Bun B jest bez wątpienia ikoną południa. Jego postać szanowana jest na każdym wybrzeżu, co udowodniły nagrywki z postaciami takimi jak Jay-Z, Method Man czy Redman.
Niestety jego solowe dokonania nigdy nie przebiły tych wykonywanych z Chadem Butlerem jako UGK. Mimo wszystko czekałem na trzecią część trylogii "Trill".
Płytę otwiera CEO wytwórni Rap-a-lot - J Prince. Po jego krótkiej przemowie wchodzi gospodarz z mocnym uderzeniem w postaci "Chuuch!". Od Buna bije pewności siebie i charyzma, której może pozazdrościć 99% raperów. On jest tu Panem i władcą.
Muzycznie "Trill O.G." to typowe dirty south. Syntetyczne bity, syntetyczne organy, czyli to co znamy z jego poprzednich wydawnictw. Wyjątkami są "Let'em know" i "Lights, camera, action". Ten pierwszy powstał na bicie DJ Premiera. Obydwu panów łączy śmierć ich wieloletnich, muzycznych partnerów. Ogólnie warstwa muzyczna wypada bardzo pozytywnie. Nawet utworu z T-Painem daje się słuchać.
Lirycznie bez niespodzianek. Bun B porusza typowe dla siebie tematy czyli hajs, hustlerka, auta. Jest w tym stu procentach szczery i autentyczny. W najlepszym na płycie "All a dream" opowiada o swojej przeszłości, o tym jak z zera stał się bohaterem. Dodatkowo świetnym refrenem dopełniła ten kozacki utwór LeToya Luckett. Polecam ten utwór zwłaszcza tym, którzy boją się spełniać własne marzenia, tym którym wydaje się że walka o ciekawe i lepsze życie z góry skazana jest na porażkę.
Jak przystało na rapera darzonego taką estymą w środowisku, na płycie jest sporo gościnnych występów. Jest Drake w dwóch utworach, jest Yo Gotti, Gucci Mane, Young Jeezy, Slim Thug, Twista, Trey Songz. Są też zwrotki dwóch nieżyjących raperzy Pimp C i 2pac. Niech o klasie gospodarza świadczy to, że żaden z gościnnych występów nie przebił wersów gospodarza.
Niestety nie obyło się bez wad. Nazywają się "Counting money all day" i "Snow money". Utwory te są nijakie i równie dobrze płyta mogłaby obyc się bez tych dwóch kawałków.
Na jaką ocenę zasługuje nowe wydawnictwo Buna B? Trill O.G. zasłużyło na piątkę z małym minusem. Nawiasem mówiąc album ten w Source dostał pięć mikrofonów. Nie rozumiem tego zwłaszcza że w ciągu kilku ostatnich lat ukazało się kilka lepszych albumów, które zasłużyły na to wyróżnienie m.in. "Hell hath no fury" duetu Clipse. Z drugiej jednak strony Bun B zasłużył na taką ocenę w Sourcie, ale nie za opisywany album, ale za "Ridin dirty", lub "Underground Kingz". Nie przekreśla to jednak faktu, ze jest to kolejny kozacki album w tym roku.