Eminem "The Marshall Mathers LP 2" - recenzja nr 2

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2013-11-14 18:00 przez: Maciej Wojszkun (komentarze: 24)

Koniec hip-hopowego świata w roku pańskim 2013 nie nastąpił.

Nie wykuty został rękami ludzkimi, ani z niebios otwartych nie spadł hip-hopowy platynowy monument, pieczołowicie i z namaszczeniem z krwi, potu i łez, z sampli i atramentu wykuty. Nie został stworzony wzorzec niedościgniony, powód bezsilnego łkania lub płonących ambicji wielu młodych MC, album doskonały, na klęczkach wychwalany za niezgłębioną perfekcję. Nie nastały Dni Pomsty, Lamentu i Frustracji niszczonych klawiatur hejterów, do głębi wstrząśniętych, że nie mogą się do niczego przyczepić. Nie nadszedł wreszcie Mesjasz, Awatar, ogniem i ciętym słowem równający scenę z ziemią, prowadzący ją na nowy poziom, nieskończoną krynicą inspiracji będący. Wielcy tej Gry zawiedli. Kanye w obłęd popadłszy, Yeezusem kazał się mianować, i odleciał w rejony niedostępne zwykłym śmiertelnikom w akompaniamencie elektronicznych pierdnięć, otoczony białymi koszulkami za 120 dolców, fałszywymi Jezusami i flagami Konfederacji (seriously, WTF Kanye?). Jay zaś gnuśnym się stał, w pieniądzach i udach Beyonce się zasmakowawszy, średniawy albumik wydał, buńczucznie zatytułowany Świętym Graalem na Magnetycznej Karcie (coś w ten deseń), a promowany męczącym i – prawdzie w oczy spójrzmy – chujowym singlem z JT… Scena nie zmieniła się więc wiele. Wstrząs  i deszcz ognia i krwi, mające zmyć grzechy gatunku i zmienić jego oblicze - nie nadeszły.

Ale jednak było blisko. Jak nigdy dotąd.  

Różnie była postrzegana decyzja Eminema, by nadchodzący krążek ochrzcić mianem „The Marshall Mathers LP 2”. Z jednej strony, fanom na całym świecie, starym i młodym, zaczęła krążyć szybciej krew w żyłach, gdy usłyszeli, iż Em zamierza powrócić do swych hardkorowych, brutalnych korzeni. Z drugiej strony, pesymiści orzekli, że to tani marketingowy chwyt, nastawiony na zainkasowanie Benjaminów, bezwstydna jazda na fejmie MMLP1, że niemożliwym jest, aby dogonić klasyka. Ciekawość sięgnęła zenitu, dyskusjom nie było końca. Jak Eminem zamierza zrobić sequel do swej najlepszej płyty? CZY będzie to sequel? Czego mamy się spodziewać? Czy szalonego, do cna zepsutego skurwysyna Shady’ego, co to go jeno „bronią konfesjonalną” (#SapkowskiRazJeszcze) prać trzeba? Czy też tego bezbarwnego, nieciekawego Eminema z „Recovery”? I wreszcie pytanie podstawowe – które „Monstrum albo Marshalla opisanie” (#SkoroJużJesteśmyPrzySapkowskim), jest lepsze?

Na to pytanie niestety nie odpowiem, powiem jednak  jedno – nie spodziewałem się tego, co usłyszałem. „MMLP 2” to żaden skok na cash, tylko pełnoprawny i przemyślany sequel do wydanej trzynaście lat temu klasycznej płyty. Dość powiedzieć, że album rozpoczyna część druga… „Stana”. Tak jest – nie jakiś tam canibusowski paździerz, ale pełnoprawny, odautorski sequel do jednego z najlepszych hiphopowych utworów w historii. Powiem jeszcze więcej – „Bad Guy” śmiało można postawić obok swego poprzednika, to utwór TAK dobry. Spięty świetnym konceptem, napisany sprawnie, trzymający w napięciu, dalej eksplorujący ciemne strony sławy, a co najlepsze – zawierający multum nawiązań do ‘jedynki”. To jest jedna z największych zalet tego albumu – kto dobrze zna „Marshall Mathers LP”, na „dwójce” wychwyci niesamowitą ilość throwbacków i zdumiony będzie, jak zgrabnie Em wplótł je do tekstów. Ba, już następny po „Bad Guy" skit „Parking Lot’ to bezpośrednia kontynuacja tego z ‘Criminal” z MMLP1…

