Drake "Nothing Was The Same" - recenzja nr 3
Drake na przestrzeni kilku ostatnich lat wyrósł na jednego z najbardziej kontrowersyjnych raperów na scenie w Stanach. Jest to głównie sprawą tego, że słuchacze hip-hopu podzielili się na dwa obozy - tych którzy Drake'a nienawidzą i tych, którzy go kochają. Faktem jest, że nie da się obok jego muzyki przejść obojętnie. Trzeci studyjny album kanadyjskiego wykonawcy miał naprawdę bardzo wysoko zawieszoną poprzeczkę. Jego poprzednik, czyli "Take Care" spotkało się z bardzo dobrym przyjęciem krytyków oraz miało fantastyczną sprzedaż. Drake miał naprawdę trudny orzech do zgryzienia tworząc nowy projekt tak, aby był lepszy od poprzedniego, ale w czym problem, gdy autor jest mistrzem w podgrzewaniu atmosfery oraz jednym z najgorętszych raperów w grze.
Dużą rolę w brzmieniu albumu miał fakt, że Drake nagrywał go w Los Angeles. Zmiana scenerii z zimnego Toronto na słoneczną Kalifornię sprawiła, że "Nothing Was The Same" jest dużo mniej depresyjnym albumem w porównaniu do "Take Care", co często było uważane za największy minus poprzedniego projektu rapera. Oczywiście nie zabrakło typowych dla Drake'a osobistych utworów jednakże to wszystko jest dużo bardziej zrównoważone. Dzięki temu po świetnym emocjonalnym "Own It" następuję "Worst Behaviour" z mocniejszym tekstem, a poprzedzane jest natomiast trackiem "Wu-Tang Forever". No właśnie, "Wu-Tang Forever", czyli kawałek wokół którego narodziło się mnóstwo kontrowersji, moim zdaniem jest kwintesencją charakteru całego LP. Zsamplowane legendarne "It's Yourz" Wu-Tangu oraz zapożyczone wersy od Raekwona trochę przyćmiły resztę, która składa się na świetność tego kawałka. Jest tu wszystko, co powinien zawierać idealny utwór Drake'a - nawijka o kobietach, podśpiewywanie oraz genialny bit od 40.
Kluczem do sukcesu Drake'a było od zawsze świetne ucho do podkładów muzycznych. W porównaniu do "Take Care" lirycznie rozwinął się, ale minimalnie, więc na "Nothing Was The Same" główną rolę odgrywają bity. To nie rymy Drizzy'ego są rewolucyjne, ale to właśnie bity wyznaczą nowe kanony w muzycę hip-hop na przynajmniej następny rok. Wszystko jest tutaj podane bez zbędnych udziwnień, stonowane i genialne w swojej prostocie. Wystarczy przesłuchać "Too Much" lub " Furhest Thing" aby się o tym przekonać. W swych tekstach Kanadyjczyk nadal jest pełen wątpliwości oraz żalu, ale mimo wszystko dużo mniej niż przedtem. Najbardziej mogą o tym świadczyć pewne siebie refreny w "Language" oraz jednym z najlpopularniejszych tracków tego roku, czyli "Started From The Bottom", którego liczba wyświetleń na youtube oscyluje obecnie około 90 milionów. Oczywiście nie brakuję również naprawdę komercyjnych (czyt. bezsensownych) linijek. Ba, mamy nawet jeden cały utwór, który nie powinien w ogóle istnieć. Mowa o "Worst Behaviour", którego nie ratuje ciekawe flow oraz bit Drake'a. Słuchając go za każdym razem odnoszę wrażenie, że to "coś" zostało nagrane w 5 minut podczas mocno zakrapianej sesji.
Największą zaletą "Nothing Was The Same" jest genialne zróżnicowanie. Słuchanie tego materiału można porównać do czytania książki, gdzie każdy następny rozdział traktuje o czymś innym, lecz nadal jest powiązany z poprzednim. Na "NWTS" wszystko jest bardzo dobrze stonowane, a co najważniejsze nie jest przy tym monotonne. Spokojne kawałki, jak "From Time", z bardzo dobrym występem uroczej Jhene Aiko, nie gryzą się w żaden sposób z bardziej żywymi "Hold On We're Going Home" czy "Come Thru". Dużym plusem jest również mała liczba gości, co w obecnym naszpikowanym gwiazdami i gwiazdkami hip-hopie jest nie do pomyślenia. Subtelne występy gościnne wspomnianej Jhene Aiko, Detaila wykonującego refren w "305 To My City", Samphy w "Too Much" oraz Jay'a Z w "Pound Cake" nie przyćmiewają głównego artysty, a jedynie wzbogacają te utwory, nadają im jeszcze większego blasku.
W przypadku Drake'a jego największym minusem jest... popularność. To ona sprawia, że wielu słuchaczy odrzuca jego muzykę, boi się zagłębić w jego twórczość. Niedobrze, ponieważ to jeden z nielicznych raperów, który pozostaje wierny swoim brzmieniom od początku, gdy wydał "So Far Gone" i nie stara się na siłę przypodobać współczesnemu słuchaczowi. W zalewie tandetnej komercji, która dotyka również hip-hop mało jest takich artystów, którzy mimo to potrafią być w czołówce najpopularniejszych i robić na tym miliony dolarów.
W roku wręcz naszpikowanym dużymi premierami wydawniczymi od największych tego biznesu trudno było zaistnieć przeciętnemu albumowi. W przypadku "Nothing Was The Same", co do wyższości nad m.in, "Yeezusem" czy "Magna Carta Holy Grail" nie ma wątpliwości. Album, którym naprawdę trudno się znudzić, dopracowany w stu procentach, posiadający genialną produkcję oraz charyzmatycznego wykonawcę po prostu musiał zepchnąć inne albumy z piedestału. Drake zaliczył progres, a zapowiedział, że to jeszcze nie koniec. Moim zdaniem "Nothing Was The Same" nie dość, że jest najlepszym projektem w dorobku rapera, to jest też jak do tej pory najlepszym albumem roku. Czy po "NWTS" Drake stanie się jeszcze bardziej głodny rywalizacji, jeszcze bardziej pewny siebie i na pewno nic już nie będzie takie samo? Nie pozostaje nic innego, jak ocenić album na piątkę.