Świeży powiew z wietrznego miasta - nowa fala rapu z Chicago
Nie, to nie będzie artykuł o Jordanie, Pippenie, Rodmanie i spółce. Kiedy ostatnio przeglądałem bardzo ciekawą listę najniebezpiecznejszych miejsc w USA, zaskoczyło mnie, że znalazło się na niej kilka adresów z Chicago, które pod względem liczebności zostawiły w tyle zarówno Kalifornię jak i południe, a jedynie zdewastowane Detroit było w stanie dotrzymać kroku. Faktycznie tzw. "murder rate" w Chi jest przerażająco wysokie, a wersy Chance The Rappera "They be shooting whether it’s dark or not/ I mean, the days is pretty dark a lot/ Down here, it’s easier to find a gun/ Than it is to find a parking spot" pomimo czarnego humoru można traktować zupełnie (śmiertelnie?) poważnie. Wygląda na to, że jedną z niewielu dróg ucieczki w miejscu, gdzie prawdopodobieństwo postrzału przez przypadek jest dramatycznie wysokie, stała się muzyka. Wydaje mi się, że nie ma większej wątpliwości, że Windy City jest w tej chwili miejscem, gdzie narodziny nowych rapowych talentów następują najczęściej.
To już nie czasy, kiedy hip hopowa scena Chi-City zamykała się w trójcy: Kanye West, Common, Twista. Dużo się zmieniło. "Drillowe" brzmienie Young Chopa, które wypromował sukces Chief Keefa stało się jednym z najbardziej pożądanych i poszukiwanych przez headhunterów majorsowych wytwórni. Jednak Chicago to nie tylko trapy, kreatywne zdolności młodych reprezentantów tamtejszej sceny są znacznie szersze, a nowe gwiazdy z miasta Bullsów coraz częściej przebijają się do świadomości odbiorców w całych Stanach. Zasłużenie. Wymowne jest to, że strona zajmująca się lokalną sceną - FakeShoreDrive każdego dnia prezentuje kilkanaście nowych numerów. Przyjrzyjmy się najciekawszym reprezentantom nowego pokolenia rapu z Chicago. Wybór jest oczywiście niepełny i prawdopodobnie za pół roku będzie można poszerzyć o kolejne kilkanaście ksywek... Hardkor rodzi klasowy rap, tak zawsze było i jak widać jest nadal.
Alex Wiley
Mixtape "Club Wiley" jest takim hiciorem, że nie ma co zbierać. Newschoolowe flow i poruszanie się po cykających bitach ten małolat ma w swoim tłustym, białym paluszku. Tekstowo nie ma co spodziewać się po nim fajerwerków, ale jego stylówa jest tak dynamiczna, że mogłaby stanowić wzór jak rapować na takich podkładach. Dobiera je sobie w taki sposób, że naprawdę ciężko jest nie bujać głową, szczególnie w połączeniu z tym turboflow. Do tego ma niesamowity zmysł do robienia zapadających w pamięci refrenów - dla przykładu "Creepin" z Freddie Gibbsem jest pod tym względem arcydziełem. A ten typ jeszcze nie skończył 20 lat.
Chance The Rapper
Kwestią czasu jest kiedy Chance stanie się gwiazdą wielkiego formatu. Singiel z Jamesem Blake'iem, który niedawno był naszym Video Dnia to tylko jeden z dowodów. Więcej znajdziecie na dwóch znakomitych i piekielnie kreatywnych, niesztampowych mixtape'ach "10 Days" i "Acid Rap". Czasem ma się wrażenie, że sekundnik w głowie Chance'a uderza jakieś trzy razy wolniej niż przeciętny, ale wtedy jego flow zaczyna przyspieszać i pokazuje jakie niesamowite możliwości drzemią w tej przejaranej głowie. Do tego Chance jest młodziutki, jeśli nie popłynie za daleko w używki praktycznie pewne jest, że wymyśli jeszcze tysiąc rzeczy, których rap nie słyszał. Posłuchajcie "Juice", zrozumiecie o co mi chodzi.
Julian Malone
Kompletnie inna bajka. Julian określa swoje dokonania jako anti-trap. Nie rezyduje też już w Chicago. Wraz z BRKF$T Club postanowili rozwinąć w swoim autorskim kierunku bardziej undergroundowe i tradycyjne brzmienie hip hopu. Jednocześnie nie jest to opcja Joey Bada$$a, Julian potrafi zaśpiewać albo zaskoczyć czymś zupełnie odjechanym. Zaowocowało to kontraktem ze Stones Throw Records, którego owoce mogą się okazać bardzo smakowite. Malone jest też naprawdę niezłym tekściarzem i na skoncentrowanej na brzmieniu i flow scenie wyróżnia się bystrością umysłu i ciekawymi wnioskami.
