Dziesięć lat temu PRO8L3M wydał "Art Brut" - przełomowy mixtape, który na zawsze zapisał zespół w historii rapu i sprawił, że zaczęła o nim mówić...
Hip hop vs. Hip hop - felieton
Niedawne zakończenie "największego z beefów, które nigdy nie miały miejsca" (foto z lewej) sprawiły, że naszła mnie refleksja odnośnie tego, jak naprawdę wygląda kwestia konfliktów w rapowej branży i wzajemnych podziałów.
Przy okazji beefu Peji i Tedego można było przeczytać opinie o tym, jaką to hańbą jest, że dorośli mężczyżni zachowują się jak dzieci. Czy jednak podziały i starcia nie są notorycznie podsycane przez samych słuchaczy?
Czy jedyną sensowną linią podziału nie może być jakość muzyki tworzonej przez członków jednej kultury, wyznających podobne wartości i wychowanych na podobnych składach? Jak widać nie. Ulicznicy z pogardą patrzą na skupiony na technice i formie trueschool - "bezjajeczny rap od studencików". Druga strona podobnie traktuje hardcore'owców - "twardogłowe półmózgi i hwdp". Czy Małpa nie pokazał wam jeszcze, że trueschool może mieć jaja i przekazywać coś więcej niż gimnazjalne zabawy słowem? Czy Sobota nie pokazał, że hardkorowy ulicznik może być jednym z najświeższych i najbardziej otwartych na trendy MC na scenie? Czy Vienio i Ostry nie pokazał, że ze zbuntowanego małolata z ulicy można przejść ewolucję do kogoś znającego ciężar słowa i starającego się wskazywać właściwą drogą i czy zarazem ten sam Vienio nie pokazał, że na jednej płycie może być miejsce dla Soboty i L.U.C.?
Czy wciąż muszę napotykać się na tyrady "prawdziwych" zwalczających sprzedajne cykające południe, którzy nie słyszeli żadnego klasyka z tamtego regionu a wolą stawiać współczesnemu rapowi krzyżyki za grille i złote łańcuchy? Tyle tylko, że kajdany mogliśmy spotkać już u Run DMC a dużo bardziej żałosne od naturalnego image'u południowców jest kopiowanie go poprzez zapętlający się coraz częściej Nowy Jork. Z drugiej strony czy słuchacze mainstreamowego southu muszą wyśmiewać to, jak sprzedają się teraz legendy NY i nazywać ich no-name'ami, które się skończyły a cały klasyczny eastcoast nazywać wtórną nekrofilią? Jak ci, którzy wielbili Q-Tipa za to, że "Renaissancem" wypowiedział wojnę "małpom z południa" zareagowali słysząc, że do oficjalnego remixu "Renaissance Rap" zaproszony został Lil Wayne, zwany przez nich nie inaczej niż Lilgejnem? Żeby było śmieszniej to, o ironio, część słuchaczy Wayne'a gejraperem określa Q-Tipa. Również Masta Ace i Brother Ali mówili mi w wywiadach, że jarają się Weezym i "Carterem III" - szkoda, że część ich fanów najchętniej zaatakowałaby Dwayne'a Cartera czosnkiem i osikowym kołkiem.
Przekaz Sokoła z "Każdy Ponad Każdym" nijak się nie zdezaktualizował a nawet zyskał na czasie dzięki internetowej możliwości anonimowego wyładowania kompleksów. Patrząc na internetowe komentarze raperzy dzielą się na: debili i przeintelektualizowanych studencików, wykozaczonych cwaniaków i frajerów bez jaj, sprzedajne popowe dziwki i wtórnych hermetycznych internetowców, wypalonych oldboyów i marnych trampkarzy. Jeśli tak, to po co tracicie na to czas? Moim zdaniem największą siłą rapu jest różnorodność i to, co pokazał Pyskaty świetnym "Bez Granic" - że w jednym numerze możemy usłyszeć obok siebie Fu (który dla części fanów Eldo będzie prostakiem) i Eldo (który dla części fanów Fu będzie "inteligentem"). Natomiast wracając jeszcze na koniec do podziału na trueschool i newschool to idealnie podsumował to w swoim ostatnim (swoją drogą mocno kontrowersyjnie brzmiącym) singlu Paluch - "Czym jest trueschool? To prawdziwa szkoła. Czym jest newschool? To szkoła jest nowa. Gdzie jest różnica, skoro tak się kurwa spinasz - i tak najważniejsze jest to, o czym nawijasz". Nic dodać nic ująć.
