Wszystko tylko nie powroty! Postępowość przeciw dinozaurom! - felieton
W ostatnich latach mieliśmy sporo reaktywacji, jak i powrotów, jedne bardziej, drugie mniej udane, jednak poziom ocenił już rynek i zainteresowanie danymi albumami. Ale nie ich ilość zadziwia mnie tu i załamuje, ale reakcja części słuchaczy. Gdyby Zeus widział jak jego - udane swoją drogą - wersy o dinozaurach dopasowywane są do każdego rapera, który nie wydał płyty przez 3-4 lata pewnie schowałby twarz w dłoniach. Czy chodzi o nowy album kogoś, kto przez cały czas działał solowo, czy kogoś kto od zawsze wydawał płyty co 4-5 lat, czy kogoś kto rzeczywiście powraca po dłuższej przerwie, związanej często z życiowym zamieszaniem - głos jest jeden i zgodny: "na pohybel dinozaurom, hańba, hajs się skończył, nikogo to nie obchodzi, tylko nowe, świeże, postępowe!"
Info o reaktywacji Kalibra 44 wywołało u nas w redakcji głośne "wow". Zarówno ja jak i Daniel po dziś dzień znamy również ostatnie nagrane już bez Magika 3:44 i takie "Konfrontacje" moglibyśmy nawijać z pamięci wybudzeni w środku nocy. Fakt więc, że działający regularnie solowo i na stale wysokim poziomie Abradab ponownie łączy siły ze swoim bratem Joką, który w ostatnich latach gdzie by się nie pojawił zamiatał stylówką prawie wszystko, co w danym roku wyszło (featuringi na Czarnym Złocie i Miuoshu) jest informacją jednoznacznie kozacką, bo pytania o nowe nagrania Joki zadawaliśmy sobie regularnie a nie od dziś wiadomo, że obaj bracia studyjnie mają taką chemię jak mało kto. Tymczasem czytam komentarze i co widzę? "Dinozaury, nic nie nagrali przez dekadę, teraz hajs się skończył". "Jak to Kaliber bez Magika?". "Beka, nie chcemy takich powrotów". "Słucham rapu już 5 lat, nigdy tych dinozaurów nie słuchałem i tego też nie sprawdzę". "Odeszli, to kto im teraz pozwala wracać". Czytam i zastanawiam się tylko - WHAT THE FUCK? O co w tym wszystkim chodzi?
Czy słuchaczy w Polsce opanował już jakiś ślepy pęd za nowością odcinaniem się od starych rzeczy, niczym francuskich rewolucjonistów czy też chcieliby wręcz wprowadzić orwellowską ewaporację i wymazać wszelkie ślady tego, co działo się przed laty? Czy też czują się rapowymi power rangersami broniącymi świeży i zagrożony hip-hop przed atakiem krwiożerczych dinozaurów, które wyczuły ponowne zainteresowanie? Czy to przejaw wejścia do hip-hopu znanego politycznego terminu określającego program skrótem TKM? Nie wiem, ale wydaje mi się to mocno chore.
W ostatnich latach w Stanach miejsce miały różne powroty i reaktywacje. Czy to Wu-Tang Clanu, czy Reflection Eternal, czy A Tribe Called Quest. Po latach przerwy za mikrofon ponownie chwytali DMX, Eve, Mystikal, Master P, Ice Cube czy DJ Quik. W każdym wypadku komentarze niosły przesłanie: "Zajawka, fajnie, że postanowił coś jeszcze zrobić, zobaczymy na ile będzie potrafił sprawdzić się w nowych realiach, ciekawe czy zrobi coś w starym klimacie czy postanowi dopasować do nowych." Młodzi raperzy jeżeli się wypowiadali to z szacunkiem, podkreślając jaki wpływ na ich twórczość miały konkretne osoby, zwracając uwagę swoim słuchaczom, by zapoznali się z poprzednimi produkcjami i polecając sprawdzić nowy materiał. I jak porównać to z naszą swojską "obroną Częstochowy?"
