Promocyjny tour Big K.R.I.T.'a z okazji wydania "K.R.I.T. Iz Here" trwa w najlepsze, a ten oprócz serii wywiadów dostarcza nam też wrażeń czysto muzycznych. W niedzielę na naszym kanale ukazała się druga część popkillerowego wywiadu z Królem z Mississippi, a parę dni temu MC i producent z Meridian pojawił się w rozgłośni Power 106 w Los Angeles, gdzie podjął wyzwanie od duetu dziennikarskiego LA Leakers i rzucił pełen pasji, emocjonalny i liryczny freestyle na bicie z utworu Franka Oceana "Novacane". Co za klimat!
Frank Ocean
Frank Ocean
Jeśli ktoś spytałby mnie, których płyt słuchałem najczęściej w 2012 roku, to bez wątpienia obok „good kid m.A.A.d. city” wymieniłbym „Channel Orange” Franka Oceana. Oficjalny debiut związanego z kolektywem Odd Future wokalisty spotkał się z bardzo pozytywnym odbiorem wśród słuchaczy, jak i krytyków, a sam artysta został okrzyknięty jednym z najważniejszych obecnie twórców z pogranicza r&b, popu i neo-soulu. Nie dziwi zatem fakt, że oczekiwania związane z nowym albumem Oceana były niezwykle wysokie, zwłaszcza, że od jego ostatniego materiału minęły już cztery lata. Zresztą sam Frank podkręcał atmosferę wokół najnowszej premiery nietypowymi akcjami marketingowymi, które sprawiły, że w branży muzycznej rozgorzała dyskusja na temat platform streamingowych i wielkich koncernów wydających muzykę „na wyłączność”.
Wczoraj w nocy czasu polskiego premierę miał długo oczekiwany nowy album studyjny Franka Oceana! Na płycie, która pierwotnie miała być zatytułowana "Boys Don't Cry", znalazło się aż 17 utworów, a w jej tworzeniu wzięła udział imponująca lista gości m.in. Beyonce, Kendrick Lamar, Andre 3000, James Blake, Kanye West, Pharrell Williams czy Rick Rubin. Przypomnjmy, że jest to kolejna dawka muzyki, jaką artysta podzielił się w ostatnim czasie - kilka dni temu światło dzienne ujrzał również 45-minutowy, wizualny album "Endless". Wygląda więc na to, że Frank postanowił zrekompensować swoim fanom 4-letnią przerwę, która nastąpiła po wydaniu "Channel Orange". Póki co, "Blond" dostępne jest wyłącznie na Apple Music.
Naczelny wokalista Odd Future w końcu zapowiedział nowy album. Pierwszy materiał po bardzo dobrze przyjętym, jednym z najlepszych albumów R&B ostatnich lat, "Channel Orange", ma wyjść jeszcze tego lata. Za pośrednictwem swojego Tumblr artysta z Kalifornii zdradził trochę szczegółów na temat nowego wydawnictwa, a w tym tytuł i dokładniejszą datę.
Różnie wyglądały spotkania Jaya-Z z zastanym w danym czasie stanem rapu. Nie jestem w stanie zapomnieć mu druzgocącej porażki jaką dla mnie wciąż pozostaje "Blueprint 3", a daleki też byłem od zachwytów nad "Watch The Throne". Wszystko co ukazywało się jako zapowiedź "Magna Carta Holy Grail" robiło apetyt na nową jakość, na zwrotki Jaya w najwyższej dyspozycji, na lepszy dobór produkcji i ciekawszą konstrukcję całego krążka. Muzycznie pierwsze skrzypce mieli zagrać Timbaland i J-Roc, ale nie zabrakło miejsca zarówno dla starych znajomych jak Pharrell czy No ID, ale też świeżych postaci pokroju Hit-Boya, Travisa $cotta czy Mike Will Made It.
Mój pierwszy kontakt z tym materiałem był o dziwo dosyć uciążliwy. Coś mi w tym nie grało, miałem wrażenie, że nie wszystko skrojono na odpowiednią miarę, że flow nie zawsze brzmi tak jak mogłoby przy takich możliwościach... Czasem jednak jest tak, że do pewnych rzeczy trzeba się przyzwyczaić, żeby móc je w pełny sposób docenić. Udało się. Koniec końców trzeba przyznać, że "Magna Carta Holy Grail" spełnia przynajmniej większość pokładanych w niej nadziei. Próba zrobienia płyty, która jednocześnie zaspokoi oczekiwanie publiki niemalże popowej i rapowych wieloletnich sympatyków to bardzo ambitne wyzwanie.
