Przez ponad 2 miesiące krążyliście z nami po Kalifornii w ramach cyklu Cali Trippin, podsumowującego naszą wakacyjną wyprawę w tamtejsze rejony. Przy okazji śledziliście zawiłe i wymagające wiedzy pytania i w zaskakująco dużej ilości trzymaliście tempo aż do końca konkursu - propsy! Teraz pora na ujawnienie wyników a także poprawnych odpowiedzi na wszystkie pytania, byście mogli potwierdzić swoją wiedzę lub uzupełnić braki...
Cali Trippin
Cali Trippin
Jak mogliście przekonać się z wczorajszej pierwszej części - nasza rozmowa z Bobbym Brackinsem w jego hollywoodzkiej rezydencji okazała się poruszać wiele przeróżnych tematów.
Nie inaczej jest w drugiej połowie wywiadu - porozmawialiśmy z Bobbym m.in. o tym, jakie były jego największe wyzwania jako autora tekstów; czy woli działać na froncie czy za kulisami jak "szara eminencja"; dlaczego lubi pomagać młodym artystom przy ich pierwszych hitach (jak Tinashe przy "2 On" czy przy nadchodzącym debiutanckim singlu młodszej siostry Miley Cyrus); o początkach DJ-a Mustarda i sekrecie jego fenomenu; o tym, dlaczego nagrany wspólnie z Andersonem .Paakiem numer ukazał się finalnie bez zwrotki .Paaka; a także o pracy z Diplo i nadchodzącym projekcie tworzonym w kooperacji z Mad Decent.
Hollywood Hills, Bel Air, mieszkający po sąsiedzku Charlie Sheen, Wiz Khalifa czy Christina Aguilera. Nas zaprosił tam do siebie Bobby Brackins - raper, producent i tekściarz z Oakland, współpracownik G-Eazy'ego, Ty Dolla $igna czy YG, autor tekstów do multiplatynowych hitów takich jak "Loyal" Chrisa Browna czy "2 On" Tinashe, błyskotliwa postać z nosem do hitów, wyjątkowo sprawnie odnajdująca się w muzycznym biznesie.
Zapraszamy do sprawdzenia pierwszej połowy naszej kalifornijskiej pogawędki z Bobbym, w której porozmawialiśmy o życiu w Hollywood, pracy jako autor tekstów, drodze G-Eazy'ego do sławy, powodach oddania "Loyal" Chrisowi Brownowi czy unikatowości sceny muzycznej Bay Area!
"To Live And Die in L.A." nawijał 2Pac, ten sam numer rozbrzmiewał w głośnikach fury ojczyma Game'a, gdy jechaliśmy z nim przez Compton... Co takiego niesamowitego jest w tym mieście, że w nazwie ma Anioły i jest równocześnie światowym symbolem gangsterki (Compton) jak hajlajfu i popkulturowego sukcesu (Hollywood)? Postaram się pokrótce odpowiedzieć na to pytanie w ostatnim odcinku naszej kalifornijskiej relacji.
Wyruszając do Kalifornii, od razu z Mateuszem spisywaliśmy też listę artystów, których podczas kilku planowanych dni w L.A. chcielibyśmy dorwać na wywiad. Wśród nich na mojej liście, obok Warrena G czy Chaliego 2ny, był też charyzmatyczny, wizjonerski lider Digital Underground - Shock G, MC i producent, który po dawnym paśmie sukcesów kompletnie zniknął z radarów. Na początku roku media obiegły nawet informacje, że ponoć jest bezdomny... No ale nic, napisałem do managementu Shocka - zero odzewu. Trudno.
Nie spodziewałem się jednak, że świat zrobi nam tak szaloną i niewyobrażalną niespodziankę i w bocznej alejce Santa Monica (część metropolii Los Angeles), pod małym klubem Harvelle's, w przerwie występu mojego znajomego Louis Kinga i jego bandu House of Vibe, przyjdzie mi poznać Shocka, a sam MC zaserwuje nam konkretny, kilkuminutowy freestyle prosto do popkillerowej kamery!
