DMX "Światło w mroku" - wspomnienie

kategorie: USA, Felietony, Hip-Hop/Rap
dodano: 2021-04-16 17:00 przez: Maciej Wojszkun (komentarze: 1)

Minął już tydzień od tej wiadomości - a wciąż nie potrafię powiedzieć, czy jeszcze to do mnie dotarło. Czy naprawdę nie usłyszę już tego głosu? Jedynego w swoim rodzaju, tego, który towarzyszył mi od w zasadzie początku mojej przygody z rapem? Niestety. Earl Simmons - DMX - odszedł od nas w zeszłym tygodniu. Ikona? Legenda? O.G.? Oczywiście - jednak żadne z tych określeń nie oddaje tak naprawdę istoty tego, kogo pożegnaliśmy.

Jak u wielu dorastających na przełomie wieków, święcący wtedy tryumfy DMX był jednym z pierwszych raperów, których usłyszałem w ogóle. U mnie pierwszym kontaktem był niesamowity klip "X Gon' Give it to Ya" lecący w niemieckiej stacji z teledyskami, której nazwy już nie pomnę... Dalej były klipy z "Grand Champ" - miks "A'Yo Kato" (cudowny track, swoją drogą) z 'Where Da Hood At" i "Get It on the Floor", na punkcie którego zwariowałem, mogłem słuchać tego numeru na okrągło. Ten styl, ta pasja, ta niesamowita potęga w głosie, charyzma, nieokiełznana moc - nie zetknąłem się z czymś takim ani wcześniej, ani nawet później. Spróbujcie podstawić jakiegoś innego rapera wykonującego "Party Up". Albo "What's My Name". Albo "Here We Go Again". Albo wspomniane "Where Da Hood At" czy "X Gon' Give It to Ya". Nie da się, prawda? 

Zajarany usłyszanymi singlami, postanowiłem sprawdzić, kim jest ten Dark Man X, co też jeszcze nagrał. Rzecz oczywista, że należy sprawdzać od początku - tak odkryłem "It's Dark and Hell is Hot", debiutancki album DMX'a z 1998 roku. Album, który zarówno wtedy, jak i dziś, robi na mnie kolosalne wrażenie. Debiut kompletny, zdecydowanie najlepszy w karierze X'a - i materiał, który zwłaszcza teraz warto sobie przypomnieć.

Nie chcę w tym artykule koncentrować się jednak mocno na samym albumie - to już zrobił niegdyś w Klasyku na Weekend Mateusz Marcola, którego pozdrawiam. Gorąco polecam również profil DMX'a jego autorstwa - określenie "Johnny Cash hip-hopu" pasuje do X'a jak ulał.

Earl nie miał łatwo w życiu. "Feel the pain, feel the joy of a man who was never a boy" - te słowa z "Look Thru My Eyes" zawsze mnie uderzały. Earl rzeczywiście został wrzucony w wir życia zbyt szybko. Wychowany w problematycznej rodzinie, od bardzo wczesnych lat doświadczał przemocy i odrzucenia. Zbyt wcześnie poznał świat i ludzi od tych najmroczniejszych stron, wstąpił w świat rozbojów, agresji, poczucia beznadziei. Ktoś, kto był dla niego przyjacielem i mentorem, dopuścił się najbardziej bolesnej zdrady, odkrywając przed 14-letnim zaledwie Earlem narkotyki - ten pierwszy joint doprowadził de facto w zeszłym tygodniu Earla do grobu. 

Nie dziwota, że "It's Dark and Hell is Hot" pełne jest brutalnych opowieści z ulic, obrazów świata, gdzie problemy rozwiązuje się nabojami i pięściami. Weźmy chociaż hitowe "Ruff Ryders Anthem", zakończone brutalnym zwrotem akcji "Crime Story" czy autentycznie wstrząsające opisami "X-Is Coming"... Mroczny świat X'a idealnie uzupełniają beaty - mroczne, niepokojące, wsączające się w psyche (swoją drogą, zwróciliście kiedyś uwagę, ile razy słychać tutaj złowróżbne dzwony? Choćby w "For My Dogs"... ) - koronnym przykładem jest "Damien" czy "X-is Coming" z chórkami nawiązującymi do "Koszmaru z Ulicy Wiązów" - a kiedy trzeba, i bujające ("Ruff Ryders Anthem" - czy coś muszę dodawać?), i kojące - jak "Look Thru My Eyes", które pokochałem od pierwszego odsłuchu.

