"Mija rok i dostajemy kolejną płytę Ostrego" - ta formułka straciła ostatnio na aktualności, bo od złotego POE minęło jedynie kilka miesięcy.
Łódzki multitalent nie zwalnia jednak tempa i pod koniec lutego do sklepów trafiło trzynaste w dorobku "Jazz, Dwa, Trzy". Czy pechowe? Niezbyt, bo znów pokryło się złotem. Jak jest natomiast z poziomem muzycznym?
Na uznanie zasługuje na pewno to, że mimo takiej częstotliwości wciąż udaje mu się zaskoczyć odbiorców stroną produkcyjną. Każda z ostatnich płyt brzmi inaczej a tym razem dominują brud, głębia i bassowość, przywołujące na myśl Nowy Jork sprzed półtorej dekady. Sample wymieszane z żywymi instrumentami. Delikatne, zgrabnie powstawiane jazzowe próbki, trąbki, pianina, dalekie od hitowości i singlowości, ale tworzące spójną całość i klimat. Największe wrażenie robi chyba druga część "W Miłości" ze świetną wokalną wstawką. Ostry jako beatmaker od dawna jest klasą światową a kolejne ewolucje budzą duży szacunek.
Jeśli chodzi o sam rap to mimo narzekań wielu słuchaczy kolejny raz otrzymujemy trochę świeżych i oryginalnie ujętych tematów. Celność i patent w "Szpiedzy Tacy Jak My" robi wrażenie, "W Miłości" zaskakuje pierwszą częścią i wciąga drugą. "Abstynent" to nietypowe podejście do alkoholowego tematu, jednak ostre i zgrabnie sformułowane. Sporo tu mocnych i celnych linijek, dotyczących przeróżnych tematów. Jednak mimo tego brak mi na "J23" trochę ognia i emocji, od których kipiało takie "O.C.B.". Flow i skillsom ciężko coś zarzucić, ale do tego zdążyliśmy się już przyzwyczaić a tak naprawdę żaden z numerów z "Jazz, Dwa, Trzy" nie rozłożył mnie na łopatki jak choćby "Jestem tylko dzieckiem", "Sam to nazwij", tzw. "Mały szary człowiek" lub "Nie odejdę stąd"... Jest bez wątpienia solidnie, ale brak trochę błysku - może jednak tempo dwóch płyt rocznie to już za dużo nawet dla takiego pasjonata i muzykoholika?
"Jazz, Dwa, Trzy" to kolejna świetnie wyprodukowana i pierwszoligowo zarapowana produkcja w katalogu Ostrego, jednak nie aż tak mocna jak cztery poprzednie. Przy takiej ilości nagrań coraz ciężej wciąż iść wyraźnie do przodu, ale trzeba przyznać, że poniżej pewnego (bardzo wysokiego) poziomu Adam po prostu nie schodzi. Dlatego mimo że trzynasta płyta w dorobku nie porwała mnie aż tak jak seria rozpoczęta na "JTTS" to wystawienie jej mniej niż mocna czwórka uznałbym za nadużycie. To wciąż porcja czystego rapu od gościa, który oddycha tą muzyką.
PS. I duży props za patent z grą, bo choć na niektórych zawartych tam perełkach chciałoby się usłyszeć normalne numery to młodsi lub mniej wkręceni słuchacze dostają w pigułce kawał historii tej kultury i to ubrany w to, co w tym wszystkim najważniejsze - w muzykę.