Przegapifszy

Przegapifszy

dodano: 2020-04-29 18:00 przez: Paweł Miedzielec (komentarze: 7)

Spróbujcie wyobrazić sobie sytuację, w której na jednym z największych i najbardziej chłonnych rapowych rynków tworzy się supergrupa, złożona z trzech uznanych artystów, potrafiących jeszcze parę lat wstecz sprzedawać w pojedynkę naprawdę duże ilości solowych dokonań, a jakby tego było mało – do współpracy zostają także zaproszeni topowi raperzy i producenci z regionu. Każdy z Was na pierwszy strzał pomyśli pewnie to samo, co ja przed laty reagując na wzmianki o tym przedsięwzięciu - projekt skazany na murowany sukces. Niestety nic bardziej mylnego i to właśnie komercyjna klapa tercetu Criminalz najlepiej obrazuje wydawniczy stan zachodniego wybrzeża i stosunek ówczesnego mainstreamu do kalifornijskiego gangsta rapu na początku nowego millenium.

recenzja
dodano: 2020-02-22 17:00 przez: Maciej Wojszkun (komentarze: 0)

Lato 2017, Detroit. Żywym krokiem (niemal biegiem) idę w stronę Downtown. Szczęśliwym trafem w tym samym czasie, gdy ja wpadłem na kilka dni do Motor City, odbywał się tam znakomity Detroit Jazz Festival. Na przeróżnych scenach rozsianych po całym mieście wystąpili wtedy m.in. Wayne Shorter, Herbie Hancock czy Kamasi Washington. Ja natomiast (o ile zdążę....) mam okazję zobaczyć na żywo specjalny występ jednego z moich ulubionych MC's - Commona

Uff, dotarłem, choć już się zaczęło. Udało mi się zobaczyć ok. 3/4 ich występu - absolutna uczta dla uszu, fenomenalny hołd dla twórczości Commona, jak i cześć oddana bohaterowi Detroit Jayowi Dee. Wprowadzenie utworów Commona i Jaya w świat jazzu zapewniły dwie nie mniej znakomite osobistości - jeden z najbardziej uznanych pianistów jazzowych Robert Glasper (autor m.in. kultowej dylogii "Black Radio") oraz znakomity perkusista, DJ i producent Karriem Riggins, bliski przyjaciel Jaya Dee, współpracownik m.in. Madliba, Kanye Westa, The Roots czy Nory Jones....

Najbardziej niezapomnianym dla mnie momentem tegoż koncertu była jednak chwila, gdy Common rzucił ze sceny niemal nonszalancko: "Ja, Robert i Karriem wydajemy wspólny album. Nasza grupa nazywa się August Greene". 

Nieco mniej niż rok później - debiutancki album tej niespodziewanej supergrupy (myślę, że to miano jest całkowicie zasłużone), zatytułowany po prostu "August Greene", ujrzał światło dzienne. Rzecz ze wszech miar zna-ko-mi-ta, acz z perspektywy czasu patrząc - w szerszej świadomości słuchaczy nieco pominięta. Wręcz.... przegapiona. Hm, mamy na Popkillerze cykl dla właśnie takich albumów...

recenzja
dodano: 2017-06-04 18:00 przez: Piotr Sosienko (komentarze: 0)

Prowadzę profil Hip-Hop Kolekcjoner na fejsie razem ze Świsło. W 2013 roku Sicknature wydał swoje drugie solo zatytułowane "Nature Of The Contaminated", a pod koniec roku zrobiliśmy podsumowanie i mały konkurs na najlepszy album z tamtego okresu. Nie pamiętam dokładnie, jak wysoko uplasował się Sicknature, ale bankowo była to pierwsza trójka. Dlaczego tak wysoko?