Żeby określić to, co robi kolektyw OFWGKTA trzeba byłoby przysiąść i zastanowić się nad tym grubszą chwilę. Chociaż sam jestem słuchaczem i fanem niemal od początku istnienia grupy nadal nie potrafię wyjaśnić co siedzi w głowach tych młodzieńców, a każdym kolejnym numerem, czy większym materiałem zaskakują mnie jeszcze bardziej. Tyler, the Creator to ich przywódca, człowiek który z miejsca stał się tak samo kochany jak i nienawidzony przez słuchaczy. Trzeci w jego dorobku solowy album "Wolf" zapowiadany był jako zdecydowanie spokojniejszy, w odróżnieniu od szalonej jazdy bez trzymanki jaką zaserwował nam, kolejno na "Bastardzie" oraz "Goblinie".
Jeśli "Goblin" był twoim pierwszym zetknięciem się z tym, co do pokazania ma Tyler Okonma i pierwsze wrażenie nie było pozytywne, zapewniam - "Wolf" powinien zmienić twoje zdanie na temat tego 22-latka z Ladera Heights.
Złota płyta za "channel ORANGE" była jakby naturalnym wynikiem tego, że Frank Ocean przygotował jeden z najlepszych albumów zeszłego roku. Nadzieja współczesnego R&B, powiew świeżości na scenie, gość który wpuszcza sporo świeżego powietrza do branży - pisały o nim nawet polskie tygodniki, a płyta również na Wisłą znalazła licznych zwolenników. 25-letni wokalista z Long Beach w sesjach nagraniowych do tego albumu zostawił wiele numerów, które ostatecznie nie znalazły się na trackliście. Dziś prezentujemy wam jeden z nich - "Eyes Like Sky".
Tegoroczny album Franka Ocean "channel ORANGE" można śmiało zakwalifikować jako jeden z najważniejszych albumów 2012 roku. Nowe światło rzucone na stare gatunki, połączenie lekkiego dziwactwa z talentem wagi ciężkiej. Niesamowite produkcje, brzmieniowa świeżość i przestrzeń zawarta w kapitalnie skomponowanych podkładach. Tak można dużo dłużej. Popularność jaka spadła na Franka po sukcesie pomarańczowego kanału zwróciła również uwagę innych reprezentantów świata sztuki. Mianowicia człowieka, który od wielu lat udowadnia, że filmy klasy B też mogą być sztuką, a ze swojego dziwactwa dał początek nurtowi w kinematografii. Quentin Tarantino chciał w nowym soundtracku numer Franka Oceana.
Hit-Boy to jeden z największych magików dźwięku nowego pokolenia. Jak sama ksywka wskazuje gość robi hity jeden za drugim, a styl jaki wnosi do gry, z jednej strony wpisuje się w nowe trendy, z drugiej chwyta je za łeb i samemu prowadzi wybraną przez siebie drogą. Słuchając tego co zrobił na "Cruel Summer" byłem i nadal jestem pełen podziwu, a przecież ostatnio pokazał pazury w dziesiątkach numerów, chociażby na nowej solówce Kendricka Lamara.
Jednej rzeczy jednak wybaczyć mu nie mogłem - wyprodukowany przez niego numer na "Life Is Good" Nasa, w którym gościnnie miał pojawić się Frank Ocean. Jakiś czas przed premierą Hit-Boy powiedział, że z jego winy sesje gdzieś zniknęły, że nie jest w stanie ich odnaleźć, a napięte grafiki Nasa i Franka sprawiają, że ponowne nagranie numeru nie wchodzi w grę. Jak się okazuje, numer się znalazł.
Frank Ocean zawładnął uwagą mediów, przynajmniej tych zza Oceanu. Klip do "Pyramids", drugiego singla z wydanego w sierpniu "channel ORANGE" na pewno pomoże mu podtrzymać to zainteresowanie, choć wydaje się, że nie trudno postawić mu zarzuty o przerost formy, a może i ambicji, nad treścią.