Eminem "The Marshall Mathers LP" - recenzja nr 1 (Klasyk Na Weekend)
Jeśli się nie mylę, w roku 2000, kiedy ukazywało się "Marshall Mathers LP", próg do zdobycia platyny dla zagranicznej płyty w Polsce wynosił 100 tysięcy egzemplarzy. Udało się ten próg pokonać i chyba nic w tym dziwnego, kiedy rotacja klipów Eminema w telwizjach muzycznych i w radio, sprawiała, że można go było usłyszeć wszędzie. 100 tysięcy egzemplarzy płyt i kaset z jednym z największych MC ever, talentem, który pojawia się na ziemi rzadko. Czy to znaczy, że został w Polsce w pełni zrozumiany? Różnie z tym bywało. Polscy raperzy podchodzili do niego jakby się trochę wstydzili, obawiali, trzymali dystans. Wielu słuchaczy i koleżków z twojego czy mojego podwórka spinało się na to, że co on wygaduje, skandal, nie można wyśmiewać niepełnosprawnych i że kobietę zabił nawija i na dodatek spalił polską flagę. Nigdy w życiu nie znalazłem potwierdzenia tej głupiej ploty. Antypolski akcent, który okazał się zresztą fejkiem, u człowieka, który generalnie był anty wszystkim, cisnął na lewo i prawo, obrażał bez najmniejszego zawahania, prowokował i kpił. Trzeba skumać, że ta płyta nie będzie sobie zjednywać przyjaciół ani w Polsce ani nigdzie indziej. Em jest wkurwiony, przytłoczony sławą i punchuje na wszystkie strony. Rapował tak, że za mikrofonem czuł się nietykalny. Zupełnie słusznie.
Na tym polegał fenomen Eminema - swoimi umiejętnościami chciał pokazać, że jest za dobry, żeby go cenzurowali, choć przecież i tak to potem robili. Polacy spalenie polskiej flagi uznali za przegięcie, dokładnie tak samo jak środowiska gejowskie, nie kumające, że istotą Slim Shady'ego było to, że nie znał żadnych świętości. Trzeba zrozumieć pewną rzecz: kiedy aktor w filmie gra zły charakter nie możemy ocenić go jako złego aktora. Jeśli postać intryguje, jest charakterystyczna, nawet będąc wielkim chujem, to aktor jest dobrym aktorem. A Eminem świetnym Slim Shadym - komiksowym megadupkiem, który jest ponadprzeciętnie błyskotliwy, ale ma złe intencje i uwielbia bezpruderyjne formy złośliwości. I teraz cytat znaleziony na stronie pytamy.pl ukazyjący jak Eminema nie słuchać (pisownia oryginalna): "flaga to jeszcze nic, podobno wypowiedzial: "Nie lubie polaków" a potem okazalo sie ze to plota byla bo udzielał wywiadu polskiemu dziennikarzowi i powiedzial ze nigdy cos takiego nie mialo miejsca. w kazdym razie ja przestałem go słuchać na kilka miesiecy po tej plotce. Teraz slucham na nowo". Po pierwsze: ton wypowiedzi i konstrukcja zdań, ale przede wszystkim genialne w swej treści zakończenie poprawiają mi humor nawet jak czytam to kolejny raz. Po drugie: nawet wikipedia mnie zaskoczyła sugerując nie tylko, że Marshall nie ma żadnych uwag do Polaków, ale nawet że Eminem jest polskiego pochodzenia - co prawda czterech innych również, ale z pewnością polski pierwiastek dołożył swoje do wybuchowej mieszanki. Beka. Jak nie macie w sobie odrobiny dystansu nie dotykajcie tego albumu nawet. To arcydzieło, ale trzeba trochę przy nim popracować głową. A wcześniej deczko w niej przewietrzyć. Warto.
Próbując mierzyć się z sequelem Eminem powiesił sobie poprzeczkę (za?) wysoko. Em powoli zbliżał się do 30. urodzin, kiedy z dnia na dzień stał się gwiazdą największego formatu, został obsypany nagrodami, zarobił pierwszy miliony dolarów. Druga płyta powstała w nowej rzeczywistości. Eminem stał się "szczurem studyjnym" jak sam to określił i koncentrował się wyłącznie na muzyce, bo zmiany go przerażały, bał się, że ludzie rozmawiają z nim tylko dlatego, że mu się udało. Przecież przed chwilą był jeszcze walczącym, podziemnym MC, a jeszcze wcześniej szkolnym popychadłem. Muzycznie był to czas, kiedy podstawą jego płyt była obecność Dr. Dre. Swoje zrobili też Bass Brothers, tutaj sygnowani jeszcze jako F.B.T Productions, goście, którym jeszcze kiedyś się przyjrzymy, bo grają kluczową rolę w karierze Ema. To był wyjątkowy moment, wyjątkowy zbiór rzeczy, którymi chciał się podzielić, niesamowita forma w kwestii pisania punchlines i najlepsze flow. Potem było wielokrotnie szybsze i bardziej skomplikowane, ale czy lepsze? Sequela takiego albumu tak naprawdę nie da się zrobić. Szczególnie po 13 latach. Pozostaje żałować jednak tylko i wyłącznie tego, że nowy krążek nie nazywa się inaczej.
