Rick Ross "Mastermind" - recenzja nr 1

recenzja
kategorie: Hip-Hop/Rap, Recenzje
dodano: 2014-03-23 17:00 przez: Mateusz Marcola (komentarze: 13)

Choć żaden z promujących nowy album Ricka Rossa singli komercyjnej furory nie zrobił, a w tym samym okresie krążek wydał również będący na fali Pharrell, to „Mastermind” i tak wywędrowało na szczyt listy Billboardu. Like a bawse! – chciałoby się krzyknąć. Jak samozwańczy szef poradził sobie w szóstej już solowej próbie?

Rick Ross nie jest może wybitnym artystą, ale dysponuje za to talentem, który we współczesnej muzyce znaczy równie dużo, a kto wie, czy nawet nie więcej – jest wybitnym marketingowcem, mianowicie. Można odnieść wrażenie, że każda jego wypowiedź udzielona mediom, każdy post zamieszczony na Facebooku, zdjęcie wrzucone na Instagrama czy ćwierknięcie na Twitterze, ma na celu wyłącznie jedno: zachęcić słuchaczy do kupna produktu sygnowanego ksywką Rick Ross. Tuż przed premierą „Mastermind” 38-letni raper znów dał próbkę swoich pijarowskich umiejętności, oznajmiając wszem i wobec, że gdyby tylko sytuacja tego wymagała, znów przywdziałby strażniczy mundurek. Genialne w swojej prostocie. Tym samym chyba definitywnie wygrał długoletnią walkę ze swoją cholernie niehiphopową, czy wręcz – antyhiphopową, przeszłością. A przecież jeszcze kilka lat temu wydawało się to zadaniem z rodzaju mission impossible.

Jak się okazało – nie dla Rick Rossa. Jeśli zatem „Mastermind” dorównywałoby swoim muzycznym poziomem marketingowym zdolnościom reprezentanta Miami, rzeczywiście mielibyśmy do czynienia z klasykiem, o którym przebąkiwał w wywiadach Diddy. Ten najlepszy obok Jaya-Z rapowy biznesmen, przy okazji producent wykonawczy recenzowanego krążka, dość często w przeszłości tracił kontakt z rzeczywistością, ale tym razem odpłynął w absurdalne rejony. Szósty longplay w dorobku Rossa nie jest w żadnym wypadku albumem klasycznym. Sporo mu do tego miana brakuje. Ale Diddy to w końcu również prawdziwe crême de la crême wśród hip-hopowych marketingowców, dlatego jego wypowiedź w zasadzie nie powinna dziwić. 

Nie twierdzę przy tym, że „Mastermind” to album słaby. Matka natura obdarzyła Rick Rossa zbyt dużym wyczuciem muzycznym, żeby ten pozwolił sobie na spłodzenie albumu jednoznacznie słabego. Niemniej – nie jest to również krążek, który odcisnąłby znaczące piętno na hip-hopowym krajobrazie ani spowodował spontanicznych owacji na stojąco. Ot, rzecz doskonale wyprodukowana, solidnie zarapowana, dobrze obsadzona. Ale w żadnym wypadku rewolucyjna. Ani tym bardziej klasyczna. 

Jak zwykle imponować mogą realizacyjny rozmach i instynkt Rozaya przy doborze podkładów. Weźmy otwierające album, triumfujące „Rich Is Gangsta”, którego nie powstydziłby się sam Just Blaze w optymalnej formie. Rozbrzmiewa to takim luksusem i bogactwem, że wyobrażam sobie XXI-wiecznego Scarface’a, słuchającego owego numeru w swoim Porsche 928. Efekt za moment zabija całkiem zgrabny, acz nieporywający trap w „Drug Dealer Dreams” i nudnawy skit, ale z ratunkiem przychodzą udany remake Biggiego w „Nobody”, w którym to Rozay udanie podrabia flow zmarłego tragicznie rapera, a French Montana znów ujawnia swój talent do zaraźliwych refrenów, a także napędzane ryczącymi trąbkami „The Devil Is A Lie” (doskonała zwrotka Jaya-Z). Potem jest równie dobrze: długaśne, potężne „War Ready” za każdym razem wywołuje u mnie usilną chęć przydzwonienia komuś w twarz; „Supreme” to sympatyczny powrót po latach Scotta Storcha, miejmy nadzieję, że na stałe; „BLK & WHT” i „In Vein” przyjemnie hipnotyzują, a wyjęte spod ręki Kanye Westa „Sanctified” to brzmieniowe mistrzostwo świata – ten ciepły, soulujący podkład przywodzi na myśl wczesne albumy Yeezusa. Tak, warstwie muzycznej „Mastermind” – a przynajmniej przeważającej jej części – doprawdy trudno cokolwiek zarzucić. 