Sicknature jest raperem i producentem (między innymi Snowgoons), album został w całości zrobiony przez Duńczyka. LP jest projektem koncepcyjnym, to znaczy wszystkie tracki są skupione wokół problemów trzeciego świata, ale także na tematy systemów bankowych, zanieczyszczeń środowiska, faszerowaniu ludzi lekami przez wielkie korporacje. Wszystko jednak opiera się na tym, że to nie wielkie firmy na siłę wciskają nam wielką papkę gówna, ale my sami pod wpływem innych ludzi decydujemy się chłonąć wszystko. Jesteśmy niewolnikami własnego postępowania.

dodano: 2017-05-02 17:00 przez: Piotr Sosienko (komentarze: 1)

Dwa ostatnie artykuły z serii "Przegapifszy" były mojego autorstwa, teraz leci trzeci i jeżeli chodzi o wybór składu - przy dwóch ostatnich artykułach był w miarę celowy - tym razem jednak będzie przypadkowo. Choć nie do końca, uwielbiam przeglądać swoją starą bibliotekę z muzyka, zawsze trafię na coś, czego nie słuchałem od kilku lat - tak jak z Bi-Polar Bear. Płyta "Today I Found Happy" została wydana tylko w formacie mp3 w czerwcu 2009 roku. Pozwólcie, że opowiem nieco o niej, jak i o samym zespole. 

dodano: 2016-10-23 17:00 przez: Piotr Sosienko (komentarze: 0)

Mamy rok 2011, kiedy Jedi Mind Tricks wydają album bez Stoupe. Pojawiło się wtedy wiele spekulacji, dlaczego w grupie nie ma już "wielkiego" producenta. Jak się później okazało - Stoupe pracował nad swoimi rzeczami. W jednym z wywiadów powiedział, że musi odpocząć od tego typu muzyki i zacząć szukać czegoś nowego. I tak też się stało. 

Ish, Aaron, Noesis, Haley i nasz geniusz stworzyli grupę o nazwie Red Martina. Wszyscy poznali się grając w mini golfa, połączyła ich muzyka. Już w 2011 roku, kiedy Stoupe nagrał "Vespertina" można było usłyszeć w jaką stronę idzie jego inspiracja w muzyce. Wydając Red Martina Kevin chciał pokazać, że jest niezależnym twórcą i że nie chce być cały czas łączony z JMT, która to grupa przeżywała już wzloty i upadki, ale pomińmy sprawę Jus Allah. Red Martina jest raczej niszowym projektem, w którego włożono sporo czasu i mało pieniędzy na promocję, a raczej jej brak. Kiedy rozmawiałem ze Stoupe ponad dwa lata temu, to mówił, że chciałby wydać Red Martinę na wosku, ale niestety koszta dla nich są zbyt wysokie, a proces tłoczenia jest zbyt długi, by mogli się tym zajmować na bieżąco. Woleli poświecić się nagrywaniu kolejnych albumów - jak przyszłość pokazała - drugiego albumu Red Martina. 

dodano: 2016-09-25 15:00 przez: Piotr Sosienko (komentarze: 1)

Jest całe mnóstwo albumów, o których można napisać w tym cyklu. Muzyka ma to do siebie, że mocno działa na nasze receptory słuchu, w szczególności, kiedy jest to dobra muzyka. Dzisiaj wylałem kubek kawy na klawiaturę, później przypomniałem sobie o tej świetnej płycie. Odpaliłem album i klawiaturę ekranową i zacząłem skrobać ten artykuł myszką.

Tagi:
dodano: 2016-07-31 17:00 przez: Karolina Dobkowska (komentarze: 0)

Czy powroty do przeszłości są możliwe? Odpowiedź na to pytanie pomogła znaleźć mi wytwórnia Astigmatic Records, która niespełna miesiąc temu wysłała mi przesyłkę. Zawartością było winylowe wydanie albumu od Bitaminy - trio, którego wcześniej nie kojarzyłam i szczerze powiedziawszy, nie spodziewałam się zachwytów. Jednak muzyka ma to do siebie, iż potrafi zaskakiwać w najmniej oczekiwanych momentach i tak też było tym razem.

recenzja
dodano: 2015-12-16 17:00 przez: Tomasz Przytuła (komentarze: 0)