Otwierające całość "Kill You" to idealny reprezentant pierwszej połowy albumu (dla mnie zawsze będzie to kaseta ze stroną A i B) na której rządzą przede wszystkim Dr. Dre i Mel-Man. Tęsknię za tym lotem, że szef Aftermath szykował mu nieludzko funkowe sztosy na których jego flow było nie do zatrzymania, a ten na dodatek szybko uczył się w westcoastowym stylu dodawać melodykę. No i wersy... Przecież tutaj wszystko jest z najszczerszego złota. Kiedy w obsesyjny sposób tłumaczy po raz kolejny na czym polega jego zabawa w turbosztosie "Who New" jest najwyżej z wszystkich, każdy wers jest absolutnie genialny. "Fuck that, take drugs, rape sluts/ Make fun of gay clubs, men who wear make-up/ Get aware, wake up, get a sense of humor/ Quit tryna censor music, this is for your kid's amusement/ But don't blame me when little Eric jumps off of the terrace/ You shoulda been watching him, apparently you ain't parents". W następnej zwrotce sarkastycznie opowiada o filmie w których Schwarzenegger strzela z uzi i wjeżdża "I sees three little kids, up in the front row/ Screaming go, with their 17 year old Uncle/ I'm like, guidance... ain't they got the same moms and dads/ Who got mad when I asked if they liked violence?". Eminem rapując na najwyższym technicznym poziomie merytorycznie niszczy każdego ze swoich krytyków nieustannie kierując nas na jeden wniosek - czy to rzeczywiście on jest tak popierdolony czy to może jego sposób, żeby pokazać jak mocno popierdolony jest świat?
Wiem, że to nietypowa recenzja, bo to dla mnie nietypowa okazja. Po pierwsze "Marshall Mathers LP" było dla mnie pierwszym tak mocnym dowodem, że warto słuchać rapu po angielsku, pierwszym z USA, który przeanalizowałem tekstowo. Po drugie, to arcydzieło tej klasy, że absolutnie nie mowy o jakimkolwiek ocenianiu tak samo jak o próbach obiektywizmu - zbyt wiele odsłuchów za mną, zbyt duże przywiązanie. O tej płycie tak naprawdę można pisać książki. Sama historia tego jak próbowano ją cenzurować, jak się udało, a jak nie to bardzo długi temat. Single? "Stan" to storytelling idealny, z dramaturgią, "zagubioną taśmą", refrenem który zrobił z Dido gwiazdę, a dla 45 Kinga stał się cudownym ukoronowaniem wielkiej kariery. "Real Slim Shady" to jeden z najbardziej rozpoznawalnych w tej chwili muzycznych motywów na Świecie, stoję o zakład. "The Way I Am" w dramatycznie dotkliwy sposób pokazujące jak wybitnie nieprzyjemne i wykańczające może być bycie sławnym... To są rzeczy idealne, a przecież single to wierzchołem góry lodowej. "Bitch Please II" z Dre, Xzibitem, Snoopem, Nate Doggiem to dla mnie jeden z moich ulubionych numerów ever. To głupie "tadam tadam" na początku "Amityville" sprawia, że mam gęścią skórkę, a ryczący, wściekły Em chyba nigdy nie brzmiał tak dobrze jak tu. Szczerość kawałka tytułowego... Magia. Mam wypisać tutaj wszystkie numery i powiedzieć dlaczego są tak kozackie czy kumacie już? Tego nie wolno nie znać, to jedna z najważniejszych i najlepszych płyt naszych czasów i nie starzeje się ani odrobinę. Dla wielu dzisiejszych słuchaczy to był pierwszy kontakt z rapem i jeśli chodzi o bity obozu Aftermath i o technikę rapowania i kosmiczną dowolność poruszania się po bicie to pewien wzór, od którego warto zacząć, żeby wiedzieć jak robią to najlepsi. Wie jak nucić, wie jak robić ad-libsy, wie jak popłynąć klasycznie wykręcając level do granic, ale nie przekraczając ich jak bywało to w ostatnich czasach. Em na tym albumie jest ponad, jak zresztą zazwyczaj. Myślę, że choć nowe rzeczy nadal kopią po głowie to mimo wszystko ten klasyk pozostanie już opus magnum złotego dzieciaka z Detroit.
Moja pierwsza rap-kaseta i pierwszy kontakt z rapem słuchając tej płyty zawsze się łezka w oku kręci jak sobie przypomne jak jako 10 letni gówniarz 'podśpiewywałem' te kawałki rozumiejąc co dziesiąte słowo z walkmanem na uszach. Tej płyty nie można porównać do niczego i masz rację Daniel, szkoda, że ten nowy krążek nie nazywa się inaczej.
No, sam pamiętam, że Ema słuchali wtedy wszyscy naokoło, a swoją drogą gdyby podobna sytuacja była teraz w erze netu i fb to Eminem zostałby przez "oświeconych i dojrzałych" polskich internetowych słuchaczy okrzyknięty pewnie 'marnym grajkiem dla gimbów, którego nigdy świadomy nie słucha' hehe :)
Wtedy też tak było tylko skala mniejsza. Mało kto z raperów się zachwycał Eminemem, właściwie nie pamiętam jednej w pełni pozytywnej wypowiedzi na jego temat. Wszyscy się bali trochę, wahali czy można wesprzeć takiego degenerata.
Zamykając temat: http://www.youtube.com/watch?v=K9uPQH0Gp78 - bez komentarza. Logika betonu. Beton logiki.
Muszę cię zmartwić. To nie ja nie umiem pisać, to ty nie umiesz czytać. Poproś mamę, brata albo kolegę może przeczyta ci na głos.