Beastie Boys "Licensed to Ill" (Klasyk Na Weekend)
""Please Hammer Don't Hurt 'Em". "All Eyez on Me" 2Paka, jak również jego Greatest Hits. "Life After Death", "Marshall Mathers LP", "The Eminem Show", "Speakerboxxx/The Love Below"... Oto króciutka lista rapowych albumów, którym udało się osiągnąć prestiżowy status diamentowej płyty. Z dumą ogłaszam, że do tej listy możemy od tego tygodnia dopisać nową pozycję. Legendarne "Licensed to Ill" szalonego niestety-już-tylko-duetu Beastie Boys (R.I.P. MCA), klasyczny melanż imprezowego rapu z punkrockową zadziornością - po 29 latach od premiery sprzedało ponad 10 milionów kopii... Co Wy na to, abyśmy z tej okazji zagrali to jeszcze raz? It's time to get ill!
LET ME CLEAR MY THROAT.... OK, w porządku... Beastie Boys, czyli trio Ad-Rock, MCA i Mike D(iamond) to ciekawy przypadek zespołu, który (niemal?) całkowicie zmienił swój styl - chłopaki początkowo grali hardcore punka, ba, mieli nawet w składzie kobietę - uroczą Kate Schellenbach, która, jak to się mówi, nieźle dawała po garach. W 1982, gdy do kapeli dołączył Ad-Rock, zespół postanowił spróbować czegoś nowego i nagrał eksperymentalny rapowy track "Cooky Puss", bazujący na... tzw. prank callu do firmy Carvel Ice Cream. Wykręcony, schizoidalny utwór szybko stał się hitem nowojorskich klubów... Grupa zaczęła przeto coraz częściej w swych setach wykorzystywać elementy rapu, wynajęła także DJ'a - niejakiego Ricka Rubina. Tego pana przestawiać nie trzeba, prawda? W 1983 roku Rick w swym akademiku (!) założył label Def Jam Recordings i zaproponował Beastie Boysom (niestety już bez Kate) kontrakt. Reszta jest już historią...
"Licensed to Ill" (co ciekawe, oryginalny tytuł albumu brzmiał odpowiednio "punkrockowo" - "Don't Be a Faggot"... Columbia Records nie zgodziła się jednak na dystrybucję krążka o takiej nazwie) ukazał się w listopadzie 1986 r. - i z miejsca stał się hitem, osiągając status platyny w zaledwie dwa miesiące. Szczerze mówiąc, nie dziwię się wcale - tego albumu po prostu nie da się nie lubić. Energia i tzw. fun dosłownie kipi z każdego tracku na "Licensed to Ill". Największa w tym zasługa gospodarzy - trzech wesołków, stylizujących się na ziomali, dla których jedynym mottem i celem życiowym jest Party hard. Conscious rap? Co? Zbastuj, ziom, nie słyszę cię, Brass Monkey (...that funky monkey!) szumi mi w uszach, poza tym - widziałeś, jakie laski tam stoją przy barze?!
Oszczędne, proste beaty, oparte na ciężkich drumsach i clapach, mogą brzmieć dziś rachitycznie i staroświecko, szczególnie w dobie samplowanych i genialnie zaaranżowanych arcydzieł w rodzaju "MBDTF" czy "Tetsuo & Youth"... Jednak nawet dziś bujają aż miło. Od "Rhymin' and Stealin'" (doceniam Rubinową zabawę samplami - usłyszeć tu możemy klasyczne rockowe songi, m.in. 'When the Levee Breaks" Zeppelinów, "Sweet Leaf" Black Sabbath - plus przezabawne nawiązanie do "I Fought the Law" The Clash), poprzez świetny riff "She's Crafty", znów zapożyczony od Ledów, oszczędne "Paul Revere" (swoją drogą, przekomiczna historia spotkania trzech panów - posłuchajcie, koniecznie), żartobliwe, acz zaraźliwe wręcz "Girls", atakujące cudaczną trąbką "Brass Monkey" - beaty świetnie pasują do wykręconych nawijek trzech rozentuzjazmowanych gospodarzy.
Poza tym... "No Sleep Til Brooklyn" RZĄDZI i nie chę słyszeć ani słowa sprzeciwu. To dla mnie track niedotykalny, perfekcyjny mariaż rapu i rocka, jak już niegdyś pisałem - nieodzowny składnik każdej grubej balangi. Zniewalający refren, dowcipne zwrotki, kpiące z hedonistycznego stylu życia rockowych gwiazd, i, co najważniejsze - sam Kerry King ze Slayera na gitarach. Wariacka solówka KFK pod koniec kawałka to dla mnie - oprócz refrenu, rzecz jasna - najlepszy moment całego krążka. Tuż za nim plasuje się klasyczny hicior "Fight for You Right (to Party)", zabawna satyra na "imprezowe hymny" (Man, living at home is such a drag/Now your Mom threw away your best porno mag! YOU GOT TO FIGHT FOR YOUR RIGHT TO PARTY! - klasyk).
"Licensed to Ill" może nie brzmi już tak świeżo, nie powala na kolana pomysłowością, wymyślnymi metaforami czy technicznymi fajerwerkami - jednak to wciąż świetna pozycja, pełna humoru i niesamowitej energii, pozycja obowiązkowa dla każdego fana gatunku. Klasyk? Bez dwóch zdań. Jak to określił magazyn "Rolling Stone" - "trzech idiotów stworzyło arcydzieło"... Gratuluję diamentowej płyty, chłopaki, i dzięki wielkie za sporo dobrej zabawy. MCA - dzięki, staruszku, szkoda, że Cię już nie ma z nami...