dead prez "Revolutionary But Gangsta" (Przegapifszy #51)
"Revolutionary But Gangsta" było pierwszym albumem dead prez, który usłyszałem, a miało to miejsce gdzieś w okolicach 2005. Pamiętam jak zastanowiałem się czemu ludzie tak to propsują, być może ze względu na słabszą znajomość angielskiego i rapu. Przez lata tkwiłem w przeświadczeniu, że debiutanckie "Let's Get Free" to jest coś, a potem było już słabiej. Do tego roku, który przyniósł nam warszawski koncert, na którym niestety usłyszeliśmy tylko M1'a. Po latach dopiero słyszę, że dead prez byli jednymi z naprawdę niewielu raperów kojarzonych z NYC, którzy umieli wykorzystać południowe patenty, a przede wszystkim rytmikę w sposób twórczy i drapieżnie efektowny.
W Source'ie ta płyta dostała 4,5 mikrofonu na 5 i bardzo słusznie. Jest odważna, flow jest świeże do dzisiaj, a teksty są bardzo konkretne - u dead prez raczej nie ma innych przypadków. Do dziś z ust członków zespołu słyszymy, że nie mają nic przeciwko mainstreamowemu rapowi, ale wbić się do domów szerokiego odbiorcy z czymś takim? Huh. To jest dopiero coś.
"Where I'm form getting dirt is a part of living" słyszymy w singlowym "Hell Yeah", które na albumie pojawia się w trzech wersjach z których każda tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że to historyczny numer. Najpierw wersja podstawowa w której równowaga między flow, a treścia jest wzorem do naśladowania, a całości słucha się z pełną uwagą nie mogąc przestać się bujać. Potem remix z gościnną zwrotką Jaya-Z, który na tym bicie brzmi naprawdę idealnie, a sposób w jaki wpasował się w klimat materiału jasno pokazuje czemu jest jednym z największych w tej grze. Trzecia wersja jest drugim hidden trackiem i odwraca numer do góry nogami niemalże hardrockową energią i wybitną aranżacją, która porywa zupełnie inaczej niż oryginał co świadczy o niepodważalnej klasie remixu. Co najlepsze słuchając albumu w całości musimy przesłuchać te zwrotki stica i M1'a łącznie 3 razy. I wiecie co? W ogóle mi to nie przeszkadza i ani trochę się nie nudzi.
"RBG" to nie tylko single. To pełnoprawny album, który jest taki jak jego tytuł - autorzy nie są oderwanymi od rzeczywistości studencikami, którzy chcą porozmawiać o polityce. To rewolucjoniści i gangsterzy. Przynajmniej tak to brzmi i naprawdę nietrudno jest uwierzyć w to co mówią. Już na dzieńdobry mamy dowód, że to nie będzie kolejny taki sam album - "Walk Like A Warrior" z Kayzie Bonem, na bicie, który wymusza przyspieszenie tempa nawijki został tutaj pożarty, a to ten typ podkładu, który zjadłby niejednego. stic z wersami "What you know about heart?/ Can you assemble your heat in the dark? Take it apart?/ And clean all the parts?/ Life is a journey, a course, like learning a martial art" sprawia, że jedyna myśl w głowie to "jak on to robi". W kolejnym "I Have A Dream Too" skwierczący bas jak z kalifornijskiego lowridera krzyżuje się z super trafionym śpiewanym refrenem i mocnym storytellingiem, o strzelaninie w deadprezowym stylu zamkniętym wersem "And it don't stop till we get full freedom".
Tempo nie zwalnia ani na chwilę. "D.O.W.N." traktujące o znaczeniu tego słowa wśród "braci" to przecież perła najwyższej próby. Utrzymane w klimacie laidbackowego r&b opartego o leniwe instrumenty i uptempową perkusję "W 4" i tak obfituje w wersy pokroju "What you know bout bein' po' seein' most of yo kinfolk be on dope?/ Ain't nobody in the hood got no hope in this fucked up system and that's why we don't vote". Kocham albumy na których czuję, że raperzy mają do powiedzenia więcej niż trzy rzeczy powtarzane w kółko, żeby ładnie się rymowały, a flow służy treści i czyni ją bardziej atrakcyjną w odbiorze. stic i M1 na tej płycie pokazali, że są w stanie przekazywać swoją treść na bicie w każdym klimacie - świadomość polityczna idzie w parze z muzyczną. Jednocześnie, co ważne, ich jaja są na miejscu, a to czego nauczyły ich ulice nie jest ukryte. Wręcz przeciwnie. Kiedy usłyszycie jak brzmi wokal w "Way Of Life" zrozumiecie o co mi chodzi. "RBG" nie jest oczywiście albumem, który w "Przegapifszy" znalazł się dlatego, że wszyscy o nim zapomnieli. Raczej dlatego, że po 9 latach od premiery nabiera zupełnie nowego znaczenia i jest wart tego, żeby po niego sięgnąć i spojrzeć z nowej perspektywy. Myślę, że dead prez na tej płycie trochę wyprzedzili trendy w efekcie tworząc album wyjątkowy.