Największym problemem szóstego krążka w dorobku Ricka Rossa jest… sam Rick Ross. I nie czepiam się nawet do bólu ograniczonego spektrum poruszanych przez niego tematów. Nie mam nic przeciwko ciągłym opowieściom o handlu narkotykami (chociaż w tych momentach ironiczny uśmieszek jakoś nie chce zejść z moich ust); nie przeszkadzają mi mało wyrafinowane historie o super-hiper-bogatym życiu, w którym podopieczni Rozaya obdarowywani są zegarkami Cartiera za 50 tysięcy dolarów, a  kobiety Rozaya myją włosy nie jakimś tam zwyczajnym szamponem dla szaraczków, a luksusowym szampanem (chociaż mimowolnie odczuwam wówczas zazdrość po kilkunastu minutach przeistaczającą się w znużenie). No dobra, wyszło na to, że się jednak czepiam. Ale zdecydowanie bardziej czepiam się technicznej strony raperskiego warsztatu Williama Leonarda Robertsa II, bo mniej więcej tak ma w dowodzie Ross. Flow, na przykład. Na pierwszy rzut ucha – bez zastrzeżeń. Rozay wie, jak radzić sobie z beatami maści wszelakiej, ale nie jest to wirtuozeria, a momentami piekielnie nudna i monotonna solidność, która prędzej czy później doprowadza do ziewania. Dość powiedzieć, że większość zaproszonych na „Mastermind” gości – Jay-Z, Jeezy, Kanye West („God sent me a message, said I'm too aggressive/ Really!? Me!? Too aggressive!?”), Lil’ Wayne – bez większego problemu gospodarza przyćmiewają. 

Ale ów gospodarz raczej się tym fantem nie przejmuje. W końcu jego najnowsze dzieło zadebiutowało na pierwszym miejscu Billboardu, pozostawiło w tyle Pharrella Williamsa, a Rossowi zagwarantowało kolejny przypływ gotówki. Na kolejnym albumie miejsce zegarków Cartier zastąpią pewnie odrzutowce, natomiast kobiety Rozaya zamiast oblewać swoje włosy szampanem, zaczną wcierać w nie wywar z kawioru Almas i piemonckich trufli. W końcu – kto bogatemu zabroni. Czwóra na szynach. 

