Chcąc nie chcąc obserwuję Flinta od dawna. Tak właściwie od momentu, kiedy jako bardzo
młody dzieciak wysłał mi płytę z dawką zaskakująco gęsto pozbijanych rymów i swoim
zdjęciem na powierzchni cd-r'a. Potem widziałem go na zawodach freestyle'owych, gdzie
rymował o flow nie mając go.
Czy teraz jest lepiej? To pytanie retoryczne. Bo czy można
wiedzieć coś o hip-hopie z taką ksywką?
A tak na serio - podoba mi się. Bardzo podoba mi się to, czego Flint nie zrobił. Nie nagrał
debiutu składającego się z 17 utworów do których zaprosił 14 gości. Nie zlekeceważył
tradycji follow-up'u, dlatego w "Ktoś musi umrzeć" EPMD spotyka się z Tedeefem i Dużym
Pe, a "Dasz Wiarę" podjeżdża zipowym "Śródmieściem Południowym". Co ważniejsze
nie zapomniał o solidnym masteringu, dykcji, tym, by bity od różnych producentów miały
wspólny mianownik, a nawet o pomysłowym rozegraniu promocji. Tylko, że jeśli już chodzi
o to co raper zrobił, no to tu mam niestety pewien problem.
Ma facet te mocne perkusje co łamią nogi i łamią ściany, te wokalne sample, wdzięczne
próbki jakby cięte z jakiegoś fajnego big bitu, do tego trochę ośmiobitowego pierdolnięcia i
jakiś eksperymencik na koniec. Ba, znalazłby się i singiel do Eski bo "Nie miałem nic" jest z
pewnością wystarczająco rzewne. Gospodarz wybrał nieźle, najwyraźniej podkłady umieją go
zapłodnić, ale związek okazuje się bardzo jednostronny, bo on nie jest w stanie ich wyruchać.
Ma już flow - intensywne, z jakimś ciśnieniem, wyraźnie proszące "posłuchaj mnie". Ale
jest to flow jednostajne, nieuniwersalne, nieelastyczne nudzące się po kilku kawałkach.To jeszcze nie dyskwalifikuje płyty, przecież gdyby zostawić raperów z giętkim stylem
współczesna scena byłaby jak Wspólna Scena, czyli liczyła 10 osób. Irytuje mnie co innego.
Słynie Flint ze swojego sarkastycznego uśmiechu, z tym, że ja wolałbym bezczelność
w wersach. A tu chłopak robi "oooooooł" jakby był w Wielkim Joł, rapuje o nienawiści
jakby Bilon wydał mu resztę albo kładzie zwrotki o religii, co może pasowałyby na płycie
Vienia gdzieś między Łoną a Fokusem, tu zaś drażni. Prawie tak mocno jak dwudziestolatek
strugający weterana.
Dobra, wiem, że Flint ma głowę nie po to, żeby nie musieć nosić czapki na fiucie.
Zrozumiałem ten fakt na etapie zajebistego "Powstań Warszawo", z jednym z najlepszych
czterowersowych otwarć w zeszłym roku ("kiedy widzę bejów na dworcach / wiem, że nie
do końca wyrwaliśmy zęby krat z murów" - to jego druga połowa). Gdyby nie te "ikony rapu
zamknięte w folderze" i singlowe szczekające rapowe kundle ("co zrobić wariat?/ Tu mają
problem, schronisko czy komisariat?") pomyślałbym jednak, że zostawił jaja w lodówce.Ten Czarny Charakter bardzo dba o białe zęby, ale do Likwidatora to mu jeszcze daleko.
Trója!
Marcin Raskall