"Łapię siostry za biodra, te się śmieją, że hipster" - felieton
Każdy z nas ma w sobie hipstera. Mniejszego lub większego, ale zawsze. To taki pokraczny "zwykły w nas" jak u Mesa, tylko przejawia się pod postacią ciarek na plecach, wskutek odkrycia na własną rękę rewelacyjnego albumu. Jego obecność wywołuje w nas dumę, w momencie gdy jesteśmy jedną z niewielu osób mogących się poszczycić fizyczną wersją krążka wydanego w limitowanej edycji dla najbardziej zagorzałych fanów. Zjawisko to wzbudza wiele negatywnych emocji, które - przyznam szczerze - nie zawsze rozumiem.
Niedawne zniechęcenie fanów do Macklemore'a ukazało apogeum awersji do show-businessu i rotacji radiowych. Niektórzy nie ukrywają, że od kiedy współautor "The Heist" zaczął rapować w futrze na hulajnodze (wiem, to zdanie brzmi jak losowy wers Rocha Pawlaka), a bounce'ujące babcie w warzywniakach jęły rozpływać się z rozkoszy, słysząc wibrujący głos jego czarnego kompana, wielu z nich nie czerpie już z tych utworów takiej radości co przedtem. Rzecz jasna, jest to zachowanie dziecinne i trudno je obronić. Niemniej podejmę się tego zadania.
Każdy lubi się czuć w jakiś sposób wyjątkowy, elitarny. Wiele osób pragnie się popisać swoim wysublimowanym gustem i elokwencją (oczywiście tłum, zgodnym chórem, ma to w dupie, ale to już inna kwestia). To naturalne, że słuchacze próbują pokazać się z jak najlepszej strony. Jest to infantylne, ale na pewno w jakiś sposób zrozumiałe. Na potrzebę przykładu stwórzmy sobie Rafała. Rafał to fan podziemnego zespołu ScatSquad (#nazwazdupy). ScatSquad ma raptem pięciu fanów na facebooku, nigdy nie grał koncertów, ale stworzył epkę, która naprawdę trzymała się kupy. Owy Rafał odkrył ten materiał - a jakże, przypadkiem! - wpisując pewne słowa-klucze do wyszukiwarki internetowej, i od tej pory słucha go jak zahipnotyzowany. Coś nowego, coś świeżego. To naprawdę dobre gówno! - cieszy się Rafał.
Od tej pory chłopak na własną rękę tworzy koszulki z logo zespołu, które wśród znajomych spotykają się z powszechnym niezrozumieniem i pogardą. Mimo to Rafał nie poddaje się. Lajkuje wszystkie posty na wallu ScatSquad, spamuje tablicę znajomych kolejnymi utworami swoich idoli, a w liceum podrzuca do losowych plecaków kolejne verbatimy z ukochaną epką. Po kilku miesiącach starań Rafał z dumą dochodzi do wniosku, że dzięki jego staraniom fanpage ScatSquad ma już 16 fanów.
Oho, ale cóż to! Na popularnym serwisie internetowym z "tube" w nazwie, pojawa się klip promujący album. Teledysk prezentuje poziom odzwierciedlający image zespołu - taki był zamysł... I nagle w mediach wybucha skandal. Rapowy skład o obrazoburczej nazwie i nie mniej obrazoburczym wideoklipie, deprawuje młodzież. Koncertową działalność artystów próbuje powstrzymać pan Nowak. Oczywiście nagonka skutkuje linkowaniem teledysku gdzie popadnie. Klip pojawia się na Kwejku, Demotywatorach, Pudelku... Jak to zwykle bywa w takich przypadkach, liczba fanów zespołu diametralnie rośnie. Facebookowe grupy pokroju "Free ScatSquad" pojawiają się jak grzyby po deszczu. Część słuchaczy już okrzyknęła członków grupy męczennikami polskiego rapu, którzy to cierpią za grzechy nasze i wasze. Głównie wasze. Dziewczęta ze Związku Harcerstwa Polskiego sprzedają koszulki z logo zespołu. Tomasz Lis zaprasza do swojego programu ekspertów (w składzie: pani Korwin-Piotrowska, Daro z Vivy oraz Ewa Drzyzga), którzy mają wyczerpać temat fenomenu skromnych chłopaków z małej miejscowości pod Poznaniem oraz dyskutują o ich roli w Wielkiej Bitwie o Wolność Słowa.
Niech to licho! - smuci się Rafał, widząc kolejną gimnazjalistkę w marnej podróbce koszulki jego roboty. Przecież ona nawet nie słyszała ich muzyki!
Nie muszę chyba tłumaczyć, że przykład ten jest przerysowany jak okładka drugiej płyty VNM-a. Chodzi mi tylko o punkt widzenia. Słuchacze lubią się czuć wyjątkowo, nie ma w tym nic złego. Zazdrość, która pojawia się w momencie nagłego przypływu popularności ulubionego artysty, bierze się ze zwyczajnego poczucia bliskości. Kiedy Rafał jest jednym z kilku fanów ScatSquad, nic nie stoi na przeszkodzie by mógł pogadać z członkami zespołu. Bariera artysta-słuchacz zanika i dotychczasowi idole stają się nagle jego kumplami. Co więcej, biorą sobie jego rady, lajki i smutne emotikonki do serca, w końcu oni także czują z nim więź, a utratę każdego fana odczują bardzo dotkliwie. Rafał czuje się trochę współautorem powoli rosnącego SS i jest w tym szczery - bez umyślnej ostentacyjności daje z siebie więcej niż przeciętny słuchacz, zależy mu bardziej. A tu nagle pojawiają się dziesiątki osób, które ledwo kojarzą grupę z telewizji śniadaniowych i od razu czują się fanami, niwelując wysiłek Rafała.
Z drugiej strony co ma zrobić Macklemore? Co ma zrobić ScatSquad? Mają się odwrócić od młodszych fanów? Obrażać się na tych, którzy w przyszłości mogą im zapewniać chleb i dach nad głową? Oczywiście, że nie. Niestety na tym traci Rafał i jemu podobni. Nie są już wyjątkowi, tracą więź z kumplami, pozostają tylko idole i lekkie poczucie niesprawiedliwości. Muzycy muszą myśleć już o większym targecie; zmieniają się oni, zmienia się ich twórczość. Jednakże nie zapominajmy o jednym: ScatSquad nie zaprzestał działalności właśnie dzięki tej pierwszej garstce zapaleńców, którzy wspierali ich dobrym słowem i ciekawymi radami. To właśnie dla nich, a nie dla mediów, powstał pierwszy teledysk, który zupełnie przypadkowo stał się nieprawdopodobnym hitem. Tylko dzięki nim istnieją na taką skalę. Co zrobią ze swoją popularnością dalej? To zależy już tylko i wyłącznie od nich, dlatego warto nabrać pewnego dystansu.
Zatem nie smuć się, Rafał. Powinieneś być z siebie dumny.
Northim Kismajes
Fajnie napisane, props!
Nadinterpretacja. Nic takiego nie napisałem. Czwarte zdanie od końca, ziomie.