Kids These Days
To jest dopiero dziwny zespół. Po pierwsze trzeba o nim pisać w czasie przeszłym, bo 2013 rok okazał się ostatnim w ich działalności. Zostawili po sobie dwa materiały "Hard Times" i "Traphouse Rock". Co w nich takiego dziwnego? Raper plus bluesowe trio na różnych instrumentach plus kobiecy głos. Takie połączenie może okazać się bombą albo kompletną klapą. Nie ma wątpliwości, że w ich przypadku mowa jest zdecydowanie o tym pierwszym. Ich talent docenili m.in. The Roots zapraszając ich na swój coroczny "piknik" występ na którym wiąże się z nie lada prestiżem. Ich brzmienie to coś rewelacyjnego, nieprzewidywalnego, świeżego... Teraz pozostaje nam obserwować drogę Vica Mensy, MC grupy, który rozpoczął swoją solową karierę. Następny 20-latek.
King Louie
Ten wielki czarnuch z dreadami jest już doskonale rozpoznawalny w całych stanach. Nie tylko dlatego, że pojawił się na "Yeezusie". Na drillowych produkcjach jest dla mnie zdecydowanie lepszy niż Chief Keef i Lil Durk razem wzięci. Prostackie teksty wielu mogą zniechęcić, ale słuchając go ma się poczucie, że te banglające perkusje są dla niego środowiskiem naturalnym. Ma w sobie coś takiego, że nawet kiedy analitycznie podejdzie się do jego numeru i stwierdzi, że to nic rewelacyjnego, mimo wszystko w jakiś sposób magnetyzuje. A hype rośnie z każdym dniem.
Rockie Fresh
Prawdopodobnie najbardziej rozpoznawalny z tego zestawienia i nie ma co się dziwić. Współraca z Maybach Music Group nie powinna dziwić, kiedy wydaje się jeden z najlepszych mixtape'ów roku. "Electric Highway" jest prawdziwym powiewem świeżości, nowym spojrzeniem, muzycznym wariactwem perfekcyjnie skrojonym na potrzeby tego prostego, ale chwytliwego flow. Materiał promowany genialnym "Nobody" (co się stało z kozackim deloreanowym klipem?) mógłby spokojnie lecieć pięć raz z rzędu i nie miałbym potrzeby przełączenia kawałków. A to dopiero początek, kiedy Rockie rzuci debiutancki album w MMG ziemia może się zatrząść. A star is born!
YP
Jeden z najzdolniejszych nawijaczy młodego pokolenia. Swoje możliwości w pełni ukazał na świetnie odebranym materiał "Still Awake", a singiel "Who I Be" zrobił sporo zamieszania. Na tyle dużo, że YP podpisał majorsowy kontrakt z Universalem. Dziennikarze pisali wówczas, że obawiają się, że jego talent utknie w mainstreamowych zawiłościach prawnych i póki co wygląda, że mieli rację, bo wokół rapera zapadła cisza. Szkoda, bo oprócz tego, że ma bardzo dynamiczne, dosyć konwencjonalne, ale efektowne flow to pisze naprawdę niezłe teksty i nie wyznaje zasady "dumb it down". Gdyby było inaczej, jego debiut w Universalu pewnie już by hulał na liście Billboardu.
To tylko siedem ksywek. Tylko? Wskażcie mi drugie miasto na mapie USA, gdzie znajdziecie siedmiu newcomerów z tak dużym potencjałem. Na tym się oczywiście nie kończy. Nie mówię już o Lil Durku i Chief Keefie czy ich kontynuatorach jak Lil Herb czy P.Rico, ale przecież są Sir Michael Rocks, Kembe X, Caleb James, Dally Auston, Joey Purp, ciekawe kobiece MC jak Sasha Go Hard czy Dreezy. Uwierzcie, że tamtejsza scena jest niekończącą się kopalnią. Tych którzy mają ochotę na więcej odsyłam do listy najlepszych numerów z Chicago w 2013 roku na FakeShoreDrive. W przeważającej większości mamy tam do czynienia z trapowym brzmieniem i punktowym sposobem nawijania (na bardzo dobrym poziomie w porównaniu z resztą USA), ale znajdują się też perełki z zupełnie innych bajek. Przeważnie własnych bajek. Musi być tam coś w powietrzu co stymuluje kreatywność. Bulls w preaseasons zaliczyli 8 zwycięstw i żadnej porażki. Przypadek? Nie sądzę.
anon: Doe Or Die i Kanye to trochę inny okres. Chodziło mi o to, że przez długie lata XXI wieku Chicago przede wszystkim wiązało się z G.O.O.D. Music - Rhymefest, Common itd. Do 2010-11 gdzieś niewiele było ekip stamtąd poza nimi, które przebijały się do szerszej świadomości. Teraz headhunterzy jeżdżą tam szukać, bo są setki talentów.
Co do Do Or Die polecam tekst o ich debiucie w Klasyku Na Weekend :) http://www.popkiller.pl/2013-05-31,klasyk_na_weekend_do_or_die_picture_this