Ale nie samymi nawiązaniami sequel stoi, prezentuej też sam wiele ciekawych jointów. MMLP 2, prócz kontynuowania chwalebnej, bezkompromisowej jazdy Slim Shady Style - ‘Brainless”, czy ‘So Much Better” czy przezabawne „Love Game”, przywołujące na myśl pamiętne „As The World Turns” z „Slim Shady LP” ( a wzbogacone genialną zwrotką Kendricka), mamy tu typowe, szalone ataki na celebrytów („Rap God”!), ale także – poruszająco szczere historie z życia samego Eminema. Genialne w swej prostocie jest „Legacy”, opowiadające o dzieciństwie Marshalla. Autentycznie przezabawne jest „So Far…”, prezentujące problemy Ema ze sławą. Ale najbardziej chyba interesującym kawałkiem jest „Headlights”, w którym Em… przeprasza swoją matkę. Tak, tą samą Debbie Mathers, którą z góry do dołu obsmarował w „Cleanin’ Out My Closet” – do tej samej kobiety Marshall (tym samym wściekłym co zwykle tonem, co sprawia niesamowite wrażenie), wyciąga dłoń na zgodę, wyjaśniając, jak ciężko było mu żyć w ciągłej nienawiści. Nie mniej zaskakujący jest ‘Stronger Than I Was”, pisany z perspektywy osławionej  Kim.

To właśnie za takie kawałki Eminem – szczere, dojrzałe obnażające całą duszę - uwielbiany jest na całym  świecie, i choćby dla nich warto usłyszeć ten album. Jednocześnie – jak już wspomniałem - Em nie składa broni i w innych utworach wraca do swej obrażającej wszystko i wszystkich, szalonej persony. Słowem – MMLP2 to wyrafinowana mieszanka tego, za co kochamy Marshalla – wzmocniona dodatkowo absolutnie fenomenalnymi tekstami.

Serio. Brakłoby mi słów w słowniku, gdybym spróbował oddać zajebistość warstwy tekstowej MMLP2. Eminem jest po prostu poza kontrolo na tym albumie. Nieważne, w jakiej stylistyce jest track – możecie być pewni, że Em będzie w stanie albo werbalnie, błyskotliwymi grami słownymi zniszczyć każdego oponenta, albo obrazowo i inteligentnie opisać swe uczucia. Każdy dosłownie track zawiera jakiś szalenie inteligentny punch, czy linijkę na tak wysokim poziomie, że utkwi w głowie na zawsze. Nie ma nawet sensu ich tu wszystkich wymieniać, tak jest ich dużo i tak są one znakomite (chociaż… co powiecie, czytelnicy, na ranking 10 najlepszych wersów MMLP2?). Nieliczne słabe wersy (np. „Grow your beard out” i „pow  chicka pow wow” czy coś w „Berzerku”) są tak rzadkie, że nie warto o nich wspominać.

Pytać, czy Eminem poradził sobie dobrze na majku, to jak pytać, czy Nowy Jork jest dużym miasteczkiem. Marszalek Mathers po prostu bezceremonialnie wjeżdża z buta na scenę, uzbrojony we flow i technikę najwyższego kalibru, niedostępne zwykłemu palaczowi majków. Facet z wersami może zrobić wszystko – i nie muszę dodawać więcej, wystarczy zapuścić sobie takie „Rap God”. To sześć minut nieskończonej kanonady wersami z technicznie perfekcyjną nawijką – akcentowanie, nawarstwianie rymów, zabawa  słowami – i wybijające w końcu z butów przyspieszenie koło piątej minuty każdemu powinno uświadomić, że Em jest praktycznie nietykalny. A jest coś jeszcze lepszego – mianowicie nasz gospodarz jest WKURWIONY i tym samym NIEPOWSTRZYMANY. Agresja i wściekłość w głosie wróciły, ten niesamowity jad i emocje, które Em potrafi przedstawić jak nikt inny – powróciły, by razem z fenomenalnymi tekstami stworzyć mieszankę bliską doskonałości.