Gdybyśmy mieli wskazać płytę, która zyskała ogromny medialny rozgłos w ostatnich latach, będąc wypadkową nieokrzesanego charakteru rapu i fundamentalno-riddimowej natury muzyki reggae, nasz wybór padłby zapewne na lwie wcielenie wujka Snoopa. Kto pamięta ten karykaturalny produkt, ten z niekłamaną szczerością przyzna, że całkowicie wypłukał on jamajski skarb narodowy z duchowych, wręcz ceremonialnych ogniw i ukazał go rzeszy osób jako muzykę naiwną, nad którą nie warto się pochylić. Tego samego roku, na ratunek zdyskredytowanemu gatunkowi ruszył jednak nowojorski duet Smif-N-Wessun, wydając swoją eksperymentalną i niestety, praktycznie niezauważoną EPkę.

recenzja
dodano: 2015-11-29 21:00 przez: Rafał Samborski (komentarze: 2)
Oddycham smogiem

Istnieją takie albumy, którymi raperzy stawiają sobie nienaruszalny pomnik. Tak było z „Muzyką poważną”, tak było z „Eternią”, tak było z „Gdzie jest Eis?”. I jeśli mowa o wrocławskim weteranie, Tymonie, słuchacze przez bardzo długi czas postrzegali w taki sposób album „Zmysłów 5” z 2002 roku. 

dodano: 2015-08-31 19:00 przez: Rafał Samborski (komentarze: 0)
The Fountain

Choć o Ziole mówi się ostatnio głównie w kontekście jego rapu, nie można zapominać, że najpierw zdobył skromną popularność dzięki produkcji. Wciąż się zresztą nią para z wieloma sukcesami na koncie.

recenzja
dodano: 2015-07-11 16:00 przez: Daniel Wardziński (komentarze: 3)

Kiedy mówimy dziś o brytyjskim hip-hopie, pierwsze co przychodzi do głowy to zapewne grime, powyginane tempo numeru wymieszanego z elektroniką, drum'n'bassem czy electrostepem. Bardzo słusznie, Wyspy są jednym z najbardziej kreatywnych muzycznie miejsc na Świecie (nie tylko w rapie) i kto wie czy nie najważniejszym patrząc pod kątem rodzących się trendów. Dziś jednak nie o tym, ale o jednym z najlepszych brytyjskich MC's lat 90. Gościu równie utalentowanym co niedocenionym. Blak Twang miał swoje flow, miał mistrzowskie bity i dużo opowieści z południowo-wschodniej strony Londynu, których chce się słuchać do dziś. Nie miał jednak czegoś co pozwala to wszystko należycie wyeksponować - farta do wytwórni.

Jego debiutem był wydany w 1995 roku singiel "What's Going On". Rok później światło dzienne miał ujrzeć album zatytułowany "Dettwork SouthEast". Ostatecznie wytwórnia Sound Of Money wycofała się, a jedynym śladem po płycie stały się egzemplarze promocyjne. Ciekawy przypadek, bo wśród fanów takiego brzmienia w UK, album jest dziś znany i bardzo ceniony, a Blak Twang nazywany legendą. Po dziesiątkach przesłuchań też nie zawahałbym się nazwać tego materiału klasykiem. Dobra muzyka broni się sama?

dodano: 2015-06-16 16:00 przez: Marcin Natali (komentarze: 6)

Tre Hardson, znany lepiej jako Slimkid3, czy też po prostu Slimkid, to nikt inny jak jeden z czterech oryginalnych członków legendarnego The Pharcyde, obok Fatlipa, Imaniego i Bootie Browna. Dysponujący charakterystycznym, najbardziej melodyjnym z całej czwórki wokalem i wyśmienicie przeplatający rap ze śpiewem Trevant Hardson dał się poznać jako artysta solowy już na debiutanckim, klasycznym krążku "Bizarre Ride II" ekipy z Miasta Aniołów. Mowa o singlowym, zobrazowanym teledyskiem i współprodukowanym przez Tre "Otha Fish", opowiadającym o zawodach miłosnych młodego artysty.

