić będzie sobie oficjalny krążek.
Na razie dostajemy naprawdę mocny singiel, w którym poza Rickiem Rossem pojawiają się John Legend i Nas - który niedawno nazwał Meeka jednym z niewielu autentycznych głosów ulic wśród obecnych nowych twarzy.
Niesamowita kooperacja Nasa z nieodżałowaną Amy Winehouse doczekała się klipu jako kolejny singiel. Video Dnia niestety mamy już zajęte wcześniej, ale do jutra nie ma co czekać, więc wrzucamy wam "Cherry Wine" jako "zwykły" klip, choć wyszło to naprawdę niezwykle i przeklimatycznie.
Istniało jedno poważne zagrożenie - Nas zawsze był artystą o bardzo silnej osobowości i nieraz przesadnie wręcz eksponowanym "własnym zdaniu". Rzadko słuchał nawet bardzo słusznych sugestii. Zdarzało mu się źle dobrać producentów, przeładować materiał, zaplątać się we własnych spostrzeżeniach. Kilka z tych obaw moim zdaniem znalazło swoje potwierdzenie. "Life Is Good" w pewnych kategoriach i dzięki pewnym kawałkom zostanie zapamiętane przez fanów na długo, ale jednocześnie jako całość nijak ma się chociażby do poziomu "Distant Relatives" z Damianem Marleyem.
"Life Is Good" Nasa to bardzo mocna pozycja. Jest to kolejny album z solidną podbudową tematyczną, na którym utwory są zróżnicowane, ale krążą wokół głównego wątku, życia po rozwodzie z Kelis. Już sama okładka mówi bardzo dużo. Widok Nasa siedzącego z zamyśloną miną i fragmentem zielonej sukni ślubnej, który zostawiła w ich domu Kelis tworzy dający do myślenia kontrast z opływającym bogactwem otoczeniem i samym tytułem mówiącym, że "Życie jest dobre". Jak to dobre? Po tych wszystkich zawirowaniach i negatywnych rzeczach jest dobre? To jest właśnie cały Nas. Trochę pod prąd, ale zawsze przy zachowaniu wysokiej jakości.
Powiedzmy sobie szczerze... Kto spodziewał się po tej płycie klasyka? Kto myślał, że połączenie tych styli ot tak da kilkanaście numerów nie gorszych od klasycznego "Road To Zion"? Ilu słuchaczy pomyślało sobie, że panowie w takiej tematyce mogą przez przypadek stać się rapowymi Bono?

