Jeśli jest coś, co przeszkadza mi w rozkoszowaniu się werbalną przemocą courtesy of Marshall… to są to nierówne refreny. Obok chorusów fenomenalnie komponujących się z bitem i kompletujących cały utwór wyśmienicie – takich jak „Asshole”, „Bad Guy” czy „Survival” – trafiły się tu niestety przyśpiewki po prostu słabe. Do takich należy kiepsko przemyślany refren niejakiej Poliny (tu pytanie – czemu wykonawcy refrenów, prócz Nate’a Ruessa i Skylar Grey, nie są podpisani jako featuringi?) w „Legacy”, Nate Ruess też mnie jakoś nie powala. Poza tym… Powiem wprost – nie lubię śpiewającego Eminema. Refren „Rhyme or Reason” mnie mierzi (choć to raczej wina sampla), „So Much Better” nie powala, wstęp „So Far…” wkurza niesamowicie… No i mamy też „Stronger Than I Was”, czyli w ¾ kawałek śpiewany…. Jasne, jeśli chodzi o pomysł i tekst, jest to utwór świetnie wpadający w koncept albumu. Beat też jest w porządku. Jednak tempo kawałka i śpiew Eminema zabijają mój entuzjazm całkowicie. Wyszło mu jedynie w „Brainless”, tam dał znakomity jednak refren. 

Wyczerpawszy ten temat – pogadajmy o muzyce, zią. „MMLP 2” wśród pozostałych pozycji w katalogu Marshalla wyróżnia to, że jest to zasadniczo jedyny album (OK., obok „Infinite”), na którym nie znalazła się produkcja Dr. Dre. Doktor służył obok Ricka Rubina jako tzw. egzek, sam jednak poskąpił swych tłustych, pianinkowych biciw – zamiast  niego mamy produkcje od m.in. wspomnianego Rubina, DJ Khalila, S1 & M-Phazesa (!!!), od samego Ema… ba, nawet panowie z Sid Roams dorzucili coś od siebie, mianowicie mroczny, interesujący podkład do wieńczącego album „Evil Twin”. Warstwę muzyczną albumu można by podsumować jednym słowem – dobra. Tylko i aż. Bity świetnie współgrają z gospodarzem („Rap God” – nie ma chyba lepszego akompaniamentu do showcase’u skillów Ema, jak ten bujający, elektroniczny sztos), słychać, że przygotowano je z dbałością o szczegóły (tutaj bezapelacyjnie rewelacyjny, dwuczęściowy „Bad Guy”). Niektóre znakomicie przywołują ducha wcześniejszych albumów – „So Much Better” równie dobrze mógłby znaleźć się na „Eminem Show”, „Brainless” byłby natomiast idealnym dodatkiem do „Relapse”. Skrytykować muszę za to „Survival” i „The Monster” – uwielbiam te kawałki, brzmią one świetnie – nie mogę jednak oprzeć się wrażeniu, że  nagrane zostały, „bo na Recovery kawałki tego typu były hitowe – czemu więc nie powtórzyć formuły?” I tak – hej, ziom Khalil, daj mi jakiś porządny, twardy, rockowy beat, coś jak „Won’t Back Down”! A teraz, panowie, myśleć, bo potrzeba singla z Rihanną, tak jak na „Recovery”! Z życiem, bitches, z życiem! Za słabe uważam też: podkład „Headlights” i dziwaczny „Asshole”. 

