Vixen "Kontinuum" - przedpremierowa recenzja
Vixen. Jedna z tych osób, z którymi wystarczy porozmawiać 5-10 minut, by być pewnym, że prędzej czy później osiągnie to, co chce. Ogromny muzyczny entuzjazm, zaraźliwa pozytywna energia i nakręcająca rapowa zajawka. Debiutancki "New-Ton", choć nierówny, ukazywał przebłyski talentu, ubiegłoroczne "Rozpalić Tłum" potwierdziło progres i dojrzewanie zarówno jako raper jak producent. Jak linię tę kontynuuje "Kontinuum"?
To na pewno najrówniejszy i najspójniejszy z dotychczasowych materiałów reprezentanta Czańca. Oparty na całościowym patencie dążenia do kontinuum, rozwoju osobistego i samodoskonalenia, co mogliśmy w dużej mierze słyszeć już na "Rozpalić Tłum", tam jednak wymieszane także z trackami o innej tematyce, jak choćby "Zdrowie Gospodarza". "Kontinuum" interpretować można bardziej jako jedną całość i swoistą vixenową odpowiedź na "Lot 2011" - to moje pierwsze skojarzenie po przesłuchaniu albumu. Wznoszenie się ponad szarą codzienność, lot "wgłąb siebie" i rozwój własnej mentalności i duchowości. Słychać tu spore psychologiczne wpływy i to z zakresu, którym sam się interesuję, więc jeśli chodzi o subiektywne odczucia to trafia to do mnie tak jak powinno. Vixen podsumowuje życiowe przejścia, problemy oraz "ups & downs", zarazem wskazując światełko w tunelu i próbując przekierować nastawienie słuchacza na osiągnięcie każdego celu, nawet tego z pozoru wydającego się nierealnym. Jest sporo pozytywnej energii i wewnętrznego spokoju oraz szukania sposobów rozwiązania problemów w głębi siebie samego a nie w otoczeniu. Słyszymy choćby o wizualizacji marzeń, wspartej wspomnieniami o młodzieńczym rapowaniu "Na Legalu" do własnego psa w zestawieniu z obecnym wydawaniem w RPS Enterteyment. Brzmi mało oryginalnie i moralizatorsko? Nieważne, słuchając nie odczuwa się tego w ten sposób a raczej chłonie motywacyjny nastrój i udzielające się emocje. Szczególnie, że i sposoby przekazania są różne - od autobiograficznych historii, poprzez metafory ("Orły") czy opowiadania z morałem pokroju świetnego "Nafciarza" (drugi po "Masochistach" dowód, że duet Vixen/101 Decybeli nie potrzebuje refrenu, by stworzyć angażujący i wciągający numer). Tempo zwalnia dopiero pod koniec, ale i tam jest równo i solidnie.
Produkcją zajęli się sam Vixen (w większości) oraz Sherlock, 101 Decybeli, Lanek czy Rockets i tak jak treściowo zachowano tu spójność. Wyważone syntetyki o lekko "kosmicznym" wydźwięku, w stylistyce zbliżonej do sporej części "Rozpalić Tłum". Najwięcej tu gospodarza, który konsekwentnie rozwija się jako beatmaker, wciąż jednak zarzut, który można kierować do części jego produkcji to to, że bity brzmią zbyt "wąsko" - może to kwestia mixu i kompresji a może za małej ilości basowych partii, ale fakt faktem, że jeśli chodzi o brzmienie można by wycisnąć z tego większy ogień. Tak czy tak jednak wszystko elegancko buja i uderza z kopem.
Gdzie znajdziemy słaby punkt? W zwrotkach gości. O ile Bisz wypada jak zwykle bardzo mocno, Młody M solidnie, a Kobra słabiej niż zazwyczaj, ale i tak na plus, to już El Grego czy Nalef odstają trochę od dynamicznego, przesyconego pewnością siebie stylu Vixena. Paradoksalnie, także to co jest tu plusem może dla niektórych być i minusem. Częstotliwość rapowania o zgłębianiu siebie, motywacji, celach zawsze możliwych do osiągnięcia i dialogu z własną duchowością sprawia, że całościowo może nie robić to takiego wrażenia jak przedstawione w pojedynczych trackach lub bardziej wyważone. Większość numerów prezentuje bowiem temat dość bezpośrednio i podobnie, a nie "zahacza" o niego dyskretnie przy okazji numerów różnorodnych treściowo. Nie udało mu się przemycić tego tak podskórnie i wielowymiarowo, uzupełniając klimat treścią, jak zrobił to Te-Tris, otrzymujemy więc materiał bardzo konkretny, ale jednak słabszy od "Lotu 2011" - jeśli by trzymać się wciąż tego porównania.
Vixen nawija tu, że "robi swój najlepszy album". Czy tak jest w rzeczywistości? Z pewnością. "Utworzymy pełnię", "Tworzymy legendy" czy "Nafciarz" to bowiem podobny poziom co najmocniejsze pozycje z "Rozpalić Tłum" ("Nie próbujesz, nie wygrywasz", "Uwierz we mnie", "Świeczki na wietrze"), brak tu za to podobnych wahań formy, jakie przytrafiały się naszemu ubiegłorocznemu Młodemu Wilkowi na poprzednich krążkach. Dostajemy za to dalszy krok naprzód w kwestii życiowej i muzycznej świadomości, działa więc zasada "powoli do przodu". Czwórka z plusem i jedna z tych płyt ad 2012, do których na pewno będę wracał... a coś mi mówi, że kolejny album wskoczy już na "piątkowy" level.