"Distant Relatives" to pierwszy wspólny album nowojorskiego giganta rapu Nasa i laureata trzech statuetek Grammy, syna legendarnego "Tuff Gonga" - Damiana Marleya. Panowie postanowili przenieść swoją rzekomo wieloletnią przyjaźń na grunt muzyczny, a przy tym zwrócić uwagę Świata na bardzo poważne problemy. Część dochodów z płyty ma być przeznaczona na budowę szkół w Afryce, na albumie pojawia się somalijski bard K'Naan... Sprzedaż póki co zaskakująco mała, ale idea choć szczytna to jakaś taka... zużyta prawda? Czy na pewno?
Powiedzmy sobie szczerze... Kto spodziewał się po tej płycie klasyka? Kto myślał, że połączenie tych styli ot tak da kilkanaście numerów nie gorszych od klasycznego "Road To Zion"? Ilu słuchaczy pomyślało sobie, że panowie w takiej tematyce mogą przez przypadek stać się rapowymi Bono?
No to bijcie się w piersi, tak jak ja biję się w piersi za niedowierzanie w to, że naturalny talent, który niewątpliwie mają obaj panowie, po prostu działa. Raz lepiej, raz gorzej... Tym razem zadziałał naprawdę wyśmienicie. Czemu uważam, że ta płyta jest murowanym klasykiem?
Klasyki mają to do siebie, że potrafią zafascynować sobą do tego stopnia, że człowiek w trakcie dnia co kwadrans myśli o tym, kiedy będzie mógł ich posłuchać. Klasyki mówiąc nawet o rzeczach powiedzianych tysiące razy mówią to w taki sposób, że są zaskakujące i aktywizujące intelektualnie. Klasyków słucha się z taką pasją, że kilkanaście razy pyta się swoich znajomych czy naprawdę nie chcą tego sprawdzić i tak do skutku, aż się ostatecznie wkurwią, albo sprawdzą. Klasyki sprawiają, że każda drobna pierdółka ich dotycząca staje się dla ciebie informacją dnia. Klasyki brzmią tak, że jest się dumnym z muzyki, której się słucha. Bo recenzując klasyki nawet nie zastanawiam się jak dostanie mi się za "słodzenie" i "brak krytycyzmu". Klasyka jest się pewnym. "Distant Relatives" ma wszystkie z tych cech.
To niesamowicie odważny album. Przy pierwszym odsłuchaniu zastanawiałem się czy wejście z "Dispear" to sampel ścieżki dźwiękowej "Króla Lwa" i czekałem w którym miejscu w to poranno-śniadaniowe wejście w "Count Your Blessings" wejdzie jakaś wokalistka, która sprawi, że ten numer polata i w polskich radiach... Z czasem to wszystko układa się w fascynującą muzyczną całość. Aranżacja tej płyty, muzyczna ręka braci Marleyów (Damiana i Stephena) dała dwóm lead wokalom pokazać na ile ich stać. A stać ich na wiele. Nie wierzę, że można nie jarać się np. zwrotkami Nasira ze "Strong Will Continue" czy niesamowitym wejściem Junior Gonga w "My Generation". Ta płyta nie zwalnia tempa. Każdy kawałek ma swoją niepowtarzalną atmosferę... Przewija się tu mnóstwo idei muzycznych, od ciężkich "Land Of Promise" i "Patience" po niesamowicie przebojowe "As We Enter", "Nah Mean" czy "My Generation". Macie tu i muzykę etniczną i dub i efektowny hip-hop i klasowy pop... Nie wiem jak to możliwe, że ta płyta jeszcze nie jest złota.
Druga szóstka w tym tygodniu. Dwa klasyki w jeden dzień. Pięknie... Za każdym razem zmieniam "Revolutions Per Minute" na "Distant Relatives" i odwrotnie, czuję się jakbym zdradzał przyjaciół. Raczej nieprędko odstawię te płyty na półkę... O ile w ogóle.