ZETENWUPE "Bejbo" - przedpremierowa recenzja

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2015-07-02 18:00 przez: Krystian Krupiński (komentarze: 0)

Bardzo chętnie nazwałbym grupę Zetenwupe czarnym koniem Alkopoligamii, gdyby nie to, że tego określenia użyłem już całkiem niedawno w stosunku do LJa Karwela i jego udanego debiutu „Niepotrzebne Skreślić”. W poprzednim roku mieliśmy już, oprócz doskonałej solówki Mesa, laidbackowego, g-funkowego Kubę Knapa, było bardziej techniczne, korzenne oblicze rapu z mocnym naciskiem na flow od Karwela (szkoda, że już ex-członka wytwórni, bez niego ten ultramocny skład Lepszych Żbików jakoś wydaje mi się niekompletny), zaś w tym roku wszystkie siły promocyjne wytwórni Mesa wydają się być zmobilizowane na debiutancką płytę Ferajny. Sam szef Alko zapowiada ich jako „polskie Mobb Deep” czy też „Flexxip w wersji 2.0”. Jak to wygląda w rzeczywistości?

Cóż, ja na pewno widzę dwóch warszawiaków z krwi i kości, dwie silne, różne osobowości, które uzupełniają się wzajemnie tworząc unikalny rapowy duet, dwóch stylowych gości (zarówno pod względem twórczości, jak i wizerunku), z zamiłowaniem do kaszkietów, ubranych na starą Warszawę, obeznanych z Grzesiukiem i Bułhakowem, a jednocześnie stylistycznie i charakterologicznie poruszających się najbliżej ulicy ze wszystkich członków Alkopoligamii. Na „Serwus” Hade i Mada pokazali się jako nowe, ciekawe postaci na scenie, świadomy głos warszawskich osiedli i piewcy tradycyjnej szkoły rapu, z kolei single z „Bejbo” zapowiadały już większe zróżnicowanie i otwartość na progres, przez co płyta zapowiadała się na jedną z najciekawszych premier tego roku.

I faktycznie dostaliśmy mocno różnorodny album, gdzie inspiracje są mocno wymieszane, a klasyczne cięcie sampla spotyka się tu z nową szkołą i ciekawymi, odważnymi eksperymentami muzycznymi. Stukot i warkot elektroniki od R.A.U. i „hip-house” od Bez Struktury miesza się z absolutnie wizjonerskim podejściem Wrotasa, nowojorskim brzmieniem od Leha czy Bonny’ego Larmesa i g-funkiem od Funk Monstera. Faworyci? Przy tytułowym numerze można się rozpłynąć w tym leniwie sunącym, niemożliwie zbasowanym podkładzie, albo można też po prostu pozwolić w nim po mistrzowsku popłynąć Kajtkowi i Adamowi. Nie ma też co ukrywać, że bangerowe „Nie nienawidzę was” kradnie wszystkim show, dzieląc się może tylko z Rowflem The Dawgiem i jego ciężkim, niepokojącym, a jednocześnie niesamowicie nośnym „Serwus Hello” – newschoolowo ugryzionym samplem z czołówki ze słynnego serialu „Matki, żony i kochanki” (szkoda tylko, że ten backmasking trochę psuje efekt). Na osobne pochwały zasługuje bez wątpienia wspomniany Wrotas, który na kolejnej już produkcji potwierdza, że jest jednym z najzdolniejszych i najbardziej wszechstronnych młodych beatmakerów w kraju. Na „Bejbo” dał aż cztery podkłady – każdy w innym stylu, każdy pokazujący wielką klasę producencką.