Wojciech
Nie jest raperem więc niech nie trafia na popkiller. Wystawiam 1 i to bez odsłuchu, jeśli on chce być hip hopem. A jeżeli się odsunie od tego nurtu ze świadomością, że długo grał kogoś kim nie jest - wtedy może odsłucham i podejdę do oceny ponownie.
xddddddddddddd
umrzyj smieciu ;pppppppppppp //jezeli nie jest raperem to czemu go oceniasz w skali raperskiej i dajesz 1?
Igiiiii
A wiec kim jest Rozey twoim zdaniem???? I jaka muzyke nagrywa??? Jestes jebanym ignorantem.
Wojciech
Wróć na portal z kreską albo zadaj retoryczne pytania bez zbędnego zdania na końcu to Ci w spokoju wyjaśnię jeżeli błądzisz w swoim świecie. Dobrze Ci poszło, zatem zaczynam. W telegraficznym skrócie i jeżeli ktoś nie zrozumie tak prostej konstrukcji, to płać za rap i nie używaj ust by w nim zabierać głos. RAPER = Prawda = Prawdziwość = Bycie sobą. Tym jest rap, raper i nie ma litości.
Pow-Wow, Indiański smyk
No sorry, ale trzeba naprawdę mieć coś z banią, lub mieć naiwność dziecka, żeby wierzyć, że to co pierdoli 90% raperów w bangierach, czy historiach z ulicy to ,,prawda z życia wzięta". Nawet jak nawijają o problemach społecznych czy politycznych, to trzeba też pamiętać że to są typy najwyżej po LO, lub w trakcie studiów i kurwa niech mi rękę wpierw ujebią, niżbym uznał kogoś takiego za mentora czy życiowego przewodnika. Ogólnie mam wstręt do politykujących muzyków, bez względu czy grają rap, dubstep czy gospel, ale jeszcze większą animozję odczuwam do ludzi, którzy takie wałki traktują jak wyrocznię.
Wojciech
Poruszaliśmy wątek innych "raperów" że wiesz w co wierzę? Nie, gadamy o Ross'ie. Czym innym jest stylistyka uchodzenia za kogoś (bragga, środek stylistyczny itd.), czym innym chcieć uchodzić za kogoś. Co innego kłamać w żywe oczy, co innego rozwijać się.
Pow-Wow, Indiański smyk
Tutaj albo się kompletnie zamotałeś, albo to ja mam jakiś problem, no bo jakby nie patrzeć, stosowanie jakiejś stylistyki uchodzenia za kogoś, wyraża CHĘĆ uchodzenia za kogoś. Nie wiem co ma sprzecznego jedno z drugim, że próbujesz wyjąć przypadek Rossa od tego co poruszyłem w poprzednim poście.
Easy
Pow wowo cos tam chuj tam pierdolisz głupoty pis jou
ech
Co ma wyksztalcenie do madrosci? Szkola moze dac Ci tylko wiedze a jak sie urodziles idiota to nawet po studiach nim bedzie :)
playerr
wizerunek ma jaki ma, ale tak jak było wspomniane w recenzji, zmysł marketingowy ma świetny i wie jak prowadzić swoją karierę. Nie wspominając o tym, że ucho do bitów ma jedno z najlepszych w rap grze. Szczerze mówiąc, to jak się nagrywa takie płyty jak Port of Miami czy Teflon Don, które rozpierdalają całkowicie, to nawet jeżeli nie jest autentyczny w tym co robi, to i tak wolę słuchać takich rzeczy, niż 90% raperów, którzy mają coś do przekazania, ale nie są nawet w połowie zrobić tego z takim wyczuciem jak Ross.
Igiiiii
Wojciech nie masz zadnych argumentow a prubujesz dyskutowac. "RAPER = Prawda = Prawdziwość = Bycie sobą. Tym jest rap, raper i nie ma litości." - To zdanie jest tak glupie, ze az rece opadaja. Kocham rap ale z prawda to ma tyle wspolnego co nic. I nawet sie nie pluj bo stwierdzam tylko prawde. Zaden raper nie jest Triple OG i nie sprzedal 100 kg kokainy i nie zna Pablo Noriegi i nie umrze za swoich Homies na ulicy a 90 procent nie bral udzialu w strzelaninie. Zreszta swietnie o tym zarapowal Jay Z w We Made It przed chwila doslownie. Rick Ross jest tak samo czescia hip hopu jak twoi ulubieni raperzy i tyle a w dodatku wydaje dobra muze i sprzedaje zawsze 150k + co pokazuj, ze duzo ludzi mysli tak samo jak ja.
Easy
"ze duzo ludzi mysli tak samo jak ja."- hehehe czyli jak dużo lub większosć ludzi myśli podobnie to mają racje i nie mogą się mylić? Ja pierdole
Igiiiii
Nie, Ty masz racje bo myslisz inaczej. Przepraszam za wszystko co napisalem wczesniej wyrocznio... Co za palant. Wieksze jest prawdopodobienstwo, ze wiekszosc na racje, co jest ocywiste a jak tego nie potrafisz zrozumiec to cos jest z toba nie tak.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>