Czyżby młodzi raperzy bali się, że koryto jest na tyle małe, że gdy już do niego dotarli to bronią miejsca za wszelką cenę, obawiając się, że jednak stare wygi potrafią jeszcze wrócić na dawne lokaty? Czyżby słuchacze ślepo podchwytywali słowa kierowane ku pojedynczym, rzeczywiście podejrzanym z punktu widzenia boomu, powrotom (które jednak finalnie muzycznie nie bronią się nijak i przepadają w natłoku, więc zawsze weryfikuje to rynek) i uogólniali je na wszystko bez jakiejkolwiek świadomości? "Ja słucham rapu od 5 lat, już od 4 trwam w tym twardo a tu jakiś dinozaur wraca po 10 latach, bo hajs mu się skończył - hańba!" Fajnie synku, szkoda, że nie zauważyłeś, że taki Abradab od rozpadu Kalibra 44 wydawał nowy album średnio co 2 lata a ostatni ukazał się 21 kwietnia 2012 roku, czyli rok temu z hakiem. Czy byłeś tak zajęty siedzeniem w studiu, trwaniem w hip-hopie i reprezentowaniem go w najnowszych ciuchach, że nie zauważyłeś tych albumów czy może jesteś z tych, którzy uważają, że raperzy mają datę przydatności i licencję na nagrywanie trzymają tylko młodzi a o starszych powinno się jak najszybciej zapomnieć?
Gdy ostatnio rozmawiałem z Bunem B (40 lat, dinozaur co nie?) na Gumball 3000 (wywiad niedługo u nas) zapytany o natłok nowych płyt i młodych talentów i czy ciężko utrzymać się wciąż na tronie powiedział coś takiego: "Ani trochę. Siedzę spokojnie i patrzę jak młodzi walczą o swoje. Kiedy przychodzi mój czas wracam i siadam na tronie a kiedy pojawia się kto inny, wstaję i pozwalam mu robić, co do niego należy. To wszystko działa cyklicznie. Mam szacunek do młodych, ale nie ścigam się z nimi, tak jak oni ze mną - raczej utrzymują i szerzą pamięć o tym, co zrobiliśmy, kontynuując to dalej w swoim stylu". Jest różnica? Ja coraz częściej mam wrażenie, że polski słuchacz w oparciu o drugi boom i parę wyrwanych z kontekstu wersów zaczął traktować muzykę jak wyścig, w którym co jakiś 'checkpoint' (powiedzmy dwuletni) trzeba wydawać album - inaczej wypada się z obiegu, dostaje łatkę dinozaura i nie ma prawa wrócić. Bo wtedy stanie się już pazernikiem, któremu akurat hajs się skończył i który zasługuje na pogardę za odgrzebywanie legendy - nieważne, że mówi to ktoś, kto słucha rapu 2 razy krócej niż trwała przerwa danego MC. Przecie idzie nowe panie, postępowość, my nie potrzebujemy tych dziadków! A jak na tym tle oceniać takiego Slick Ricka, EPMD czy Rakima, którzy po dłuższej ciszy i nieobecności wracali i rozstawiali konkurencję po kątach?
PS. Powyższy tekst nie ma jakby co na celu propsowania z góry każdego powrotu - raczej to, by z oceną wszystkich ruchów, reaktywacji czy projektów wstrzymać się do usłyszenia finalnego projektu. Przerwa nie jest bowiem zła sama w sobie, a raczej dużo lepsza od taśmowego wypuszczania albumów, gdy nie ma się wiele do powiedzenia. Lepiej uderzyć rzadko, ale naturalnie i w przypływie weny, a nie starając się wyrobić "normę", utrzymującą w oczach niektórych licencję na rapowanie. Inaczej owczy pęd odcinający się od korzeni, legend i piętnujący wszystkie albumy raperów wracających po przerwie zapędzi nas w... kozi róg. A wtedy koty zaciekle zwalczające dinozaury okażą się zwykłymi baranami.
Strony