Teoretycznie album miał opierać się na tytułowych bejbach. I coś w tym na pewno jest, bo już na otwarcie Mada na spokojnym, lekko niepokojącym bicie Zioła przekonująco daje wyraz roztargnień, melancholii i upajania się samotnością, a gdzieś ponad, choćby w smsach, zawsze przewija się „ona”. Jeśli ktoś sądził, że to Hade będzie wiódł prym w kreowaniu plastycznych obrazów z relacji damsko-męskich, to jest w błędzie. Adam udowodnił, że nie można go lekceważyć już na „Clincie Eastwóódzie” (przede wszystkim w „6:56”) oraz na podziemnej płycie producenckiej od Bitykradne. Na „Bejbo” oprócz open tracku raper dał rewelacyjny erotyk „Nagi instynkt” kończąc go mocną, ekshibicjonistyczną puentą, a także nawinięty pół-serio sztos „Nie miała”, gdzie jego partner z zespołu uzupełnia go tylko refrenem, nadając numerowi lekko abstrakcyjny wydźwięk. Tutaj zaznaczyć trzeba, że Dwie Twarze również nie odstaje solowo, dając od siebie klasyczny „Patent” oraz przede wszystkim „Whiplash”, czyli refleksyjną życiówkę na jednym z najciekawszych podkładów na płycie (oczywiście Wrotas).

Ostatecznie jednak wcale nie jest to album z choćby luźnym konceptem, ale bardzo pasujący do profilu wytwórni zbiór pozycji, w których dominuje tematyka melanżowa oraz wspomniana płeć piękna. Obydwaj raperzy to bawidamki, wytrawni melanżownicy, ale jednocześnie świadome głowy z solidnym zapleczem intelektualnym oraz przede wszystkim zajawkowicze rapu. Kaietanovich wprowadza od siebie charyzmę, charakterystyczny, głęboki głos (w końcu „krewny Sokoła i Fokusa”) i bardziej introwertyczne podejście, podczas gdy Mada wydaje się być tym sympatycznym, wyluzowanym chłopakiem z blantem w jednej dłoni i butlą wina w drugiej, a do tego miłośnikiem starych, punkrockowych nagrań i nałogowym pochłaniaczem książek. Atutem obu jest pewne flow, które może niektórym wydawać się zachowawcze – dla mnie to po prostu wypracowane, stabilne stylówki, którym nigdy nie zdarzy się przedobrzyć, za to zawsze prezentują określoną, wysoką jakość i – co udowadnia ten album – potrafią odnaleźć się na różnorakich bitach.

Ciekawe jest też to, że chłopaki udźwignęli cały, osiemnastoutworowy album ze znikomą pomocą gości. Otóż gościnne zwrotki tak na dobrą sprawę dograli jedynie Stasiak, Fifer z zespołu Mondry i Gupi oraz reprezentant Hemp Records – BRZ. Mocno techniczny refren Mesa to trochę taka sztuka dla sztuki, zaś udział Moniki Borzym i Masi jest symboliczny (choć tej pierwszej niewątpliwie konieczny). Nie zabrakło Głośnego na talkboksie, wychillowanego refrenu Kuby Knapa w singlowej „Wisełce” i Grubego Józka, który tym razem wykorzystał fragment „Matek, żon i kochanek” Anny Jurksztowicz. Czyli jakby nie patrzeć mamy dość standardowy, alkopoligamiczny zestaw.

Czego brakuje? Ano choćby jednego kawałka, w którym raperzy powymienialiby się wersami, pokombinowali, dali niezbity dowód na istnienie pomiędzy nimi chemii i na to, że obok Dwóch Sławów stanowią obecnie najprawdopodobniej najlepszy rapowy duet na scenie (potwierdza to „Historyjka Stulecia” – świetny zajawkowy track z reedycji „Serwus”). Oczywiście nie wszystko może się w tej osiemnastopunktowej trackliście podobać – choćby ten ugryziony jakby na siłę pod groźny bit Larmesa temat „Awantury”. O ile skit „Kawka” broni się muzyczne, tak rapowana wstawka Hade wydaje się mocno dyskusyjna. Być może również te kilka klasycznych bitów, wrzuconych obok świeższych, nowoczesnych kosiorów, traci nieco na wartości, tonie w muzycznym misz-maszu, być może też przez to całość odrobinę traci na spójności. Nic to. Chłopaki nie zawiedli i pod warunkiem, że nie szuka się w rapie przesadnej kombinatoryki, a stawia się na dopracowaną, pewną nawijkę i zróżnicowaną muzykę to „Bejbo” zajmuje głośniki na wiele dni. Czwórka z dużym plusem.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>