Hejter hejtuje, że hejtują hejtera - felieton
Normalnie aż strach się odezwać, oceniać, czy też zwyczajnie wyrazić swoją opinię. Szufladki to wbrew pozorom nie tylko domena słuchaczy oraz dziennikarzy muzycznych. Raperzy lubią je tak samo jak inni. Skłamałbym mówiąc, że tego nie rozumiem; umiejętnie korzystanie ze skrótów myślowych ułatwia wyklarowanie pewnych myśli. Problem zaczyna się wtedy, gdy te skróty prowadzą do ślepej uliczki.
Od ładnych kilku lat panuje dziwna tendencja do nazywania hejterem każdego, kto ośmieli się nieprzychylnie ustosunkować do danej płyty.
Zaznaczę od razu, że nie padną w tym tekście żadne konkretne ksywy. Sam nie lubię gdy ktoś krytykuje pewne zjawisko, nie podając przy tym żadnych przykładów, ale chciałbym zwrócić uwagę na problem, nie osoby. Obawiam się, być może niesłusznie, że gdybym postąpił inaczej, sens felietonu mógłby niektórym umknąć, co skończyłoby się utożsamianiem go z danymi raperami. Ponadto, artyści nie są tutaj jedynymi „winnymi”, bowiem słuchacze sami godzą się na takie traktowanie, popadając w skrajności. Ale po kolei...
Konstruktywność... Najbardziej nadużywane słowo od czasu umiłowanego przez pismaków „eklektyzmu”. Panuje zaskakujące przekonanie, że krytyka konstruktywna to taka, która nikogo nie urazi. Śmiem twierdzić, że nie tylko ja wielokrotnie potykałem się na facebookowych fanpage'ach o komentarze w stylu:
„Niestety, moim zdaniem, ten album nie jest tak dobry jak poprzednia płyta (która była mega zajebista), ale to tylko moja opinia, nikt nie musi się z nią zgadzać”.
Czy to jest konstruktywna krytyka? Oczywiście, że nie. To jest przepraszanie za to, że się żyje. To wypowiedź, która w teorii istotnie ma krytykować hipotetyczny krążek, lecz w praktyce chwali inny. Dodatkowo, od dawna bawi mnie nadużywanie wyrażeń takich jak: „według mnie”, „moim skromnym zdaniem”, „ale to tylko ja”. Przypomina mi to tłumaczenie się i kajanie. Tylko po co? KAŻDA opinia jest subiektywna i taka powinna być. Niestety dochodzimy do momentu, w którym słuchacz wstydzi się swoich odczuć, co jest grubym absurdem. Boi się otrzymania łatki hejtera, tylko kto ponosi za to odpowiedzialność? Osobiście nie widzę wielkiej różnicy pomiędzy komentarzem, który podałem powyżej, a takim „chujowe, nie słuchałem”. Fakt, kultura wypowiedzi jest inna, ale sens pozostaje ten sam; nie ma żadnych klarownych argumentów, czy też jakiegokolwiek punktu zaczepienia dla ewentualnej dyskusji.
Nie ulega wątpliwości, że bezsensowny hejting jest zły. Ale przynajmniej bywa autentycznie zabawny, w przeciwieństwie do bezkrytyczności i dickridingu. Wszystkie te zjawiska są równie destruktywne dla kultury, dlatego cieszę się, że powstał taki projekt jak „Świadomy Słuchacz”. Dość już oceniania raperów po ksywkach. Wiele osób nie potrafi myśleć za siebie, potrzebują one jakiegoś przewodnika, któremu mogłyby przytaknąć. Jeżeli raper otrzyma jakąś łatkę, to będzie ją nosił dopóki mu się nie zetrze, jaka by ona nie była. Coraz mniej słuchaczy czuje potrzebę wyrobienia własnej opinii. Wielu z nich zadowala się znalezieniem takiej, która jest najbliższa ich nienarodzonym myślom, oraz „zalajkowaniem” jej. Istotny jest tylko podział, pozostanie po jednej stronie barykady, gdyż istnieją tylko dwa kolory i tylko jeden z nich jest tym „prawdziwym”.
Bezproduktywność i bezcelowość to dwie wspólne cechy hejtingu i dickridingu. Ostatecznie raper ma ich inicjatorów w dupie albo nie. Jeżeli ma, to pół biedy. Jeżeli nie, to są dwa wyjścia. Albo hejting mu przycina skrzydła (a wcale o to nietrudno), albo bezmyślne propsy go rozpieszczają i podsuwają pod dupsko laury. Jak wiadomo, ani jedno ani drugie nie wpływa pozytywnie na kondycję sceny. Z kolei poziom tejże przekłada się na satysfakcję słuchaczy. Następnie są oni jeszcze bardziej wkurwieni, więc hejtują jeszcze mocniej, albo obniżają swoje wymagania i nieustannie całują pośladki swoim ulubieńcom. W ten sposób wąż zagryza swój ogon - mamy koło bez wyjścia.
Czasami jednak raperzy próbują udowodnić, że mają mocny charakter. Często z mizernym skutkiem. Wszelkie zarzuty, nieważne czy chodzi o warstwę brzmieniową, teksty, czy też o okładkę płyty, są zbijane prostym stwierdzeniem: „Jebać hejterów”. Kontrargumentami są teksty w stylu: „a mi się to podoba”, „ktoś nie zrozumiał zamysłu” i „za oceanem takie rzeczy są na porządku dziennym”. Rozumiem rozgoryczenie, nikt nie lubi dowiadywać się, że dzieło, nad którym pieczołowicie się pracowało, się nie podoba. Niemniej to nie jest powód by się obrażać na słuchaczy lub recenzentów. Większość z nich (są wyjątki, rzecz jasna) chce pomóc. Głównie z prostych pobudek – po prostu pragniemy posłuchać dobrej muzyki i nie być traktowani jak wrogowie. Egoizm tego działania może być pozytywny w skutkach.
Zastanawia mnie czy raperzy (i ogólnie twórcy), którzy bez przerwy mówią o tym jak olewają hejterów (#paradoks), lubią prowadzić swoje facebookowe profile dla fanów. Muzyk X wrzuci ulubiony utwór kolegi po fachu i dostanie kilkaset „zadowolonych Cezarów” plus rozradowane komentarze w stylu: „Łał, X, ty to zawsze wygrzebiesz jakieś perełki :*” lub „Całkiem niezłe, X, ale twój utwór 'XYZ' jest lepszy”. Wygląda to nieco niedorzecznie, ale również nieszkodliwie. Przejdźmy dalej, ten sam artysta pyta co fani robią w piątek (rozpaczliwa próba utrzymania profilu przy życiu, ale przemilczmy to). Kojarzycie komentarze w stylu: „Najpierw piwko, a potem całą noc słucham twojej płyty”, „Teraz oglądam twoje teledyski, a potem baletyyy xD”? Ja też. Jeżeli pan X napisze coś o polityce, to niechybnie znów pojawią się głosy podziwu dla jego poglądów oraz zapewnienia o dozgonnym szacunku. Czy naprawdę niektórzy artyści są tak próżni, że nie przeszkadzają im tego typu opinie w równym stopniu, co ślepe słowa nienawiści? Poza tym, skąd się bierze ta nieposkromiona potrzeba podlizywania się znanym ludziom? Mam wrażenie, że chodzi o poszukiwanie kontaktu, złudne uczucie bycia kumplami, jakie może dawać w tych czasach internet. Jestem świadomy tego, że ten tekst, pomimo sporej objętości, jest zaledwie muśnięciem tego tematu, powrócę zatem do niego w kolejnym felietonie.