Gdy tak sięgam pamięcią, to wydaje mi się, że od zawsze narzekano na solowe krążki Abradaba. Przecież nawet fenomenalny "Czerwony Album" był na początku krytykowany, bo to już nie K44. Następna płyta, "Emisja Spalin", także spotkała się z chłodnym przyjęciem. Powód? Bo to nie to samo co... "Czerwony Album". I za każdym razem ten problem powracał. To chyba przez to, że Dab swoimi dziełami zwykł
wyprzedzać pod pewnymi względami gusta słuchaczy, którzy zaczynali
doceniać jego materiały dopiero po "osłuchaniu się".
Zatem nic dziwnego, że mamy podobną sytuację wraz z premierą "Extravertika". Zaskoczył mnie jednak fakt, że to pierwszy raz od czasu "OPK", kiedy to i ja przyłączyłem się do chórów niezadowolenia.
Oczywiście ten wstęp jest odrobinę tendencyjny i przesadzony, bo mimo wszystko dAb zawsze miał jakąś swoją wierną grupę fanów, nie wszystko jest zatem tak czarno białe jak zasugerowałem to powyżej. Tym niemniej jakieś ziarnko prawdy stanowczo tam tkwi, ba, może nawet kiełkuje. Pierwszy odsłuch "Extravertika" zupełnie mnie nie porwał. Zapowiadano żywe instrumenty, moc, jaja i mistrzowskie gościnne występy rapowej czołówki.
Żywe instrumenty rzeczywiście są, ale brzmią jakby były martwe. Minimalistyczne i oszczędne, jedynie momentami mamy do czynienia z bogatszymi dźwiękowo utworami.
Moc i jaja... Cóż... Abradab to Abradab, w moim mniemaniu bardzo rzadko zawodzi, niestety tutaj daje się we znaki zanik charyzmy gospodarza, co jest do niego zupełnie niepodobne.
A gościnne występy? Jedynym gościem został ostatecznie Joka. Może i nie przyćmił on gospodarza, ale zdecydowanie to jego demony świecą
jaśniej. Pytanie brzmi tylko, czy jest to zasługa rzeczywistych umiejętności Joki
czy tylko nasza tęsknota za jego szalonym stylem? Myślę, że odpowiedź na
to pytanie jest mniej więcej taka sama jak tytuł drugiego numeru z "Extravertik".
Słuchałem tej płyty raczej z nastawieniem: "Dam trzy. No dobra, może trzy plus, bo bywają fajne momenty". Potem nadszedł jednak kolejny odsłuch. I kolejny... Co prawda wszystkie wyżej wymienione wady nadal są aktualne, ale zaczęły się ukazywać w zupełnie innym świetle niż dotychczas. Wyszły z cienia, zniekształcone i mniejsze niż mi się to początkowo wydawało, a wraz z nimi ukazały się wcale niemałe zalety.
Strefa brzmieniowa jest dość skromna, to prawda. Ale tkwi w niej nieprawdopodobny urok i niezwykły groove. Dab po raz kolejny postarał się o zupełnie inne brzmienie niż dotychczas. Szczerze mówiąc, to najchętniej bym porównał tę płytę nie do żadnej z poprzedniczek, a do... Kalibra. Bo czy to tylko ja uważam, że "Ostrzegawczy strzał" brzmi w tak niesamowicie nostalgiczny sposób, że jedynie charakterystyczna gitara i bogate flow dAba zdradzają, że nie jest to numer z roku 2000?
Nieco inaczej wygląda sprawa z "Więcej Słów". Jest to mój ulubiony utwór na tej płycie, ale denerwuję się za każdym razem gdy go słucham. Dlaczego? Fajny pomysł, świetny podkład, genialnie zaśpiewany refren (jak najwięcej takiego "zawodzącego" nucenia, panie Abradab!). Niestety wszystko to zostało przygniecione tak banalnymi rymami, że człowiek autentycznie w duchu się smuci. Być może to taka wycieczka w przeszłość? Jeżeli tak, to nie powinno się tego robić w taki sposób. A wydaje mi się, że to jest właśnie jakiś zamierzony (choć nieudany) zabieg, ponieważ to jedyny utwór, który pod tym względem aż tak odbiega poziomem od reszty kawałków.
Tak czy inaczej, zacząłem przekonywać się do tego materiału. Może brakuje na nim hitów na miarę "Rapowego ziarna 2" czy też "Języka giętkiego", ale zdecydowanie ma swój intrygujący klimat, który rzeczywiście nie każdemu przypadnie do gustu, ale któremu na pewno warto dać szansę. Najlepiej niejedną, bo to naprawdę solidny i odważny krążek. Osobiście uplasowałbym go na czwartym miejscu w dyskografii rapera, ale biorąc pod uwagę fakt, że jest to dyskografia naprawdę przyzwoita, to i ocena będzie dość wysoka. Cztery z dużym minusem.