Blanco & Nipsey Hussle "RAW" - recenzja
Nipsey Hussle jest idealnym przykładem przedstawiciela młodej generacji kalifornijskich raperów, którzy w przemyśle muzycznym mają wiecznie pod górkę. Jego debiutancki album "South Central State Of Mind" powinien był się ukazać na rynku już 4 lata temu, ale nadal pozostaje niewydany. Raper zakończył w 2010 roku swoją przygodę z wytwórnią Epic Records, która trzymała go w swoich szeregach przez ponad dwa lat, nie mając zbytnio pojęcia co zrobić z tym utalentowanym świeżakiem, ani w jaki sposób wprowadzić jego karierę na ścieżkę sukcesu. Nipsey zdecydował się więc na ten sam manewr, co większość początkujących artystów z Cali i wybrał niezależny rynek.
Po kilku mixtape'ach przyszedł więc czas na długo wyczekiwany "oficjalny" debiut - niestety, w formie odmiennej niż byśmy tego oczekiwali. Zamiast solowego krążka dostaliśmy więc wspólną płytę dwóch młodych gniewnych zachodniego wybrzeża, którzy ruszyli na podbój hiphopowego świata z albumem "RAW". Jak im poszło?
Cóż, jest nieźle ale mogło by być lepiej. Na 14 specjalnie przygotowanych dla nas numerach, reprezentanci L.A. (Nipsey) i Bay Area (Blanco) miewają lepsze i gorsze momenty. Do tych pierwszych należą na pewno singlowe "LA Confidental" z klasyczną piszczałą "Funky Worm" Ohio Players, które zmusza aby pobujać naszym karkiem w sposób naprawdę konkretny. To samo mogę powiedzieć o otwierającym płytę "Girl Scout Cookies", gdzie w sposób genialny wykorzystano motyw saksofonu, czy "OG Kush" ze świetnym refrenem Kokane'a. Schody zaczynają się przy numerach, mających w założeniu imitować popularne brzmienia. Minimalistyczne "Bubblegum". "Charlie Sheen", "Chocolate Thai" czy "Acapulco Gold" zlewają się w jedną papkę wymagającą natychmiastowego skipu i są trzy klasy niżej od kawałków pokroju "Northern Lights" lub "Nade" - nawet pomimo użycia strasznie oklepanego sampla (Blackbyrds - "Mysterious Vibes") w tym ostatnim.
Z dwójki raperów, pierwsze skrzypce gra tutaj zdecydowanie Nipsey Hussle, którego smukła i wyluzowana nawijka stanowi fajny kontrast dla rapującego bardziej agresywnie Blanco, który jednak podchodzi mi zdecydowanie gorzej schodząc na dalszy plan. Nie wiem czemu, ale jego rap przypomina mi klimaty Chicano, za którymi nigdy nie przepadałem (pomijając produkcje) - jest bezbarwny i wypada na każdym kawałku tak samo. Poprawnie, ale jednak bez żadnych fajerwerków.
Produkcje hiszpańskiego tria Cookin' Soul w składzie Big Size, Milton i Zock stanowią mieszankę klasycznych west coast'owych brzmień zabarwionych sporą dawką soulu i przyprawionych szczyptą ostrych cutów. Wszystkie bity są generalnie na plus, natomiast przyczepić się idzie do samego dopasowania ich względem warstwy tekstowej. Hardkorowa liryka, płynąca z niektórych numerów średnio komponuje się ze spokojną, pełną chilloutu muzyką - w paru miejscach przydałoby się zdecydowanie mocniejsze brzmienie (patrz: "Ak-47"). Razi też barwa głosów obu raperów, która momentami gryzie się ze sobą niemiłosiernie, będąc zwyczajnie nie do wytrzymania. Natomiast najbardziej skandalicznym mankamentem "RAW" są dla mnie wtórne teksty Nipsey'a, wykorzystane już częściowo na nagraniach z "The Marathon Continues". Zabieg zupełnie nie do przyjęcia, szczególnie jeśli dysponuje się tak nieprzeciętnym talentem jak Neighborhood Nip - naprawdę wielka krecha za taką akcję. Reszta bez większych zastrzeżeń, wliczając w to występy gościnnie (Big up Kokane!).
"RAW" nie jest niestety płytą, która pokazała by światu pełnię możliwości Nipsey'a. Raczej uchyla na chwilę rąbek kurtyny, aby móc rzucić okiem na jego wciąż niewykorzystany potencjał - a jest on ogromny. Szkoda tylko, że nadal pozostaje nam czekać na ten przełomowy materiał, dzięki któremu Nipsey Hussle przedrze się w końcu przez wszystkie przeszkody, blokujące go przed podbiciem mainstreamowego rynku. Nie nastąpi to jednak przy pomocy takiego albumu jak "RAW" - nagranego trochę na pół gwizdka i z tylko nieco ponad przeciętnym efektem. Trójka z plusem.