Osobny akapit trza by poświęcić na wytwory dostarczone na album przez niecne a doświadczone łapczyska Alana Moore’a produkcji muzycznej – Ricka Rubina. Żeby być całkowicie szczerym, mam wobec jego beatów odczucia ambiwalentne… Na plus dam to, że Rick wybrał interesujące sample do zabawy, dając Marshallowi produkcje, na jakich wcześniej nie zdarzyło mu się mordować wersów…. I tak naprawdę mógłbym tez wskazać to jako wadę. Choć Marshall zapieprza na trackach jak miło – nie zmienia to faktu, że brzmią one po prostu inaczej, mało „eminemowo”, nie pasują do końca do gospodarza. Na dobry początek „Berzerk” – racja, to banger jakich mało, doskonale przypominający chwalebne czasy szalonych Beastie Boysów, z przepotężnymi gitarami w refrenie…. Ale dla mnie jest to kawałek bardzo chaotyczny, nieuporządkowany. Gra sampli w refrenie szczególnie mi nie podpasuje, jak również niepotrzebne efekty na końcu wersów Ema w pierwszej zwrotce (So Sick I’m looking pale /or that’s my PIGMENT!!! – o te mi chodzi). „Rhyme or Reason” – sample żywcem wyrwany z piosenki „Time of the Season” The Zombies, właściwie niezmieniony…. Nie jest zły, ma swój charakterystyczny klimat – nie mogę zdzierżyć jednak refrenu, również ściągniętego z The Zombies. Em, Rick, stać was przecież na więcej. ‘So Far” – jest OK, choć country riffy mogą irytować. „Love Game” – szczerze nie wiem, co myśleć o tym bicie. Fajny rytm, spoko gitarki od Joe Walsha – tylko znowu refren nie pasi. Ogólnie Rubin, tak uznany przecież w grze – trochę rozczarowuje. Mam nadzieję, że tuzom rapu (Kanye, Jay, to o was) przejdzie łażenie do Ricka jako do ostatniej deski ratunku….    

Ogółem, nie jest muzycznie źle, miejscami jest bardzo dobrze – jednak produkcja blednie jednak trochę w porównaniu z „jedynką”. Być może to wina nostalgii czy tysiąckrotnego osłuchania MMLP1 – ale jednak czuć brak ręki Dreja czy braci Bass, tej niesamowitej chemii, jaka wytwarzała się między tymi twórcami a Eminemem, a która spowodowała powstanie takich klasyków jak „Kim” czy „Kill You”. 

Uff, alem się rozpisał…. Czuję się jednak usprawiedliwiony, bowiem „The Marshall Mathers LP 2” to najważniejsza hiphopowa premiera 2013. Płyta, która katowana i dyskutowana będzie jeszcze długo, gdyż – bezapelacyjnie jest to jeden z najlepszych wydanych w tym roku materiałów, i najlepszy album Marshalla od czasów… tak jest, „jedynki”. MMLP2 to w żadnym razie Absolut hip-hopu -  ale znakomite potwierdzenie praw do tronu i tytułu G.O.A.T. Świetny, ze wszech miar świetny album. 5 i ogromny plus. 

… Że co? Że wcale nie, król i K.O.Z.A. to Lil’ Wayne/Drake/Kanye/Nicki Minaj/Yo mama (Niepotrzebne skreślić)? Spoko. Wąty i obiekcje możecie zostawiać w komentarzach, nie ma sprawy. Wiedzcie tylko, że Marshall Bruce Mathers III – choć może odrobinę mniej – po prostu still doesn’t give a fuck, i spluwa na was z wysokości tronu.

…I wciąż ZGINA PALCE W TAKIE COŚ.

                                            

Eminem - Survival (Explicit)

               

                                            

Eminem - Berzerk (Official) (Explicit)

 

