Jest rok 1996. Triumfy na listach sprzedaży święci Tupac ze swoim "All eyez on me". Solowe debiuty wydali Jay-Z i Ghostface Killah. Dla tego pierwszego to był początek wielkiej kariery i grubego portfela, które w niedługim czasie miały nastąpić. Ofensywa rapowa idzie również ze strony, bardzo niedocenionej wtedy, południowej części USA. Mowa tu o drugim albumie Outkast i płyty, która w opinii wielu jest najlepszym albumem południa czyli "Ridin' dirty" duetu UGK. Gdzieś głęboko w podziemiu, pojawia się młody, głodny sukcesu biały chłopak z Detroit, który za parę lat ma zatrząść sceną i na zawsze ją zmienić...
Mowa tu o Marshallu Mathersie Trzecim. Mało kto wie, ale jego pierwszym albumem nie było "Slim Shady", a właśnie omawiane dziś "Infinite". Eminem w tym czasie był troszkę innym kolesiem, niż ten z jego najgłośniejszych wydawnictw. Nie uświadczycie tu jechania po showbiznesie, ani głębokiego emocjonalnego rapu. Usłyszycie za to jego przemyślenia na temat otaczającego świata. W końcu życie go nie rozpieszcza, jest młodym ojcem i jednocześnie młodym białym chłopakiem, który chcę odnieść sukces w dziedzinie zdominowanej przez czarnych. Z "Infinite" przebija się do naszych uszu, że ten rapujący koleś ma świetne, rapowe umiejętności. Fakt, nie ma jeszcze tej charyzmy co na późniejszych albumach, ale jego predyspozycje do wielkiego rapowania są już słyszalne. Jego skillsy uzupełnione są o całkiem niezłe bity. Brzmią, może one z lekka chałupniczo, ale w moim odczuciu, nadają one świetnego klimatu krążkowi. Za ich produkcją stoi, nie znany wtedy Denaun Porter, ten sam od "Multiply" Xzibita. W większości są one podobne do "Life's A Bitch" z Illmatica. Zresztą styl Eminema z tego albumu, był porównywany do tego co tworzyli wtedy Nas i A.Z.
Infinite to namacalny przykład tego, że w tamtych czasach nawet tak słabo zmasterowane płyty, stały na wysokim poziomie. Liryki Eminema, jego bragga stoją na naprawdę wysokim poziomie i pokazują, że ten człowiek, nie przez przypadek dostał kontakt w Aftermath i że stał się jedną z ikon rapu, i zarazem całej obecnej popkultury. Polecam