Los Angeles to podobnie jak Nowy Jork najlepsze miejsce na świecie dla fana rapu. Dlaczego? A no dlatego, że w powietrzu aż unosi się hip-hop, na każdym kroku trafić można w miejsca kultowe, jak i na każdym kroku wpaść można na legendy, nieosiągalne w Europie. Pamiętam, gdy ponad dekadę temu czytałem peany Radka Miszczaka, który w trakcie wizyty w NY wpadał na hip-hopowe ikony w niespodziewanych sytuacjach. Po cichu liczyłem, że i nam uda się w Kalifornii znaleźć się „w oku cyklonu” – i udało się rzutem na taśmę, w trakcie ostatniego wieczoru w Mieście Aniołów…
Stoimy w przypadkowej alejce, tutaj wszystko się może zdarzyć, wy dopiero co zajechaliście dziś niechcący do Compton... - zauważył na początku naszego wywiadu Louis King, nasz dobry znajomy, który ugościł nas w L.A. i koleś, który ma życiorys tak ciekawy i intensywny, że możnaby nim obdzielić co najmniej kilka osób. Urodzony w Nowym Jorku, wychowany w Los Angeles, były mistrz futbolu amerykańskiego na poziomie uniwersyteckim, a zarazem mega utalentowany MC, kilka lat temu cudem wyszedł żywo z wypadku samochowego, po którym lekarze dawali mu marne szanse na przeżycie...
Obecnie rapuje, kręci teledyski i filmy, podróżuje po świecie z Outlawz oraz wspólnie z Leilą Steinberg, mentorką i menedżerką 2Paca, organizuje zapoczątkowane przez nich warsztaty pisarskie dla młodzieży z ulic Santa Monica i Long Beach Aim4TheHeart. W spontanicznym wywiadzie przeprowadzonym w nocy z 15 na 16 czerwca (urodziny 2Paca) na klasycznej amerykańskiej alejce w przerwie koncertu Louisa w Santa Monica, pogdaliśmy m.in. o inspiracji Tupakiem i kontynuowaniu jego dziedzictwa, zabawnych wspomnieniach 'Paca zasłyszanych od Outlawz, programie Aim4TheHeart.org, naukach pobranych od zmarłego w zeszłym roku Hussein Fatala, dorastaniu w Mieście Aniołów i sytuacji, gdy ktoś spalił dom rodzinny Louisa, a także nadchodzących projektach muzycznych.
Trzynastego września 1996 roku miałem 6 lat – w tym wieku powoli już zaczyna się coś tam zapamiętywać na trwałe oraz poznawać rzeczy, do których po latach będziemy wracać z ogromnym sentymentem. W czasie, gdy Tupac Amaru Shakur walczył w szpitalu o życie, kolejny raz w ciągu zaledwie dwóch lat balansując na granicy życia i śmierci, nie miałem oczywiście pojęcia, kim był, o co walczył, co reprezentował, ani nie przewidywałem, że jego twórczość już niedługo okaże się dla mnie aż tak istotna…
Jakimś cudem w tyle głowy zapisał mi się jednak obraz wiadomości w telewizji, gdzie z medialną mieszanką sensacji i chłodnego opanowania podawano informację o tym, że gdzieś w odległym USA w wyniku przemocy zginął młody, utalentowany raper. Wszystko kojarzę jak przez mgłę i nie potrafię wytłumaczyć, czemu tak utknęło mi to w pamięci. Kilka lat później, gdzieś około roku 2001, wątek ‘Paca przewinął się ponownie, gdy na urodziny, idąc za radą brata, który gdzieś tam zasłyszał „California Love”, zażyczyłem sobie dwupłytową składankę „Greatest Hits” 2Paca… The rest is history.
Najpierw oczarował nas genialnym "IVRY", które do dziś jest jedyną płytą, jakiej przyznałem w recenzji 6/6. Następnie zamiast pójść za ciosem... zamknął etap pod ksywką 100s, za nowy pseudonim wziął sobie własne imię Kossisko i jeszcze bardziej mieszając gatunki i klimaty udowodnił, że drzemie w nim przeogromny potencjał i że za parę lat powinien być światową gwiazdą.
Z artystą z Berkeley udało nam się złapać w trakcie kalifornijskich wakacji o których czytacie w cyklu Cali Trippin - w gorącą czerwcową niedzielę spotkaliśmy się z Kossisko w parku Golden Gate w San Francisco, by porozmawiać o muzycznej przemianie, inspiracjach, pracy nad powstającym horrorem sci-fi "2037", legendach Bay Area, życiu w Berkeley czy miłości do tworzenia i ciągłego rozwoju...
"I moje miasto złą sławą owiane" - mogliby powtórzyć za Peją raperzy z Compton, jak i z całego South Central. Serce światowego gangsta rapu i miejsce, w którym drugą najpopularniejszą rzeczą poza palmami jest przestępczość a najpopularniejsze kolory to te, których wolisz nie ubierać chcąc poruszać się bezpiecznie. Jedno z miejsc, od których starasz się trzymać najdalej jak to możliwe... ale jednocześnie jedno z miejsc, których nie wyobrażasz sobie pominąć przy okazji wizyty w L.A. Wypad do Kalifornii nie byłby bowiem pełen, gdyby nie zajrzeć na rejony kojarzone od lat z Dr. Dre czy Snoop Doggiem, w których „jak płachta na byka” działają zarówno kolor czerwony jak niebieski.