Brylson17
Dobra recenzja ja jestem fanem ema więc mi album w pełni zaspokoił muzyczne potrzeby mózgu rozk**wia każdy kawałek i potwierdzenie kto tu rządzi.
dandidi
Macieju, zaczynasz recenzje błędem. NIEWYKUTY piszemy razem. poprawcie to;) bo czegoś od Was terzeba wymagać;)
Bela
Komentarz został usunięty przez moderatora.
Drennbon
Na co dzień nie jaram się Eminemem, bardziej zajmuję się wyłapywaniem i sprawdzaniem undergroundowych pozycji w amerykańskim rapie, bo mainstreamem poza kilkoma wyjątkami (czasami trafi się coś ciekawego do sprawdzenia) nie jaram się zbytnio, chodzi mi mianowicie o tematykę, bo wiadomo, że undergroundowi artyści są nieograniczeni w USA w swoich tekstach, to jak sprawdziłem ten album Eminema to zostałem rozjebany w chuj, naprawdę, lirycznie śmiem twierdzić to nr 1 w całej Ameryce, flow też u niego rozpierdala, choć flow to nie jest już taka kwestia do niepodwarzenia bo ktoś lubi słuchać takiej nawijki ktoś takiej a ktoś siakiej, chociaż nie jestem jego fanem to muszę przyznać, że obecnie w Stanach nie ma lepszego rapera od niego
xaxe
gdy 1 raz uslyszalem "parking lot to sie zaczalem cieszyc. stary Slim Shady :D "thank u ! "
QB
NAS duzo lepszy od Eminem do niego nalezy tron , taka prawda
DMNSTR8
Nie zgodzę sie z toba jedyni ktorzy mozliwe ze sa lepsi od Mathers'a to Na plaszczyznie czysto technicznej:Pharoahe Monch,Gift of Gab,Elzhi(mozliwe ze takze),Big Punisher(RIP)(bardzo mozliwe),Elzhi,nie jestem do konca pewien czy Diabolic tez nie wgniotlby by go w ziemie,Esoteric,Papoose a no i oczyuiscie Tech N9ne A co do gier slownych:Celph Titled Takie jest moje skromne zdanie.
aaaasssx
dobra przestań pierdolić farmazony, wymień jeszcze kilkunastu MC's któzy nawijąją ciągle i to samo gówno, wszystkich których wymieniłeś oprócz Tech N9ne'a i Big Puna są nudni w chuj, więc się nie popisuj cwaniaczku
Frennboyd
Chyba w robieniu pały, typ odcina kupony od swojej legendy z początków lat '90 i pierdolący te same bzdury na tym samym flow, daj spokój człowieku
Wierzbolot
Vinnie Paz - niszczy na kazdej zwrotce.
Frennbonu
tyle, że jest żydem i pierdoli spiskowe farmazony, dziękuje
aaa
Chuj z tym że jest żydem ty jesteś cwelelem a twój anus przyjmuje hurtowo kutasy i nikt cie za to nie jedzie... kaa boom
aha
hahaha made my day
A$AP Mob
sorry że się wtrącę ale tylko chce dorzucić świeżutkie info A$AP Rocky jakąś godzinę temu wypuścił nowy klip Phoenix
Igiiiii
Troche niepotrzebny ostatni akapit. Autor chcial pokazac jakim jest ineligentnym luzakiem i ze on tez 'don't give a fuck' a wyszlo sztuczne gowno. biorac na dodatek pod uwage blad na poczatku recenzji troche sie osmieszyl.
aaa
Propsowanie beatu do Rap God-a ? i objeżdżanie tego z Headlights ? kurwa człowieku albo ty nie masz słuchu ? albo na siłe chcesz być awangardowy jak Wagner ? przestańcie pierdolić bzdury rap god to najsłabszy track z całej płyty zresztą single M&M nigdy nie były jakieś wybitne. Nie dodając już że M&M nie rapuje jak Slim tylko jak fast rap wannabe. Przecież każdy bardziej ogarnięty słuchacz od razu wychwyci że Rap God jest najsłabszym trackiem na albumie niestety. "Headlights", "Legacy" nawet średni "Berzerk" więcej wnosi na ten album niż "Rap God". Widze że Popkiller mocno pada w ostatnim czasie i zbiera co raz więcej "krytyków muzycznych" odrób lekcje dzieciaku i przesłuchaj nawet po 10 razy każdy z albumów bo póki co jest biednie. Jeszcze raz powtórze "Rap God" nie ma podjazdu do reszty tracków, najlepszy moment w tym tracku jest gdzieś w połowie gdy zaczyna się agresja, po za tym track słaby. Album całkiem przyzwoity ale Rap God do wyjebania no i jeszcze "Bad Guy" który też jest mocno średni za wyjątkiem momentu w którym wraca Shady
