Gospel "Pizdy, Blizny, Smród Bielizny" - recenzja
W wielu wywiadach Andrzej Grabowski – aktualnie jeden z lepszych rodzimych aktorów – tradycyjnie pytany o rolę w "Kiepskich" mówił, że wyjątkowo trudno jest grać idiotę. Być idiotą to przecież łatwizna, zaś grać idiotę – wyjątkowa sztuka. Gospel ma o tyle problem, że porusza się w dziedzinie tworzenia, w której cechą wyjątkowo pożądaną jest często pokracznie rozumiana "prawdziwość". Jednakże słuchając najnowszego mixtape'u rapera/freestyle'owca ma się wrażenie, że genialna kreacja motywowana jest właśnie przez pragnienie prawdziwości. I to takiej do bólu, niejednokrotnie pośladków niektórych słuchaczy.
Krzysztof ma jeden duży atut, kto wie, czy nie najważniejszy i najlepiej uzasadniający swój fenomen bez dorabiania najprawdopodobniej zbędnej ideologii: humor. Raper może być postrzegany zarówno jako małpa w cyrku, której wygłupy najzwyczajniej w świecie jednych bawią, a drugich nic a nic, jak również jego twórczość spokojnie może być traktowana przez fanów niczym jazda pokroju wspomnianych wyżej "Kiepskich", pod maską wulgarności i grubiaństwa często skrywającą zaskakujące treści. Przy okazji nasuwa się od razu uzasadnienie dla idei robienia muzyki "najgorszej" oraz podejścia twórcy, że "hejty to propsy a propsy to hejty". Oznaczałoby to, że owa maska spełnia swoją rolę, oburzając wściekłych hejterów stanowiących dla Gospela jedynie pożywkę, z drugiej jednak strony ożywiając tych, którym chce się poszukać czegoś pod nią – ba, sama w sobie jest dla nich czymś, o zgrozo, przyciągającym do głośników, atrakcyjnym. Skomplikowane? Nie dosyć, bo dopiero w trzeciej zwrotce numeru "Wyjmijcie język z mojej dupy" autor wprowadza prawdziwy mindfuck i definiuje pojęcie "chore gówno", obok którego "Hyc o podłogę" czy "Helikopter" tak na dobrą sprawę nawet nie stały.
Jednak Gos wyczynia na "Pizdach…" rozmaite różności szaleństw. Historia Breivika była czymś oczywistym, mając w pamięci popularny, kontrowersyjny numer o Josefie Fritzlu z poprzedniego mixtape’u, ale już "Super alfąs" jest tak abstrakcyjny, że aż... kreskówkowy. Pisałem wyżej, że hejterzy to dla Krzysia woda na młyn i z całej swojej zabawy – bo to w końcu jest zabawa – raper czerpie dużo pozytywnej energii ("Daj mi to"), zaś "Wyjmijcie język z mojej dupy" to jeden z najlepszych antyhejterskich tracków jakie słyszałem. Pragnę też podziękować mu za (niech będzie) sprofanowanie hiciora Michaela Telo, który to grany we wszystkich rozgłośniach na każdym kroku powodował u mnie momentalnie chęci popełnienia morderstwa – nie wiem jak on to zrobił, ale już gospelowej przestrogi o skutkach ubocznych zażywania kokainy pod ten iście okropny podkład z "Ai Se Eu Te Pego" mogę słuchać bez odruchów wymiotnych. O ile zbezczeszczenie tego typu "arcydzieł" bywa wskazane, to przy postaci Gila Scotta Herona teoretycznie można było mieć wątpliwości... ale mimo to wyszło na swój sposób udanie. Wyszło, bo w obrębie gospelowej konwencji wychodzi niemal wszystko.
Album można podzielić na dwie części, których łącznikiem jest właśnie dziesiąty track na liście: część luźniejszą, odjechaną, zwyczajnie popierdoloną oraz część... poważniejszą. Oczywiście bez przesady, bo nawet te numery bardziej "na serio" są zrobione po "gospelowemu", a i z górnolotnymi stwierdzeniami w stylu "Pizdy, Blizny, Smród Bielizny jako katharsis autora" też bym się nie rozpędzał... a jednak podejmując próbę głębszej interpretacji takiej „Burubajki” niejeden może być zszokowany tym, co tam zastanie. Nie wiem też, czy komukolwiek kiedykolwiek udało się zrobić pastisz egzystencjalnej ballady, który przy drobnej modyfikacji... nie musi być wcale pastiszem, ale takim numerem właśnie jest "Na zaginionej autostradzie". Za to myślę, że najtrafniej potencjał Gospela pokazuje utwór „Ostatnie tchnienie”, w którym potrafi on takie wersy jak: "radości głuche są, zmartwienia głośne, a mimo to jest tak cicho, nieznośnie" i "żywi zamykają oczy zmarłym, zmarli otwierają żywym", zestawić obok groteskowego wycia w refrenie, a przesłanie całego utworu skwitować zdaniem: "Jebać myśli samobójcze pierdolonych emo dzieci."
Muzyka na mixtape'ie jest równie odjechana co teksty tego łobuza. Techno, dubstep, crunk, rap newschoolowy, rap klasyczny, radiowy pop... Znalazł się soundtrack z "Ghostbusters", znalazła się też country-ballada pod samą gitarę i tamburyn. Świetne gościnki dali Flint i Białas, niezłą Kopek, zaś wielka bura należy się Pogzowi za to, że się nie dograł. Słabsze momenty? "Nie sraj żarem" (mimo słusznego przekazu) i "Jej chłopak musi być gruby" można było spokojnie wyrzucić.
Mimo że Gospel jest ewenementem (odstawmy na chwilę na bok Ol’ Dirty Bastarda, zwłaszcza w obliczu grasującego wokoło, cytując Bukę, stada The Game’ów) i postacią niezwykłą, to jednak na polskim podwórku istnieje już jeden taki gagatek, którego można gdzieś tam postawić obok rapera z Łomianek. Zarówno Wini, bo o nim mowa, jak i Gospel ośmielają się grać na nosach ortodoksom i doprowadzają do szewskiej pasji wszystkich tych, którzy wytworzyli w swoich szczelnych główkach jakąś jedynie słuszną wizję, jak powinien wyglądać rap. Oni tę wizję z przyjemnością niszczą – i chwała im za to. Jasne, że nie wszyscy załapią inteligencję dowcipu Gospela, nie wszystkim przypasuje ten wulgarny i nieokrzesany styl i ci, którzy biorą muzykę śmiertelnie poważnie, niech lepiej trzymają się od tej płytki z daleka. Zaś tych, którym brakuje na polskiej scenie nieco koloru, groteski, tłustych świń i pozytywnego pojebaństwa, przekonywać chyba nie muszę.
PS. Jako że to mixtape na kradzionych bitach, tekst pozostawiam bez oceny końcowej.