Tak, odwiedziliśmy Compton - a także całe South Central, włącznie z Crenshaw, Watts czy Long Beach. Tak, dreszczyk adrenaliny nas nie ominął.
E-40 to postać w Bay Area znana i szanowana prawie tak mocno jak Snoop czy Dre w L.A. Niezniszczalny, niezatapialny, długowieczny, posiadacz jednej z najbardziej wykręconych rapowych stylówek ever, wciąż stanowiący punkt odniesienia (G-Eazy wspominał, że nic nigdy nie zainspirowało go tak jak widok platyn na ścianie Forty'ego) i wciąż nokautujący młodszych kolegów świeżością nawijki (patrz choćby "Saved" Ty Dolla $igna czy "I Don't Fuck With You" Big Seana). Pseudonim otrzymał od imienia Earl oraz 40-uncjowych (to około 1,5 litra) tanich browarów pitych za młodu w hurtowych ilościach - nie może więc dziwić że dziś, gdy jest już uznanym i szanowanym weteranem postawił także na powrót do korzeni i produkcję własnego alkoholu. Alkoholu, który dostępny jest jedynie lokalnie (polecam artykuł na stronie Forbesa, którego dziennikarka przeleciała 2500 mil specjalnie by napić się likieru E-40'ego) i który koniecznie musieliśmy znaleźć, spróbować i przywieźć do Polski... A gdy już przywieźliśmy... Tak, to właśnie nim zaskoczyliśmy na początku wywiadu G-Eazy'ego, który widząc butelkę Sluricane zakrzyknął "niesamowite, muszę wysłać to E-40'emu!".
Pochodzący z Vallejo w Bay Area 48-letni dziś E-40 to prawdziwy człowiek instytucja, wydający nową muzykę praktycznie na okrągło - kto inny pozwala sobie na premiery 3 czy 4 płyt jednego dnia? No właśnie, ta technika to chyba autorski wymysł Forty Watera. Oprócz tego inwestował kiedyś w Microsoft, prowadził własną burgerownię, klub nocny, napisal podręcznik slangu (choćby słynne 'Pop my collar' to termin jego autorstwa) oraz produkował własny energy drink "40 Water", jest też swoistym ambasadorem Golden State Warriors, co doskonale widać było w trakcie finałów NBA, gdzie obwieszony Złotem 40 obecny był w pierwszym rzędzie na każdym meczu w Oakland. Było więc pewne, że wśród tylu biznesów prędzej czy później kolej musi przyjść także na alkoholowy - i to nie jeden...
Żeby odpowiednio wprowadzić Was w ten temat muszę cofnąć się o jakieś 10 lat. Był rok 2005, Internet w Polsce dopiero się rozwijał, uchylając nam rąbka dostępności do niezgłębionego oceanu muzyki, eBay i PayPal dopiero planowały wejście do Polski a ja zacząłem totalnie wsiąkać w amerykański rap i poczułem konieczność hurtowego sprawdzania wszystkich nieznanych mi klasyków. Z pomocą przyszedł amerykański eBay i płatności Western Union, za sprawą których wyszukiwałem sprzedawców mających na aukcjach wiele albumów (np wyprzedających całe swoje kolekcje), często wystawiających wszystko od centa lub od dolara. Licytowałem jak leci na kilkadziesiąt płyt (do jakichś 5$ na każdą) i wygrywałem te, które akurat nie doszły za wysoko, a następnie odsłuchiwałem gdy dotarła już do mnie wielgachna paczka zza Oceanu - te które mi się podobały zostawiałem, te które mniej (lub były dublami) wystawiałem na Allegro i za uzyskane w ten sposób pieniądze (budżet licealisty wymagał sporego kalkulowania) kupowałem kolejne. W ten sposób moja kolekcja w ciągu roku powiększyła się o 300 niedostępnych w Polsce krążków.
Jednym ze sklepów, które przyciągały uwagę była na eBayu niejaka Amoeba, wystawiająca tydzień w tydzień na aukcje kilkaset lub kilka tysięcy używanych płyt, wszystkie od 1 lub 99 centów. Amoeba obrosła naszą lokalną legendą, stając się miejscem obserwowanym regularnie, a później dowiedziałem się, że legendą obrosła także w swoich okolicach - dokładnie w San Francisco, gdzie powstał kultowy dla amerykańskich fanów muzyki sklep. Sklep nazwany przez magazyn Rolling Stone "najwspanialszym sklepem płytowym na świecie" i owiany sławą wśród diggerów na całym globie. Czy może więc dziwić, że gdy dekadę później dotarłem do Bay Area to postawienie stopy w Amoebie (i oczywiście przegrzebanie ich sklepowych półek) było dla mnie równie ważnym elementem jak zobaczenie Golden Gate?