Frennbujjnu
"Rap God" chujowy? Weź ty się chłopie rozpędź i pierdolnij w ściane farmazoniarzu
aaa
farmazonem to raczył twój stary twoją matkę gdy wsadzał jej fiuta do dupy i robił pokarm dla dzieci mówiąc ze to miłość to raz. A 2 że tak Rap God jest chujowym trackiem jeśli chodzi o beat i sposób nawijki i wie to każdy kto słucha rapsów dłużej niż 2 sezony. Dlatego MMLP 2 nie ma nawet podjazdu do poprzedniego wydawnictwa, bo jest zupełnie innym krążkiem po za paroma odniesieniami w Lyrics-ach i czasami flow (wtedy gdy wchodzi Shady). Płyta nie jest zła ale Marshal powoli bedzie odcinał tylko kupony...
aaa
2 że Propsuje Stan ze śpiewanym refrenem Dido i obrzuca błotem te na MMLP2 ? Nawet przyśpiewki M&M mu nie pasują, a pod hallie's song pewnie rolował batona. Się znaleźli krytycy muzyczni za dyche
wTF
skoncz juz pizdus pierdolic, bo farmazonisz jak posel na mownicy.
Mędrzec Syjonu
W 1979r. w Borought Park w Nowym Jorku, dwóch żydowskich rabinów, Mojżesz Goldstein i Isaack Fishblaum naradzało się nad kolejnym krokiem w zdobywaniu kontroli nad społecznością gojów. Ich problemem było zbytnie przywiązanie amerykanów do wartości uczciwej pracy, poszanowania zawartych umów i trwałości więzi rodzinnych, przez co goje w dalszym ciągu byli zbyt poważną siłą w USA. Żydzi potrzebowali społeczeństwa rozbitego, wypranego z powyższych wartości, którego celem była by bezmyślna konsumpcja napędzająca ich korporacje. Rabini głowili się razem nad rozwiązaniem tego problemu, jednak nic nie przychodziło im do głowy. Rozdrażniony bezsilnością Mojżesz Goldstein podszedł do okna swojego luksusowego apartamentu, licząc że być może widok ulic Nowego Jorku przyniesie mu inspirację. Wtem dostrzegł na ulicy dwóch czarnoskórych, młodych mężczyzn którzy szarpiąc białego przechodnia, wyrwali mu jego skórzaną aktówkę po czym skopali swoją ofiarę i pędem rzucili się do ucieczki w ciemną uliczkę. ,,Goj miał szczęście że go nie zastrzelili.” – pomyślał Mojżesz -,, Gdyby napadli go na Bronksie pewnie by już nie żył. Ta zaraza gdzie się nie pojawi, to zaraz z nimi same pro…”. Wtem tok myśli rabina przerwała inna, jaśniejsza myśl, która zdawała się być remedium na ich problem. Mojżesz podekscytowany odwrócił się do Isaaka i rzekł. - Mam, Isaak! Wiem co powinniśmy zrobić! - Co takiego Mosze? - Powiedz mi Isaak, jaka społeczność jest emanacją wszystkich przeciwieństw wartości jakie chcemy zniszczyć u gojów? Isaaka zastanowił się nad tym pytaniem zawijając na palec swój siwy pejs. - Oświeć mnie (ang. Iluminate me). - Czarni. Isaak przerwał nawijanie pejsa i spojrzał z podziwem na Mojżesza. - Mosze, ty to masz łeb do geszeftu! Ale jak chcesz sprawić żeby biali przestali patrzeć z pogardą na te czarne kapcany i przyjęli ich styl życia? Mojżesz podszedł do hebanowej szafki na której stał gramofon i wyciągnął z niej płytę winylową Boney M. - Moda, Isaak. Sprawimy, że to będzie modne. Wtem obaj rabini gruchnęli szyderczym śmiechem zacierając ręce, gdyż wiedzieli że zatoczenie kolejnego piekielnego kręgu na ziemi jest już tylko kwestią czasu i sprawnego marketingu. - Znajdziemy czarnoskórego wokalistę disco, który będzie śpiewał o przemocy, paleniu zielska, kradzieżach, braku