Pierwszy solowy longplay artysty "Liberation", nagrany pod prawdziwym imieniem i nazwiskiem zamiast pseudonimu, ujrzał światło dzienne w 2002 roku, dwa lata po ostatnim krążku The Pharcyde, na którym udzielał się nasz bohater. Niedługo po wydaniu trzeciego w dorobku ekipy "Plain Rap" Slimkid, idąc w ślady Fatlipa, opuścił bowiem szeregi kurczącego się zespołu, wiele lat później tłumacząc to m.in. różnicami artystycznymi i kłębiącymi się nieporozumieniami z Imanim i Bootie Brownem. W zeszłym roku Slimkid ponownie przypomniał o sobie udanym albumem w duecie z DJ’em Nu-Markiem z Jurassic 5, ale dziś chciałem wrócić do niesłusznie przegapionego, przepięknego krążka "Liberation", który bezwzględnie powinni znać wszyscy fani autorów "Passin Me By", "Runnin" czy "Drop".

dodano: 2015-05-30 17:00 przez: Tomasz Przytuła (komentarze: 3)

Po kompromitującej porażce wydawniczej albumów „Soul On Ice” (58 tyś. sprzedanych egzemplarzy) i „Rasassination” (98 tyś.) samozwańczemu królowi  Zachodu przyszło stanąć na rozdrożu. Niespełnione komercyjne ambicje zrodziły w świadomości rapera poważny dylemat o sposobie poprowadzenia dalszej kariery. Spośród miliona myśli wirujących w głowie Ras Kassa, dwa pomysły – choć całkiem od siebie różne, były najgłębiej rozważane. Razzy brał pod rozwagę złamanie zobowiązań wobec Priority i założenie własnego labelu, w którym mógłby rozwijać własną, niczym nieograniczoną myśl artystyczną. Raper wybrał jednak zdecydowanie bardziej racjonalną opcję. Wypełniając kontrakt z wytwórnią, zainicjował prace nad trzecim albumem, ponownie nosząc się z zamiarem podbicia rynku muzycznego.

Tagi:
recenzja
dodano: 2015-04-26 15:00 przez: Marcin Natali (komentarze: 2)

Wydane w 2002 roku nakładem BBE Records "The Magnificent" DJ'a Jazzy Jeffa latało u mnie na gęstej rotacji przez długi czas od kiedy dorwałem CD, a marka, jaką już wtedy stanowił niezawodny Jeff gwarantowała bez pudła hip-hop najwyższych lotów. Dopiero po wczytaniu się w creditsy do poszczególnych kawałków w książeczce zdałem sobie sprawę, że ten album to nie tyle pełną gębą płyta producencka filadelfijskiego muzyka, a raczej kompilacja utworów różnych zaprzyjaźnionych artystów, ozdobiona pięcioma niesamowitymi perełkami spod ręki Jeffa Townesa.

Z tego powodu mistrzowskie "The Magnificent" nie może zatem w pełni uchodzić za flagowy przykład jego producenckiej działalności, choć takie numery jak genialne "For Da Love of Da Game" czy pulsujące, soulowe "My People" to esencja stylu jazzującego Jeffa, zdecydowanie wystarcząca do tego, aby zakochać się w jego muzyce. Na album producencki sensu stricto musieliśmy czekać natomiast kolejnych 5 lat... ale było warto. Wydane w 2007 roku "The Return of The Magnificent" to najlepsza jak do tej pory wizytówka Jeffa jako producenta, swoisty pomnik, ukazujący jego wszechstronność, wyczucie, bezbłędnie wplatający imponujące od lat 80. skrecze, a także - potwierdzający jego status w świecie hip-hopu.

recenzja
dodano: 2014-10-26 16:00 przez: Rafał Samborski (komentarze: 0)
Being Kurtwood

Z czym kojarzy się wam pojęcie „europejski hip-hop”? Z Aggro Berlin? Z francuskim rapem spod znaku Supreme NTM i IAM? Z Anglikami z ich Lewisem Parkerem, The Streets czy Jehstem? Albo z dreadami i długą, szwedzką brodą Promoe z Looptroop Rockers? To i tak chyba nie tak najgorzej, ale patrząc, jak rozbudowana jest sama polska scena, prawdopodobnie taki zestaw wypada dość mizernie. A skoro wśród naszych rodzimych raperów można znaleźć sporo niedocenionych, niezwykłych postaci pomyślmy, ilu takich może skrywać cały kontynent.

Strony