W kolejnej części mojej wakacyjnej playlisty pozostajemy nadal w latach 2001-2010, kiedy nad zachodnim wybrzeżem zebrały się paradoksalnie czarne chmury i większość artystów tamtego okresu siłą rzeczy musiało zejść ze swoją twórczością do podziemia (czasem wręcz głębokiego), oraz nauczyć się działać na rynku niezależnym, wydając swoje projekty własnym sumptem. Mam świadomość, że przez ten fakt wasze radary mogły nie zarejestrować naprawdę sporej dawki ciekawych albumów i licznej gamy kozackich utworów, których skromny promil postaram się dzisiaj przedstawić... let's get it on!
Sly Boogy
Sly Boogy
![](http://www.popkiller.pl/files/gfx/S/SlyBoogy.jpg)
Sly Boogy potrafi nawijać jak szef, nie wiem czy nie jeszcze lepiej dobierać bity, a do tego ma fantastyczny, bardzo silny i efektowny głos. A dziś cofniemy się nie do wczesnych etapów jego kariery, ale o 4 lata do roku 2008, kiedy ukazała się (zupełnie za friko!) epka "Beauty Of Death".