Tech N9ne "Something Else" - recenzja
Od debiutu w 1999 Tech N9ne wydał już trzynaście albumów (dodając EP-ki, mixtape, kompilacje oraz collabo albumy wyjdzie tego ponad 20...). Olbrzymie zamieszanie wokół siebie robił wielokrotnie - kiedy u boku legend pojawiał się w jednym z największych posse-cutów duetu Sway & King Tech, kiedy jego muzyka powodowała inauguracyjny opad szczęki w popularnych grach video, kiedy za sprawą "Killera" przekraczył granicę miliona sprzedanych egzemplarzy swoich krążków... Gdy dostaje mikrofon, nie da się go powstrzymać. Jest bestią. To gość, który urodził się po to, żeby być MC, a granica jego możliwości wydaje się być mobilna. Nikt o zdrowych zmysłach nie powie, że jest kiepski. Swoim szybkostrzelnym flow, które potrafi zrobić chyba wszystko, niesie niesamowity, potężny głos, a ten z kolei treść, która u Techa rzadko schodzi na drugi plan.
Tytuł nowego albumu wybitnego reprezentanta Kansas City, mówi sam za siebie. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że 41-letni Tech N9ne chciał wszystkim udowodnić, że jest w pełni ukształtowanym artystą i jest w stanie poradzić sobie z każdą konwencją równie dobrze zamieniając w "swoje" hard rockowe gitary i niemalże popowe produkcje napstrzone gośćmi z multiplatynowymi karierami i wielkim talentem. Coś innego niż hip-hop? To dla niego nie nowość. Teraz chce pokazać, że gdy spojrzy szerzej może zrobić wszystko, uczynić to wyjątkowym i zdominować każdy kawałek.
Po raz kolejny największą część produkcji na materiale otrzymał związany ze Strange Music od lat Seven. W przypadku wielu raperów w pewnym momencie pojawia się problem - bity przerastają raperów, przytłaczają ich i dominują spychając ich w tło. Kiedy mówimy o MC z Kansas bardziej wiarygodny byłby scenariusz odwrotny. Na "Something Else" czasem ciężko po wysłuchanym numerze powiedzieć o bicie więcej niż kilka zdań (choć naprawdę są nieprzewidywalne i bardzo kreatywne!), bo Tecca skupia na sobie zdecydowaną większość naszej uwagi. Dysponuje wokalem o zakresie od zwrotek pełnych emocji uwolnionych przez spokój po wrzask, ryk, wściekły głos superbohatera, który w każdej chwili może sprawić, że zatrzęsie się ziemia... Dodajmy, że kiedy się rozpędzi i zaczyna rzucać punchline'ami nie ma na Świecie rapera, który chciałby skupić na sobie jego ataki. To jednak żadna nowość, prawda?
Świetnym pokazem możliwości jest otwierające materiał, epickie w pełnym znaczeniu tego słowe "Straight Out Of The Gate" z Krizzem Kaliko i Serjem Tankianem z System Of A Down. Gwiazd jest znacznie więcej, ale wszyscy grają tutaj pod dyktando gospodarza. Ten postanowił zrobić album przekrojowy, ukazujący pełnie jego możliwości w różnych gatunkach, na różnych aranżacjach z przebogatym instrumentarium. Znaczące jest to, że w singlowym "B.I.T.C.H." T-Pain rzuca najlepszy refren jaki w jego wykonaniu słyszałem w życiu. Nie ma takiej rytmiki i takiego podziału czy tempa, którego Tech N9ne by się nie podjął. Równie dobrze wypada w towarzystwie Trae The Trutha, Wiz Khalify, Big K.R.I.T.'a, Kendricka Lamara jak i obok artystów, których kontakty z hip-hopem są sporadyczne lub żadne. Potrafi pokazać siebie jako niezwykle obdarzonego lirycznie, wrażliwego faceta jak i jako bestię, kompletnego świra, imprezowicza etc. W zaawansowaniu swoich technik i muzycznego wyczucia jest chwilami przerażający, ale przede wszystkim fascynujący.
Moim ulubionym numerem z albumu jest "Fragile", gdzie na bicie na którym większość raperów połamałoby język, robią sobie z Kendrickiem spotkanie gigantów - liryzmu i techniki rapowania. Do tego dochodzi nieprzypadkowo wspierana przez Techa ekipa !Mayday! i znakomita Kendall Morgan w refrenie. Na materiale nie da się przewidzieć absolutnie nic. Wersja deluxe trwająca osiemdziesiąt minut nie pozwala się nudzić nawet przez chwilę. Możecie nie lubić jakiejś stylistyki i dlatego mieć problem z zaakceptowaniem numeru, ale na poziomie obiektywnym wszystko gra więcej niż dobrze. Na dodatek mimo tego kalejdoskopu materiał nie rozłazi się w szwach, a autorzy potrafią mądrze kierować nastrojem słuchacza siedzącego przy głośniku/w słuchawkach. Nu-metalowe "Love 2 Dislike Me", duszne i niepokojące "I'm Not A Saint", filmowe "Priorities" z Gamem i Angel Davanport i tripowe "Dwamn" niosą ze sobą rózne rodzaje energii ale zawsze w olbrzymich dawkach. Ten gość jest absolutnie poza jakimikolwiek normami i trzeba sobie zdawać z tego sprawę. "Something Else" potwierdza tezę i stanowi przykład, którym nie będzie trudno do tego przekonywać niewiernych. So dope.