szacunku do policji i kobiet i jeszcze za wszystko będzie obwiniał białych. Potem go wypromujemy, a gdy zdobędzie sławę, pojawi się pewnie masa epigonów którzy podłapią temat i styl życia czarnych będzie nieodłącznym elementem popkultury gojów. Rabini wybrali się więc na Bronx zaopatrzeni w sprzęt muzyczny i stos płyt z muzyką disco szukając potencjalnego kandydata, który miałby zostać w przyszłości ich marionetką. Poszukiwania przyniosły jednak zupełnie niespodziewane odkrycie. Na Bronksie disco zostało wyparte przez inny styl muzyczny, który dla Żydów był całkowicie obcy. Podczas występów żaden czarny nie grał na instrumencie, a jedynie jeden recytował rytmicznie tekst, drugi zaś – pewnie idiota – próbował obsługiwać gramofon. Nie wiedział że aby zmienić piosenkę trzeba podnieść ramię z igłą i opuścić w wybranym miejscu, a zamiast tego kręcił płytą wydając przy tym zniekształcone dźwięki. Jedyne co się zgadzało to przekaz – prosty, wulgarny i nastawiony roszczeniowo. - Mosze, czy naprawdę sądzisz że to coś uda się wcisnąć gojom? – Isaaka wydawał się być coraz mniej pewny skuteczności planu. - Będziemy musieli jednak sypnąć geltem na te kapcany i założyć telewizję, która będzie to promowała. Konieczne jest zwiększenie siły rażenia. - Telewizję? Aj waj, toż to tyle dolarów pójdzie na taki szmonces! - Zaufaj mi, Isaak, uda nam się. Nazwiemy ją ,,Masonic Tele Vision” - ,,Masonic”? To odstraszy gojów! - No to skrócimy do MTV i nikt się nie połapie. Pewnie będą jeszcze myśleli że to stacja muzyczna. - To dla lepszego kamuflażu na początku emitujmy teledyski Genesis, żeby goje się oswoiły. - Szojn! I tak po uruchomieniu żydowskiej machiny korporacyjnej, po krótkim czasie ruszyła telewizja MTV, która po wypromowaniu Phila Collinsa i kilku innych popowych gwiazdek, powoli wszczęła realizację żydowskiego planu. Teledyski czarnoskórych raperów emitowane w godzinach największej oglądalności, przeplatano z teledyskami Bon Jovi i Motley Cure, żeby widz miał wrażenie obcowania z treścią muzyczną (jeśli doczytałeś do tego momentu, to gratuluję – wytrwałości i odkrycia tego że czytanie nie zabija) Pod koniec lat 80 złowieszczy plan przyniósł swoje pierwsze plony. Inne stacje radiowe i telewizyjne, również zaczęły emitować rap i w ten sposób przekaz z getta rozprzestrzenił się poza USA. U białej młodzieży zaczęto odnotowywać ubożenie języka i jego wulgaryzację, wzrost agresji, postawę roszczeniową i uzależnienia od narkotyków. To przeniosło się na problemy wychowawcze i konflikty, które wpłynęły na rozpad więzi rodzinnych. Młodzi goje inspirowani rozrzutnym stylem czarnoskórych raperów, zapominali o postawie swoich ojców i dziadków, którzy gromadzili swój majątek ciężką pracą, a zamiast tego próbowali naśladować styl życia, którego nie można osiągnąć bez żydowskiej protekcji. Żydzi wykorzystując znane twarze raperów wprowadzili na rynek nowe linie odzieżowe, perfumy, a nawet wibratory sygnowane ich nazwiskami, a to wszystko żeby pokazać że rap jest muzyką sukcesu i drogą, którą warto podążać. Z początkiem XXI w. rap stał się jedną z największych branży muzycznych. Żydzi przestali liczyć już nawet dolary, które zarabiali na tym biznesie, gubiąc się w liczbach i numerach kont bankowych. Dużo bardziej cieszyło ich wpływ tej muzyki na gojów. Wtem, jednak do rabinów dotarła wieść, że jeden z raperów ogłosił że nie będzie grał dla Żydów i Polaków. - Słyszałeś Mosze o tym wywrotowcu? Eminem