Mogę sobie tylko wyobrazić, co Earl czuł. Odrzucony przez niemal wszystkich wokół, krzywdzony psychicznie i fizycznie, niezwykle wrażliwy, pełen emocji dzieciak, pozbawiony kogoś, kto mógłby wskazać mu ścieżkę lepszą niż kradzieże, bijaktyki, alkohol i dragi. Myślę, że szukał ukojenia pd tego bólu, światła w mroku piekła, przebaczenia. Od wczesnych lat Earl miał kontakt z religią. Wychowywał się w rodzinie Świadków Jehowy, którzy wyznają bardzo rygorystyczne podejście do wiary - w pewnym momencie Earl odrzucił jednak te podejście. Nie stracił jednak wiary w samego Boga - poszukiwał go do samego końca. Drugim źródłem ukojenia i potencjalnego wybawienia była muzyka.

Stąd numery takie jak przepiękny "Let Me Fly". Jak "Look Thru My Eyes". "I Can Feel It", oparty na hicie Phila Collinsa. Czy wreszcie "The Convo" - fascynująca w swej głębi rozmowa z Bogiem i afirmacja wiary. 

Ten kontrast pomiędzy hardkorowym ulicznym rapem a modlitwami i pieśniami skierowanymi do Boga to dla mnie -  i dla wielu - najbardziej fascynująca rzecz, jeśli chodzi o Earla. Ktoś mógłby zarzucić, że ów miks głębokiej pobożności i opisów tak brutalnych, że mózg staje, to zagranie pod publiczkę, sztuczny, szokujący wizerunek. Jeden odsłuch albumu rozwiewa jednak wątpliwości - każde słowo, każde zdanie Earla jest jak najbardziej szczere. Konflikt tych dwóch sfer - dobra i zła - trwa w Earlu nieustannie. Z jednej strony szatańskie podszepty, spersonifikowane jako Damien w wiadomym numerze (pierwszej części trylogii), z drugiej strony Bóg, z którym Earl rozmawia w "The Convo".... Myślę, że ten konflikt, te pytania - co wybrać? Dlaczego cierpię za moje wybory? Jak rozpoznać dobro od zła? Czy jest dla mnie, urodzonego, by przegrać, nadzieja? - rozdzierały Earla w każdym momencie, w każdej chwili. 

Oczywiście, to tylko moja opinia. Nie znałem Earla osobiście, moje przemyślenia oparte są jedynie na jego słowach, jego twórczości - w której, jak wspomniałem wyżej, był całkowicie szczery, takie mam przekonanie. Earl całe życie walczył, ze złem wokól siebie, przede wszystkim jednak ze złem w sobie samym. Nierzadko ulegał złym podszeptom, nierzadko krzywdził siebie i innych - to fakt niezbity. Nie mnie - ani nikomu z nas - osądzać, czy ostatecznie tę walkę o swą duszę wygrał czy przegrał. Gdy słucham jego dyskografii, czytam o jego życiu, gdy pomyślę, jak wielu ludzi wspomógł swymi utworami, modlitwami, rozmowami, działaniami, gdy patrzę na tribute'y z całego świata (m.in. ten Swizz Beatza), gdy wspominam jego niesamowity koncert w Warszawie, słucham opowieści, że nie wyszedł na scenę, zanim nie pomodlił się ze wszystkimi obecnymi, gdy patrzę ze łzami wzruszenia na te zdjęcie poniżej (pozdrawiam Łukasza, jak i Piotra, autora zdjęcia) - myślę... Nie, wierzę, chcę wierzyć - że dał radę. Powstrzymał deszcz.

Spoczywaj w pokoju, Earl. Dziękuję za wszystko.

PS. Pod zdjęciem przypominamy nasz poniedziałkowy 75-minutowy podcast live, w którym wspominaliśmy DMX'a raz z Pihem, Tau, Kubą Głogowskim oraz Piotrem "Zaq" Zaczyńskim, który zorganizował jedyny koncert X'a w Polsce...

Tagi: 

Anonim
Felieton kozak a nikt nawet komentarza nie zostawi. Warto też wspomnieć że DMX był religijny, miał prawo przecież, ale nadal został sobą, nie został oszołomem religijnym jak pewien polski raper... Szkoda typa, mam aktualnie 24 a jak miałem 16 to niejednokrotnie paliłem śmieszny papieros z ziomkiem słuchając Grand Champ. R.I.P.

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>