WSZ jest postacią barwną, wielowymiarową i polaryzującą - tego ciężko mu odmówić. Kontrowersyjne działania i wypowiedzi, obecność w niespodziewanych medialnych miejscach, analno-fekalne punchline'y wśród wielowarstwowych przekmin na bitwach... To wszystko pamiętamy, tak jak memiczne uwalnianie karpia czy strzał kijem golfowym. Jednak sprowadzanie Wujka do miana ciekawostki/maskotki, a pomijanie jego wieloletnich zasług i niezatapialnego parcia do działania to moim zdaniem spora niesprawiedliwość.
Pośród wielu dyskusji nt WSZ'a, które w ostatnich latach miały miejsce impulsem był dla mnie artykuł '50 najbardziej zwariowanych postaci w historii polskiego rapu' opublikowany w ubiegłym miesiącu na newonce.net, gdzie Marek Fall (pozdrawiam!) zastanawiał się nad niezrozumiałym funkcjonowaniem Osamy Bin Zło w polskim środowisku rapowym, nazywając początek jego zajawki "nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności, który spowodował, że użeramy się z nim po dziś dzień". i dodając "za sprawą niezrozumiałego pobłażania czy zbytniego przywiązania do kategorii guilty pleasure WSZ nagrywał płyty, dostawał programy telewizyjne i pojawiał się gościnnie w nagraniach Kalibra 44, Tedego czy Sistars, a równocześnie dostarczał niewiarygodnej liczby powodów do cringe’u".
W tonie dziennikarskiej polemiki pozwolę sobie więc rzucić światło na temat z drugiej strony.