Gdy w 2016 roku recenzowałem poprzedni album Johna Legenda "Darkness and Light", chwaliłem artystę za wyjście ze swojej strefy komfortu i wzbogacenie przekazu o treści społeczno-polityczne - wszystko na fali protestów i napiętych nastrojów w społeczeństwie amerykańskim. Cztery lata po ukazaniu się "Ciemności i Światła" wokalista rodem z Ohio powrócił z szóstym (teoretycznie siódmym, ale nie liczę albumu świątecznego) LP w swoim dorobku, zatytułowanym "Bigger Love".
Co ciekawe, kontrastując z poważniejszym, czarno-białym "Darkness and Light", najnowszy krążek aż tętni życiem i tryska energią - również w sferze graficznej. Jaskrawa, artystyczna okładka z roześmianym artystą, otoczonym kwiatami i ewidentnie gdzieś tam bujającym w obłokach, ba - galaktyce, oraz bardzo starannie napisanym tytułem, od razu wskazuje powrót do tego, co John lubi najbardziej - piosenek o miłości.