Przy okazji pisania recenzji najnowszej płyty duetu z Memphis, którą umieściłem tydzień temu, postanowiłem że warto byłoby wspomnieć coś o jakimś wcześniejszym albumie duetu. Na początku myślałem o "Comin' out hard", później o "On top of the world", ale potem przypomniałem sobie o rankingu Mateusza dotyczącym najgorszych okładek w rapowych wydawnictwach.
Wysokie miejsce w zestawieniu miał MJG z albumem "No more glory". I jak to w przypadku większości z tej listy, nie warto oceniać zawartości po coverze.
"No more glory" jest solowym debiutem Marlona Goodwina. Ujrzał światło dzienne dwa lata po premierze ostatniego wspólnego albumu duetu - "On top of the world". Chłopaki po wyjściu tej płyty zdecydowali, że czas aby każdy z nich poszedł w swoją stronę i spróbował sił solo. MJG wydał opisywany dziś album, a 8ball jeden z lepszych dwupłytowych albumów w historii rapu czyli "Lost". Lepiej wyszedł na tym "Ósma bila", którego pierwszy solowy album pokrył się podwójną platyną. MJG musiał pocieszyć się złotem. Zresztą nawiasem mówiąc szybko zapomniano o jego płycie. A szkoda, bo to naprawdę kawał dobrego południowego brzmienia.
Sama płyta jest w bardzo laidbackowym klimacie, typowym dla produkcji z tamtego okresu. Ciepłe, odprężające aranżacje, po prostu coś co idealnie pasuje na letni czas, albo po to by w zimę przypomnieć sobie upalne dni. Nie tylko muzyka jest tu zaletą, do samego rapu też nie można mieć jakichkolwiek zastrzeżeń. Co prawda MJG nie jest takim wirtuozem słowa jak Nas, Biggie czy Tupac, ale potrafi nawinąć dobrą zwrotkę..., i to niejedną. Ma swój niepowtarzalny styl, na który składa się charakterystyczny głos i akcentowanie, którego nie da się pomylić z nikim innym. W warstwie lirycznej albumu nie uświadczycie tutaj zaangażowanych tekstów, głębokich przemyśleń w sferze globalnej. Dowiecie się raczej od niego, wszystkich rzeczy na temat jego stylu życia tzw, everyday struggle, ze szczególnym naciskiem kładzionym na kobiety. Nic odkrywczego, ale przecież rap nie kręci się tylko wokół walki z otaczającym systemem, prawda?
Jedynym singlem z tej płyty był utwór "That girl". Idealnie oddaje to co dzieje się na płycie, czyli wszechobecny luz, słońce i pięknie panie. "No more glory" nie jest tak znana jak albumy Goodwina nagrane z jego partnerem, ale mimo wszystko jest na czym zawiesić ucho. Polecam każdemu, który lubi posłuchać czegoś lekkiego, czegoś co można puścić w głośnikach latem gdy żar leje się z nieba, albo w zimę, gdy jest chłodno i trzeba sobie przypomnieć ciepłe miesiące. Nie jest to klasyk na miarę Illmatica, Ready to die, czy nawet The Diary, ale bez wątpienia może się podobać.