MJG "No More Glory" (Klasyk Na Weekend)
"Nie oceniaj książki po okładce" - to jedno ze zdań najlepiej ilustrujących ten album. Cover jest bowiem tragiczny, jeden z najgorszych jakie kiedykolwiek widziałem. Jak pisałem przy okazji rankingu najgorszych rapowych okładek: "Podstawowe wordowskie czcionki, szalony profesjonalny ogień, mina jak po tygodniowym melanżu - to jeszcze nic. Ale co, do cholery, robi tutaj ta kurtka, śpiwór czy bliżej niezidentyfikowany obiekt za plecami MJG? Tego chyba nie wie nikt, włącznie z nim samym."
A co z warstwą muzyczną? A no jest po prostu świetna.
MJG to jedna z największych southowych ikon i człowiek, który razem z 8-Ballem dostarczył nam masę klasycznej, wysmakowanej i nie starzejącej się ani trochę południowej jazdy. Legenda Memphis, pionier tamtejszej sceny i MC, który wciąż ma wiele do zaoferowania (polecam potężne "Pimp Tight" z 2008 roku). Wzbogacone szkaradną okładką "No More Glory" to natomiast jego solowy debiut, wypuszczony w roku 1997. Zaraz po zakończeniu "złotej ery", tuż przed brzmieniowym przeformatowaniem southu i całego okołomainstreamowego brzmienia rapu - i wszystko to doskonale tutaj słychać. Mamy ciągnące się, pulsujące, głębokie basy, południowe gitarki, pianina i chilloutowe sample, lekko kalifornijskie piszczały (w końcu brzmieniu południa w latach 90-tych było bardzo blisko do tego, co oferował westcoast).
Mamy wpadające w ucho, przebojowe refreny, delikatnie zahaczające o r&b i lekki funk ("That Girl") i wprowadzające porcję syntetycznej jazdy...Ale mamy i zaskoczenie, bo pod względem treściowym to materiał dojrzalszy, głębszy i poważniejszy niż to, co MJG oferował nam wcześniej w duecie z 8-Ballem. Poza tradycyjną przewózką, pimpingiem i uliczną hustlerką przewijają się kwestie polityczne, społeczne i pokazujące, że MJG chciał na solowym debiucie wyjść poza narzucany mu schemat i kliszę. To wciąż uliczny hardkor, ale nie bezrefleksyjno-braggowy, a wychodzący naprzeciw zastanej rzeczywistości. Jeśli do wszystkiego dorzucimy wypracowany przez lata, charakterystyczny i twardy, lecz melodyjny styl gospodarza otrzymamy album, który nawet na tle wielu kozackich pozycji tamtych lat wciąż się wyróżnia. I to nie tylko okładką.