Oddisee "The Good Fight" - recenzja
Nie tak dawno w jednym z wywiadów Oddisee zdradził, że w okresie początkowych prac nad "Born Sinner" wyprodukował kilka numerów dla J. Cole'a, a w jednym z nich nawet gościnnie pojawił się Kendrick Lamar. Jak się bowiem okazało, już wtedy Jermaine był wielkim fanem waszyngtońskiego producenta i jego instrumentalnego albumu "Rock Creek Park" z 2009 roku, także jak tylko nadarzyła się okazja, obaj panowie spotkali się w studiu… i reszta jest historią.
Niestety do tej pory w pełni nieopowiedzianą, ale echa tych kilku sesji nagraniowych rozbrzmiewają pośrednio na najnowszym wydawnictwie Oddisee. Ale jak to? Ano tak, że "The Good Fight" – w moim odczuciu – brzmi jak album, który J. Cole zawsze chciał nagrać… ale jakoś do tej pory mu się to nie udało.
Pamiętacie J. Cole'a z "The Warm Up" czy "Friday Night Lights", silnie czerpiącego z soulu, melodyjnych pętli i przybrudzonych bębnów, wplatającego w swoje utwory wiele introspektywnych, refleksyjnych treści? Zanim jeszcze presja wytwórni kazała mu stworzyć "hit", a ciemne strony sławy wywołały u niego depresję i zmusiły do powrotu do korzeni, pełen pasji Cole szył z najlepszych wzorców złotej ery, kompletnie nie przejmując się radiowymi refrenami i idąc własną ścieżką. Z każdym kolejnym projektem MC z Północnej Karoliny coraz bardziej ewoluował muzycznie, wprowadzając więcej żywych instrumentów i dopracowując refreny, ale zarazem nieraz spłycał przekaz swoich wersów i wywoływał tęsknotę za tym tekściarzem sprzed paru lat. Oczywiście zeszłoroczne, wspaniałe "2014 Forest Hills Drive" (recenzja) - dzieło kompletne i najlepsze w dorobku Cole'a - i nowe LP Oddisee różnią się między sobą znacząco, ale pod względem inspiracji czy klimatu obu artystom wcale nie jest do siebie tak daleko.
Wyobraźcie sobie ciepłe, pełne soulu i jazzowej improwizacji, oparte wyłącznie na żywych instrumentach, niewyobrażalnie zaaranżowane i rozbudowane podkłady; bity zarazem esencjonalne i progresywne, nie dające się wrzucić do jednej szufladki (Try to put me in a box, already in a globe). Dorzućcie do tego niejednokrotnie jeszcze bardziej zawiłe niż u Jermaine'a teksty, z którymi jednocześnie łatwiej się utożsamiać, gdyż nie dotyczą życia od poziomu milion dolców wzwyż i pułapek zastawionych przez zdradziecki, hollywoodzki hajlajf, a bardziej przyziemnych, namacalnych spraw. Info prasowe przekonuje nas, że "The Good Fight" to płyta "przepełniona miłością, szczerością i bezinteresownością, wirtuozerska w swojej muzykalności i bezpośrednia w przekazie" – i uwierzcie mi, w tym wypadku nie jest to wyłącznie zgrabny zabieg marketingowy. Za dowód niech posłuży choćby otwierające LP, genialne "That's Love" (nigdy dość tego numeru!).
Kontynuując porównanie, Młody Simba na trzeciej płycie w przełomowym "Love Yourz" doszedł do wniosku, że trzeba być zadowolonym z tego, co mamy, gdyż rzeczy materialne szczęścia nie dają. Oddisee takie podejście prezentuje od dawna, a obecnie, jak często powtarza, czuje się spełniony mogąc utrzymywać się z muzyki i nie obchodzą go sława ani listy Billboardu. To pracoholik, który kocha swoją pracę i dąży do ciągłego doskonalenia się, mając jednocześnie na uwadze ograniczony czas i chcąc zostawić po sobie jak najwięcej (I'm scared to death that this the best I'ma get before God come and collect his breath back). Jego celem nie są neony na Times Square ani skarbiec McKwacza, a tworzenie muzyki, która przetrwa próbę czasu – simple as that.
Pioneering tunes and forever I'ma live through 'em
Word to Bob Marley he put memories in melodies
It's relevant in the present though he made it in the 70's
That right there was telling me the classic what it better be
And if it ain't it don't deserve to represent the pedigree
Ten wrażliwy, pochodzący z Maryland chłopak o sudańskich korzeniach pragnie dostarczać światu radochy (A Maryland boy who wants the world to rejoice at my recording of tapes), poruszać istotne tematy, zarazem ciesząc się życiem (Open up the floor for a closed topic and relax on a beach in remote tropics, But grind like I'm broke and I'm so jobless), szerzyć pozytywne wibracje i miłość oraz dawać motywację do walki – dobrej walki. No właśnie, czym jest więc ta tytułowa good fight? Można ją interpretować jako płynięcie przez gospodarza pod prąd głównego nurtu, wbrew gloryfikującemu przemoc i ignorancję przemysłowi muzycznemu (I’ma build a bunker now in the underground surviving with the other sound), czy też szerzej – jako uczciwe życie w zgodzie z samym sobą, przeskakiwanie rzucanych pod nogi kłód i nieobieranie drogi na skróty w dążeniu po swoje.
I know that my intentions go unnoticed and part of me wants attention
The art of me will get what I didn't, so I fought good
Jak każdy, Oddisee ma w sobie wiele sprzeczności, co świetnie pokazuje w "Contradictions Maze", czasem też izoluje się od społeczeństwa, "ocenia książki po okładce" ("Book Covers"), a nawet nie zawsze jest w pełni szczery w relacjach z ludźmi ("Meant It When I Said It") – to wszystko czyni go jednak tylko bliższym słuchaczowi, a umiejętność dzielenia się życiowymi doświadczeniami i skłaniania do myślenia naprawdę budzi podziw. Na ogół potrzeba co najmniej kilku przesłuchań, żeby wyłapać najróżniejsze gierki słowne, gęsto poskładane rymy, aluzje czy poetyckie metafory (Your eyes are another paint, I seen your true colors through your blinks), jakie wyrzuca do mikrofonu niezwykle plastycznym flow Oddisee. Łącznie z powalającą paletą dźwięków i zaskakująco ewoluujących aranżacji, składa się to na album niemal idealny, o wyjątkowo wysokim replay value. Cytując klasyka, it’s bigger than hip-hop. Piątka z plusem i jedna z najlepszych płyt roku!
PS. Sam jestem fanem J. Cole'a, co można wywnioskować z recenzji "2014 Forest Hills Drive", ale znając dobrze jego twórczość jeszcze z ery mixtape'owej i słuchając opowieści Oddisee o współpracy z Colem, jakoś momentalnie odniosłem wrażenie, że brzmienie "The Good Fight" mogłoby być kolejnym krokiem w ewolucji twórcy "Sideline Story", nieskrępowanego już zachciankami wytwórni i presją związaną ze sprzedażą. Taki szczery, esencjonalny, będący dużym wyzwaniem producenckim hip-hop. Zobaczymy, jak się potoczy, póki co trzymam kciuki, aby te wspólne numery obu panów kiedyś ujrzały światło dzienne!
Oddisee wyprodukował kilka numerów dla J. Cole'a, a Cole na jeden z tych tracków zaprosił Kendricka, który nagrał gościnną zwrotkę. Póki co niestety jednak żaden z tych numerów się nie ukazał i nie ma ich nawet sam Oddisee ;)