ponoć jakiś. - Szmendrik, nie Eminem, to on nie wie dla kogo pracuje? O ile Jidiszkajt rozumiem, bo nie z myślą o nas promowaliśmy ten szmonces, to Polacy to goje i mają rapu słuchać! Żadnych wyjątków! - Tylko że to goj. Biały. Mojżesz z niesmakiem odłożył napoczętą macę. - Biały goj raperem? A to ci dopiero misz masz. A z jakiej on wytwórni? - Z naszej, Aftermacht, tyle że założył swój oddział i myśli że jest niezależny. - No to co za problem. Bez naszej pomocy się nie wybije. - Tyle że jest dobry. Jego rapu idzie nawet posłuchać. - Oj gewalt… Do wyrabiania gustu muzycznego gojów, to ja nie mam zamiaru dopłacać. Trzeba pogrążyć tą jego karierę. Daj mu kwitłech do podpisania żeby nagrał numer z tą ćpunką Rihianą, to powinno zaradzić. Oczywiście przewrotny żydowski umysł inaczej interpretował pojęcie ,,pogrążyć” i kolabo Eminiem&Rihianna odniosło komercyjny sukces, jednak w pierwotnym zamyśle miało to spłycić muzykę Eminema do tego stopnia, żeby piosenka trafiła do jak najszerszej liczby gojów. Nie uchroniło to jednak przed pojawieniem się głosów, iż to właśnie Eminem zasługuje na miano ,,rap god”, a po które sam sięgnął przy okazji nagrywania kolejnej płyty. Po raz kolejny Goldstein i Fishblaum wymusili kontrakt z Rihianą, jednak nie wpłynęło to znacznie na poziom albumu, który jako całość zostawiał w tyle dorobek ich czarnych podopiecznych. I w ten oto sposób królem muzyki, która miała być narzędziem czarnych w ofensywie przeciwko białym, został biały goj. Misterny plan rabinów skręcił w nieoczekiwanym kierunku i poprzeczka w rapie została podniesiona do tego stopnia, że nabrał znamion muzyki i przestał być tylko propagandową tubą żydowskich mediów. Goldstein i Fishblaum uświadomili sobie, że w tej sytuacji domknięcie piekielnego kręgu nie jest już tak oczywiste i na otarcie słonych łez mają tylko miliardy dolarów jakie zdążyli zarobić na swoim pomyśle.
majkłilmejdyt
Zawsze, kiedy czekam na jakąś płytę mam nastawienie, że napewno nie będzie tak dobrze jak zapowiadają, i na 100PRO trochę się zawiodę. Co do MMLP2, wiedziałem, że się nie zawiode, ale byłem też pewny, że nie przeskoczy oczekiwań. I co się okazało? Król rozjebał i pokazał, że na tej planecie nie ma sobie równych w tej muzyce. P.S i przestańcie pierdolić "Tede Krul", i jakieś inne chujostwa bo król jest jeden.
Ola9666
Ludzie,weźcie się opamiętajcie troszeczkę... Jeżeli nie przesluchaliscie tej płyty,i nie wsluchaliscie się w teksty,nie mówcie że to gówno. Eminem już ma poprostu swoją karierę w garści i może rapowac o czym będzie mu się żywnie podobać.nie wyczuliscie może tego,że cała ta płyta to jedna wielka,technicznie zajebista składanka wielkich umiejętności? nie kumacie tego jak widać. Przecież to słychać,od razu,gdy odpalicie ten krążek,że em jest już tak technicznie wyrobiony,że wasze chuja warte komentarze mu nie zaszkodzą,bo i tak płytę kupicie... I tak będziecie się jarać. Powyżej ktoś wymienił raperów,o których zbyt świat nie słyszał,nie rozumiem po co ktoś to napisał,ale ok,każdy ma swoje zdanie. Tam w innej recenzji czytałam,że Em dalej gada jedno i to samo. Tak,bo o czym w kółko można tylko gadać? Kurwy,koks,tajski boks,wóda,dziwki i inne rozrywki. I nie zapominajmy,że trzeba nagrać 10 albumów o jebaniu policji i rządu,bo jeśli tego nie zrobimy,gimbaza nas nie polubi na ryjbuku,a mało tego założą nam stronkę anty. Ludzie,jesteście okropni.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>