Czasem zdarza mi się wracać pamięcią do czasów "ery blogów rapowych", przełomu dekad 2000/2010., kiedy to głodny nowej muzyki i nieustannie poszukujący nowych talentów przekopywałem amerykańskie strony typu 2DopeBoyz czy DJBooth, wynajdując prawdziwe talenty, artystów kompletnie wtedy anonimowych, wyciągnięte z głębokiego podziemia perełki. Ba, wciąż pamiętam jak w ten sposób dzięki 2DopeBoyz poznałem Kendricka Lamara, gdy wydał projekt "Kendrick Lamar EP" - zaciekawiła mnie okładka oraz wzmianka, że gościnnie wsparł go... Rapper Big Pooh z Little Brother. Był to też czas, kiedy podobne strony potrafiły realnie napędzić komuś słuchaczy i fanów, a dziennikarze piszący newsy i artykuły nie ograniczali się do pisania tylko o znanych twarzach. Więcej było w tym wszystkim zajawki, mniej kalkulacji - więcej prawdziwości, mniej sztuczności.
W ostatnich latach gra rapowa, jak i dziennikarska, niestety poszła w stronę szybkich, "klikalnych" tematów, sensacji, sztucznie napędzanych i napomponowanych do granic konfliktów czy kontrowersji. Karierę prędzej zrobi ktoś, kto nagra idiotyczny wiralowy hit powtarzający w kółko dwa słowa, niż artysta pełen pasji, wkładający całe serducho w stworzenie ponadczasowego albumu. Bo kto teraz słucha albumów? Playlisty, Panie, playlisty! Single, hity, nagłówki, lajki, zasięgi!