"Jest tam wszystko, co byś zbudował, gdybyś miał nieograniczone ilości pieniędzy i nie wiedział, co z nimi zrobić” – opisał nam Las Vegas mieszkający tam milioner, spotkany na jednym z campingów w parku Yosemite. To światowa stolica przepychu i rozpusty oraz miejsce, w którym Wenecję, Paryż i Statuę Wolności dzieli tylko rzut beretem. Miasto pełne neonów, świateł, kasyn, pełne wszystkiego, co może sobie wymarzyć konsumpcjonistyczne społeczeństwo, albo ktoś, kto na kilka dni chce puścić hamulce i poszaleć na całego.
Stany Zjednoczone. Stolica światowej popkultury, muzyki, filmu i wyśniony cel podróży wszystkich osób wkręconych w hip-hopową kulturę. Kalifornia - definicja lata, słońca, pięknej pogody i relaksującej muzyki a także coś więcej niż stan, swoisty synonim wypoczynku. Kalifornijski rap towarzyszy mi niezmiennie od wielu lat, a szczególnie w ciepłym okresie, gdy tylko pojawią się pierwsze wiosenne promienie. Nieraz mówiłem, że powstaje tam tyle fenomenalnych albumów i utworów, że jak dla mnie muzyka poza Kalifornią mogłaby się nie ukazywać.
Podróż do Kalifornii, postawienie stóp we wszystkich kultowych miejscach i zobaczenie na własne oczy palm Los Angeles, ulic Compton czy wzgórz Hollywood było więc jednym z moich największych marzeń - marzeń, które w te wakacje udało się spełnić. 22 dni na amerykańskiej ziemi, 4 zahaczone Stany (główna Kalifornia a do tego Nevada, Utah i Arizona), 16 000 przejechanych kilometrów i niezliczone wrażenia na całej trasie - wszystko to dzięki Hawajowi z ekipy Beer Beer (pozdro!), który zorganizował coś co stało się dla mnie swoistym tripem życia. Wszystko, co zobaczyliśmy ciężko jest opisać lub uchwycić na zdjęciach (na bieżąco starałem się zdawać relację na swoim Instagramie), postaram się jednak przybliżyć Wam jak najwięcej tego, co spotkało nas w trakcie amerykańskich wojaży. Zapraszam do sprawdzania serii artykułów pod szyldem "Cali Trippin!"
Postaram się przenieść Was w nich na ulice Los Angeles czy San Francisco, na klasyczne miejscówki znane z filmów czy klipów, do kultowych sklepów płytowych, ekskluzywnych klubów w Vegas i klimatycznych klubików w Santa Monica, w końcu do hollywoodzkiej rezydencji odwiedzonej przy okazji wywiadu. Przenieść, albo choć postarać ukazać w możliwie największym stopniu miejsce, w którym hip-hopowa kultura jest wręcz wszechobecna, sprzedawca pizzy widząc rapowe t-shirty tłumaczy jak dojść na murale Mac Dre i The Jacki, a celnik na lotnisku widząc w plecaku płyty pyta czy mamy tam coś od A Tribe Called Quest...
Wraz z artykułami czeka na Was wyjątkowy konkurs, w którym do wygrania będzie esencjonalnie kalifornijski pakiet - "The Documentary 2" The Game'a z autografem, oryginalny t-shirt The Game'a, buty Reebok Classic (których ambasadorem jest Kendrick Lamar) oraz bon na 200 zł w California Skateshop. Pierwsze konkursowe pytanie poniżej. To co? Zapraszam w podróż!
Kolejne odcinki ukazywać będą się co 2-3 dni, a w #2 udamy się do Vegas gdzie atrakcji rzecz jasna nie brakowało...
Razem z relacjami z naszej kalifornijskiej wyprawy odpalamy specjalny konkurs, w którym do wygrania będzie pakiet zawierający:
- "The Documentary 2" The Game'a z autografem!
- Oryginalny t-shirt The Game'a od BWSPoland
- buty Reebok Classic (których ambasadorem jest Kendrick Lamar) od Reebok Polska
- bon na 200 zł do wydania w California Skateshop
Trafi on do tego, kto jako pierwszy odpowie poprawnie na pytania załączone do wszystkich części relacji (w przypadku gdy nikt nie dałby rady odpowiedzieć na komplet wygra osoba z największą ilością trafień) - a pierwsza część już jutro!