Souls Of Mischief "Montezuma's Revenge" (Przegapifszy #60)
Kiedy pada nazwa Souls Of Mischief większość odbiorców rapu automatycznie widzi przed oczami dwie cyfry - 93. Dwadzieścia lat po premierze swojego klasycznego debiutu Tajai, Opio, A-Plus i Phesto pracują nad nowym materiałem z Adrianem Youngiem, który zamienia ostatnio w złoto wszystko czego się dotknie. Choć ostatecznie kalifornijska grupa nie wystąpiła na festiwalu z atmosferą w Hradcu, postanowiliśmy przypomnieć, że w przypadku SOM nie warto patrzeć powierzchownie. Każdy kolejny album grupy odbijał się mniejszym echem, co nie znaczy wcale, że można na tej podstawie stawiać sądy o ich poziomie muzyznym i lirycznym. Tak też jest z ostatnim jak dotąd LP zespołu - "Montezuma's Revenge" z 2009 roku.
Za chwilę kwartet usłyszymy w muzycznej oprawie artysty Wax Poetics, ale nie zapomnijmy, że cztery lata temu mieli oni okazję współpracować z producentem absolutnie wybitnym dla historii hip-hopu - Prince Paulem. Autor podkładów dla Big Daddy Kane'a, De La Soul, Queen Latifah, Boogie Down Productions czy Slick Ricka, członek Stetsasonic, Gravediggaz i Handsome Boy Modeling School to jeden z moich ulubionych producentów wszechczasów i to on stał się głównym powodem, że po czasie sprawdziłem "Montezuma's Revenge". To był bardzo dobry trop.
Album z 2009 roku dla większości kojarzy się właśnie z Prince Paulem, ale tak naprawdę wcale nie gorszą robotę zrobili tutaj beatmakerzy związani z Hiero. Dla przykładu Domino, który odpowiada za "Tour Stories" i "Dead Man Walkin'" - jedne z najlepszych produkcji na albumie, ale też członkowie Souls Of Mischief - Opio i A-Plus. Członek Stetsasonic odpowiada za większość albumu i zgodnie z oczekiwaniami dostarcza tutaj niesamowite perełki - od singlowego "Proper Aim" w którym genialnie miesza próbki przez wakacyjne i słoneczne "Home Game", aż do abstrakcyjnego, nasuwającego skojarzenia z wczesnymi albumami De La "Fourmation". Muzycznie album jest kwintesencją tego co najlepsze w kalifornijskim podziemiu. To m.in. dzięki temu klimat całości sprawia, że materiał z przyjemnością można słuchać kilka razy z rzędu.
Jeśli chodzi o warstwę wokalną, najbardziej imponuje chyba to, że SOM autentycznie stanowią grupę. Uwielbiają wymieniać się na mikrofonie robiąc z tego kolejne pole dla prezentacji swojej kreatywności. Jednocześnie to jedna z niewielu grup złożonych z tak wielu raperów, gdzie każdy z nich dodaje coś wyjątkowego i ciężko jest wyróżnić kto jest lepszy, a kto gorszy. To ta sama szkoła rapowania opartego o wszelkiej maści wielokrotne rymy, ale cztery kompletnie różne głosy i tysiące pomysłów intonacyjnych i melodycznych. Na dodatek każdy z nich potrafi naprawdę fajnie pisać. To bystrzy goście, którzy umieją poruszać poważne kwestie z dużym dystansem i poczuciem humoru (np. w "You Got It"), ale też zaserwować na tracku prawdziwy popis techniki i flow.
"Montezuma's Revenge" to album, którego popularność jest zupełnie nieproporcjonalna do muzycznego poziomu. Magia kapitalnego sampla w "Tour Stories", wybitna, marszowa energia w połączeniu ze skomplikowanym, ale pełnym impetu flow raperów w "Proper Aim", hipnotyzujący wokal w tle "Lickity Split"... Tak można wymieniać długo. Szkoda, że tak dobry krążek musimy prezentować w cyklu poświęconym płytom przegapionym i zapomnianym, bo zachowując proporcje swoich czasów, nie uważam, żeby był wiele gorszy niż hołubione zewsząd "93 Til Infinity". To bardzo dobra inwestycja czasu, szczególnie jeśli lubicie klimat podkładów z kalifornijskiego undergroundu i dobrze poskładaną, ale wyluzowaną i nie dążącą do eminemowo-technineowej rzeźni nawijkę. Pod spodem znajdziecie kilka numerów, które ładnie pokazują czego spodziewać się po albumie.