Leh "LEP" - recenzja
Po tym jak podwórka dostały swoją płytę, u Leha było cicho. Tu wypuszczał luźne kawałki, zebrane potem na "Flow Mixtape", tam opublikował teledysk do "Czasem jebnę sobie". W zasadzie nie było wiadomo, czy w końcu reprezentant Gdyni nas czymś uraczy. I tak pod koniec września pojawiły się pierwsze zapowiedzi nowej Ep-ki, zatytułowanej "LEP", a autor potwierdził, że "Czasem jebnę sobie" to pierwszy singiel tej płyty. Potem kanał Alkopoligamii wypuścił jeszcze dwa utwory promujące EP, a w połowie października otrzymaliśmy najnowsze wydawnictwo uczestnika 4 edycji Młodych Wilków. Pewnie zastanawiacie się jak mu poszło. Otóż otrzymaliśmy jeden z najbardziej solidnych i najlepiej brzmiących krążków minionej jesieni.
Na początku chciałbym zacząć od warstwy muzycznej tej płyty, która jest znakomicie dopracowana. Samo leniwe intro z dobrze pociętym samplem, wykorzystanym również na "Jermaine Interlude" DJ'a Khaleda, wprowadza nas w duszny klimat wydawnictwa. Bez obaw, mamy tu też agresywniejsze produkcje, jak "Czasem jebnę sobie" Johnny'ego Beatsa, czy "Jak stąd pójdę" Ka-meala. Widać inspirację dotychczasowym dorobkiem kolektywu Odd Future, przy zachowaniu swojego stylu. Na szczególną uwagę zasługuje Kieras, którego partię gitarowe i chórki sprawiają, że kawałki są żywsze, stanowi to bardzo przyjemne urozmaicenie.
Co do gospodarza, nie ma się do czego przyczepić. Charakterystyczne flow, które trudno pomylić z kimś innym, czy podśpiewywanie bez wsparcia autotunem, które wychodzi Lehowi na plus i świadczy o jego wszechstronności. Poza tym treść i sprawnie prowadzone storytellingi, od poważnych (w szczególności pierwsza zwrotka z "Neodekadentyzmu") do tych lekkich i zabawnych (jak perypetie damsko-męskie z "Weź koleżankę"). Nie brakuje też konstruktywnej braggi. Refren z "Jak stąd pójdę", pełen charyzmy i pewności siebie, sam wbija się w głowę i nie daje o sobie zapomnieć. Mamy też nieoczywiste follow-upy, m.in do swojego debiutanckiego krążka, czy do feralnego występu rockowego GG Allina (polecam sprawdzić "Dam dam dam").
Gości na płycie nie uświadczymy dużo, bo tylko dwójkę. Ciekawie prezentuję się znany przede wszystkim słuchaczom undergroundu Somal, który w "Neodekadentyzmie" rzuca celne i pełne dystansu do siebie wersy ("Myślę o synu wiesz. gdyby któraś mi dała / O czym będzie miał vloga, jaki pokocha dopalacz"). Fajnym storytellingiem w kawałku "Weź koleżankę", który trzyma się poziomu gospodarza, popisał się drugi gość, Otsochodzi.
"LEP" to Ep-ka, która swoją długością nie męczy oraz godzi trendy starej i nowej szkoły, przez co jest przystępna dla słuchaczy obu nurtów. Lehu ma wszystko, czego potrzebuje dobry MC, zachowuje melodyjność i potrafi obracać się w różnej tematyce, co sprawia, że się nie nudzi. Mam nadzieję, że ten krążek to wstęp do czegoś większego, i że Młody Leh zaserwuje nam w przyszłym roku swój drugi krążek. (5/6)