Każdy powinien znaleźć coś dla siebie i jak powiedział Devin - po co tracisz czas na słuchanie tego, czego nie lubisz i ciśnięcie tego zamiast słuchać tego, czym się jarasz? Nigdy nie skumam hejterskiej mentalności dzielącej raperów na lepsze i gorsze podgrupy i mieszającej ich z obu stron z błotem. Jednak jak widać niektórzy na każdym kroku potrzebują układów, "ich" i wrogów.
Przy okazji beefu Peji i Tedego można było przeczytać opinie o tym, jaką to hańbą jest, że dorośli mężczyżni zachowują się jak dzieci. Czy jednak podziały i starcia nie są notorycznie podsycane przez samych słuchaczy?
Czy jedyną sensowną linią podziału nie może być jakość muzyki tworzonej przez członków jednej kultury, wyznających podobne wartości i wychowanych na podobnych składach? Jak widać nie. Ulicznicy z pogardą patrzą na skupiony na technice i formie trueschool - "bezjajeczny rap od studencików". Druga strona podobnie traktuje hardcore'owców - "twardogłowe półmózgi i hwdp". Czy Małpa nie pokazał wam jeszcze, że trueschool może mieć jaja i przekazywać coś więcej niż gimnazjalne zabawy słowem? Czy Sobota nie pokazał, że hardkorowy ulicznik może być jednym z najświeższych i najbardziej otwartych na trendy MC na scenie? Czy Vienio i Ostry nie pokazał, że ze zbuntowanego małolata z ulicy można przejść ewolucję do kogoś znającego ciężar słowa i starającego się wskazywać właściwą drogą i czy zarazem ten sam Vienio nie pokazał, że na jednej płycie może być miejsce dla Soboty i L.U.C.?
Czy wciąż muszę napotykać się na tyrady "prawdziwych" zwalczających sprzedajne cykające południe, którzy nie słyszeli żadnego klasyka z tamtego regionu a wolą stawiać współczesnemu rapowi krzyżyki za grille i złote łańcuchy? Tyle tylko, że kajdany mogliśmy spotkać już u Run DMC a dużo bardziej żałosne od naturalnego image'u południowców jest kopiowanie go poprzez zapętlający się coraz częściej Nowy Jork. Z drugiej strony czy słuchacze mainstreamowego southu muszą wyśmiewać to, jak sprzedają się teraz legendy NY i nazywać ich no-name'ami, które się skończyły a cały klasyczny eastcoast nazywać wtórną nekrofilią? Jak ci, którzy wielbili Q-Tipa za to, że "Renaissancem" wypowiedział wojnę "małpom z południa" zareagowali słysząc, że do oficjalnego remixu "Renaissance Rap" zaproszony został Lil Wayne, zwany przez nich nie inaczej niż Lilgejnem? Żeby było śmieszniej to, o ironio, część słuchaczy Wayne'a gejraperem określa Q-Tipa. Również Masta Ace i Brother Ali mówili mi w wywiadach, że jarają się Weezym i "Carterem III" - szkoda, że część ich fanów najchętniej zaatakowałaby Dwayne'a Cartera czosnkiem i osikowym kołkiem.
Przekaz Sokoła z "Każdy Ponad Każdym" nijak się nie zdezaktualizował a nawet zyskał na czasie dzięki internetowej możliwości anonimowego wyładowania kompleksów. Patrząc na internetowe komentarze raperzy dzielą się na: debili i przeintelektualizowanych studencików, wykozaczonych cwaniaków i frajerów bez jaj, sprzedajne popowe dziwki i wtórnych hermetycznych internetowców, wypalonych oldboyów i marnych trampkarzy. Jeśli tak, to po co tracicie na to czas? Moim zdaniem największą siłą rapu jest różnorodność i to, co pokazał Pyskaty świetnym "Bez Granic" - że w jednym numerze możemy usłyszeć obok siebie Fu (który dla części fanów Eldo będzie prostakiem) i Eldo (który dla części fanów Fu będzie "inteligentem"). Natomiast wracając jeszcze na koniec do podziału na trueschool i newschool to idealnie podsumował to w swoim ostatnim (swoją drogą mocno kontrowersyjnie brzmiącym) singlu Paluch - "Czym jest trueschool? To prawdziwa szkoła. Czym jest newschool? To szkoła jest nowa. Gdzie jest różnica, skoro tak się kurwa spinasz - i tak najważniejsze jest to, o czym nawijasz". Nic dodać nic ująć.
Każdy powinien znaleźć coś dla siebie i jak powiedział Devin - po co tracisz czas na słuchanie tego, czego nie lubisz i ciśnięcie tego zamiast słuchać tego, czym się jarasz? Nigdy nie skumam hejterskiej mentalności dzielącej raperów na lepsze i gorsze podgrupy i mieszającej ich z obu stron z błotem. Jednak jak widać niektórzy na każdym kroku potrzebują układów, "ich" i wrogów.
Strony