Alicia Keys "HERE" - recenzja
I feel like history on the turntables / Old school to new school / Like nothing ever been realer – proklamuje na wstępie swojego szóstego albumu Alicia Keys, od razu przywołując echa minionej epoki w muzyce oraz przypominając o tym, że oprócz muzyki klasycznej, wychowała się przecież także na nowojorskim hip-hopie. Wpływy te wniosły niepowtarzalną magię do jej pierwszych dwóch płyt, a wizerunek zwykłej, normalnej „dziewczyny z sąsiedztwa” sprawił, że błyskawicznie stała się ona symbolem – nie tylko niezliczonych podobnych nastolatków wychowanych wśród bloków Harlemu – ale symbolem całego Nowego Jorku. Jak wygląda natomiast obraz metropolii widziany oczami Alicii w roku 2016?
Niewątpliwie inaczej niż 15 lat temu, gdyż jest to spojrzenie kobiety już dojrzałej, mającej bagaż doświadczeń i jeszcze wrażliwszym okiem dostrzegającej problemy świata. Brak tym razem słodkich ballad i wygładzonych radiowych hitów, którymi wokalistka wojowała listy przebojów w ostatnich latach, brak prób podążania za ewoluującym ciągle, nowoczesnym brzmieniem… „HERE” to zbiór opowieści kompleksowo przedstawiających życie w Big Apple z najróżniejszych perspektyw, – choć Nowy Jork jest tutaj jedynie punktem wyjścia, inspirującym brzmienie i konkretne nawiązania. Problemy społeczne i międzyludzkie poruszane w tekstach przez artystkę są na ogół dużo bardziej uniwersalne, a jej narracje malują przed nami obraz współczesnej Ameryki. Począwszy od otwierającego album w sposób absolutnie mistrzowski, pełnego emocji „The Gospel”, przedstawiającego obraz getta, gdzie połowa Twojej rodziny odsiaduje wyroki, po domu biegają karaluchy, a na ulicach potykasz się o uzależnionych od heroiny i cracku – Alicia daje do zrozumienia, że nie zamierza przebierać w słowach. I gotta speak the truth when I'm up in the booth…
Świat, w którym wychowała się Keys przybliża jeszcze lepiej przepiękne, oparte na przybrudzonym drum breaku i ciepłych klawiszach „She Don’t Really Care”, opowiadające o młodych, pięknych, ale zagubionych dziewczynach pochodzących z różnych dzielnic Nowego Jorku. Niebiańskiego dzieła dopełnia solówka na wibrafonie oraz krótki monolog legendarnego Roya Ayersa, a wkraczająca po prawie czterech minutach druga część utworu - „1 Luv” przynosi nam soulową wersję klasycznego „One Love” Nasa – magia. Następujące po krótkim przerywniku, mocno bluesowe, zadymione „Illusion of Bliss” porusza natomiast problem uzależnienia, a Alicia z pełnym przejęciem wciela się w rolę wszystkich „upadłych aniołów”, kobiet, które gdzieś zagubiły swoją drogę życiową. To też jeden z najbardziej intensywnych utworów, a oszczędny podkład w połączeniu z przeszywającym, emocjonalnym wokalem Keys może wywoływać ciarki.
W jednym z wywiadów artystka stwierdziła, że nigdy wcześniej pisanie tekstów nie przychodziło jej z taką łatwością – co zdecydowanie przebija się przez numery takie jak świadome, opowiadające o ludzkim niszczeniu Matki Ziemi „Kill Your Mama”, ukazujące od drugiej strony związki jednej płci „Where Do We Begin Now” czy podkreślające wartość naturalnego piękna i zwalczające wszechobecne rządy make-upu i wzorce urody „Girl Can’t Be Herself Now”. Balans pomiędzy obserwacjami otoczenia i życiem prywatnym pomagają zachować dwa bardzo osobiste utwory – dedykowane synkowi z pierwszego małżeństwa swojego męża Swizz Beatza „Blended Family”, w którym autorka próbuje uporać się z byciem „macochą” i budowaniem nowej rodziny; oraz współprodukowane z Pharrellem „Work On It”, przekonujące, że warto walczyć o miłość i nawet, gdy czasem jest trudno, nie ma takich przeciwności, jakich kochająca się para ludzi nie przezwycięży.
Przyznam, że dawno nie słyszałem albumu z głównego nurtu soul/r&b tak dobrego i wszechstronnego tekstowo jak „HERE”, gdzie praktycznie każdy utwór miałby konkretny temat bądź koncept i wnosił coś istotnego dla opowieści. Również ekipa producencka w składzie Alicia Keys, Mark Batson i Swizz Beatz spisała się na medal, dostarczając warstwę muzyczną stanowiącą klimatyczne tło, ale nieprzejmującą pałeczki pierwszeństwa i dającej wokalowi „odetchnąć” a słowom płynącym z głośnika nadać mocy. Tegoroczne dzieło Ms. Keys to prawdopodobnie najbardziej „zaangażowany” album w jej dorobku, a zarazem płyta odważna, szukająca odpowiedzi na nurtujące artystkę pytania. I choć odpowiedź zawarta w zamykającym całość utworze „Holy War” może wydać się banalna – finalnie chyba rzeczywiście „Love is the answer”. Szkolna czwórka z plusem.
Maybe we should love somebody
Maybe we could care a little more
Maybe we should love somebody
Instead of polishing the bombs of holy war
Pod spodem teledysk do singlowego "Blended Family" z gościnnym udziałem A$AP Rocky'ego. Płytę "HERE" znajdziecie w sklepach.