Tyler, the Creator "Wolf" - recenzja nr 2
Żeby określić to, co robi kolektyw OFWGKTA trzeba byłoby przysiąść i zastanowić się nad tym grubszą chwilę. Chociaż sam jestem słuchaczem i fanem niemal od początku istnienia grupy nadal nie potrafię wyjaśnić co siedzi w głowach tych młodzieńców, a każdym kolejnym numerem, czy większym materiałem zaskakują mnie jeszcze bardziej. Tyler, the Creator to ich przywódca, człowiek który z miejsca stał się tak samo kochany jak i nienawidzony przez słuchaczy. Trzeci w jego dorobku solowy album "Wolf" zapowiadany był jako zdecydowanie spokojniejszy, w odróżnieniu od szalonej jazdy bez trzymanki jaką zaserwował nam, kolejno na "Bastardzie" oraz "Goblinie".
Jeśli "Goblin" był twoim pierwszym zetknięciem się z tym, co do pokazania ma Tyler Okonma i pierwsze wrażenie nie było pozytywne, zapewniam - "Wolf" powinien zmienić twoje zdanie na temat tego 22-latka z Ladera Heights.
Dotychczas Tyler dawał się poznać jako gość, który stworzony jest by tylko i wyłącznie szokować. "Yonkers" z poprzedniej płyty dało mu wielką popularność, a prosty klip, gdzie raper na białym tle zjada karalucha, a następnie wiesza się dobija już powoli do 60 milionów odsłon. To nie wzięło się znikąd, wizerunek jaki wykreował sobie raper zdecydowanie pomógł mu znaleźć sobie fanów wśród różnych środowisk, chociaż przede wszystkim zarzuca mu się fakt, że jego muzyka to totalna hipsterka i tacy ludzie to target Kreatora jak i jego ekipy. Zgadzam się, produkcje na poprzednich albumach były ciężkostrawne, ale jednocześnie miały w sobie coś, co powodowało że chciałem ich słuchać. Szalone, nie trzymające się kupy bity, buntowniczy, wręcz punkowy wydźwięk tekstów Tylera powodowały, że nie można było przejść obojętnie obok tego co robi. "Wolfa" zapowiadano jednak jako album inny niż poprzednie. Miał być spokojniejszy, pokazać Okonmę z innej strony, tej bardziej "ludzkiej", nie od strony paradoksa, którym zastanawiał się czy czasem nie jest w pierwszych linijkach wyżej wspominanego "Yonkers".
Można z czystym sercem, że ten zabieg mu się udał. "Wolf" to spójne, spokojne dzieło który może sprawić, że ludzie hejtujący wyczyny lidera Odd Future będą zmuszeni zweryfikować ich opinię na jego temat. Niski głos w połączeniu z wyważonymi i wychillowanymi bitami komponuje się świetnie, a śpiewane refreny w niektórych numerach powodują, że albumu słucha się przyjemnie i bez zbędnych zgrzytów, zwłaszcza wieczorami, kiedy zmęczeni siadamy i potrzebujemy odpoczynku. Jest kilka bomb, przebłysków starego Tylera (chociażby "Domo 23" - pierwszy singiel), ale to tylko lepiej dla tego albumu. Pokazuje jego różnorodność, to co jest największą zaletą Tylera.
Flow Tylera nigdy nie było wybitne, osobiście nigdy jakoś szczególnie mi to nie przeszkadzało. Na tym albumie widać jednak poprawę w znacznym stopniu, oczywiście jeśli porównamy to z tym, co robił na pierwszych dwóch albumach. Nie wiem, może to też duża zasługa bitów, tak jak mówiłem wcześniej Tyler wydaje się być świetnie skomponowany z muzyką. Wiem, że moja opinia jako fana może być nie do końca obiektywna, ale wydaje mi się, że dzięki temu krążkowi jego zagorzali przeciwnicy zmiękną i zaczną chociaż trochę cenić warsztat tego młodziana. Dla mnie Tyler zawsze był małym geniuszem. Człowiekiem, który oprócz pomysłu na siebie w życiu prywatnym jest niesamowitym artystą w muzyce. Kimś, kto konsekwentnie brnie do postawionych sobie celów, nie zważając tak naprawdę co myśli reszta. "Wolf" to najlepszy dowód. Tyler jest tutaj spokojny, lirycznie potrafi zaskoczyć świetnymi linijkami, a jego warsztat nie jest tak tragiczny jakby wydawać się mogło. Sam fakt, że udało mu się zdobyć na album Pharrella, czy Erykah Badu świadczy tylko o tym, że zdobywa coraz większe uznanie także w oczach ludzi z branży. Jeśli zaś dodamy to, że sam Kanye West i wielu innych nieustannie mówi o nim tylko i wyłącznie w superlatywach to nie wzieło się to z przypadku, prawda?
Przemiana Tylera na tym albumie może dać mu tylko i wyłącznie same korzyści. Mając 22 lata, w swoim dorobku ma już 3 solowe albumy, gdzie każdy kolejny robił więcej szumu i dawał Tylerowi nie tylko więcej zysku, ale przede wszystkim szacunku w branży. Wydawać by się mogło, że to nadal żółtodziób, a w rzeczywistości jest już doświadczonym artystom, który buduje własne imperium. Odd Future to już nie tylko Tyler, to także Earl Sweatshirt, który kto wie czy nie jest jeszcze bardziej zdolny niż sam Tyler, jest również Hodgy Beats i Left Brain, czyli MellowHype, jest przecież Frank Ocean, Domo Genesis, Mike G i wielu innych. Każdy z nim ma do zaoferowania spory wachlarz pomysłów na tworzoną przez siebie muzykę i z pewnością warto mieć ich na oku.
Słowem podsumowania... "Wolf" jako trzeci solowy album Tylera wypada w mojej opinii najlepiej na tle tego, co dotychczas solowo wydał Tyler, the Creator. Album jest niezwykle dopracowany, a sam gospodarz zadbał by nie było mowy o jakiejkolwiek nudzie. Jako fan Odd Future jest dla mnie mocnym kandydatem do czołówki tego roku. Okiem fana zasługuje za mocną piątkę, obiektywnym okiem dałbym jej czwóreczkę z minusem. Zdecydowanie warto poświęcić uwagę tej płycie.