Macklemore & Ryan Lewis "This Unruly Mess I've Made" - recenzja
I oto jest. Wyczekiwany powrót Macklemore'a & Ryana Lewisa - dynamicznego duo, które parę lat temu przeprowadziło nadzwyczajnie skuteczny Włam - i zdobyło muzyczny świat szturmem. "Thrift Shop","Can't Hold Us", kontrowersyjne "Same Love" - te przeboje zna każdy, czy to doświadczony zjadacz beatów, czy to tzw. rapowi "każuale"... Stworzyć sequel do takiego krążka jak "The Heist" - dzieła kompletnego, albumu, którego z niekłamaną przyjemnością słucham do dzisiaj - nie mogło być prostym zadaniem. Nie dziwię się wcale, że Mack i Ryan potrzebowali kilku lat ciszy, aby skonstruować drugi album. Jednak teraz, jak to mówią - took a long time comin', but we made it - opatrzony ciekawym tytułem "This Unruly Mess I've Made" trafił w nasze ręce. Przyjrzyjmy się więc, szkiełkiem i okiem oceńmy ów Bałagan i odnajdźmy metodę w tym szaleństwie...
Określić "This Unruly Mess" w kilku słowach - "The Heist: The Sequel". Sprawdzona formuła - z jednej strony poważne, refleksyjne kawałki, szczere wyznania i rozterki; żeby jednak nie było zbyt ponuro - mamy drugą stronę, czyli luźniejsze, mające większy potencjał hitowy tracki humorystyczne... Yin i Yang, dwie strony medalu.
Mack od zawsze miał talent do kreślenia szczerych, osobistych, "świadomych" tekstów, zawierania w wersach interesujących refleksji tudzież opowiadania o rzeczach i wartościach ważnych. "Mało który raper zostawia tak dużo siebie na bitach" - napisał niegdyś Paweł Hadero w popkillerowym profilu Macklemore'a... I to się nie zmieniło. "Muzyka poważna" w jego wykonaniu to znakomity, zajmujący conscious rap, nie bojący się poruszyć trudnych, kontrowersyjnych wręcz tematów. A jest co poruszać. Od tej pamiętnej nocy, gdy "The Heist" otrzymało cztery statuetki Grammy - w tym tą za najlepszy album rap - w życiu Macklemore'a sporo się zmieniło... Statuetka - w opinii Macka, zdecydowanie należna Kendrickowi za "good kid, m.A.A.d city" - stała się symbolem brzemienia sławy, moment otrzymania nagrody - który wnikliwie opisany jest w otwierającym album "Light Tunnels" - momentem introdukcji Macklemore'a i Ryana w plastikowy świat celebrytów, w rozpaczliwy teatrzyk, gdzie już dawno temu przestał się liczyć artystyczny kunszt, a lajki, memy i błysk fleszy aparatów są na wagę złota... Mack sporo miejsca na płycie poświęca właśnie egzaminacji swojego statusu gwiazdora, a także - swojej pozycji w kulturze hip-hop. Czy Ben Haggerty - Macklemore - ultragwiazda, uwielbiana przez miliony - nie zgubił czegoś po drodze, nie odciął się od swych korzeni, od kultury, którą tak pokochał?
Kwintesencją tych rozważań jest zamykający album "White Privilege II" - bez wątpienia najciekawszy, najbardziej ambitny track w dorobku Macklemore'a. Nawiązując do tracku "White Privilege" ze swej pierwszej płyty "The Language of My World", przypominając protesty ruchu #BlackLivesMatter - Mack przeprowadza wewnętrzny monolog z samym sobą. Stojąc wśród skandujących tłumów, zastanawia się, czy tu jest jego miejsce? Czy jako biały mężczyzna, raper, "uczestnik" kultury stworzonej przez czarnoskórych - czy powinien dołączyć się do walki, czy stanąć z boku? Czym jest dla niego ten ruch, ta kultura - hip hop? "White Privilege II" to fascynująca analiza przeróżnych argumentów, z całą pewnością track ważny, zmuszający do zastanowienia. I to jest największa zaleta tej kompozycji - nie jest popowym produktem, stanowi dla słuchacza wyzwanie.
Żeby nie było, to nie jedyne tematy, nad którymi zastanawia się Macklemore. Wszak w życiu prywatnym Bena Haggerty'ego również dokonały się wielkie zmiany Przede wszystkim, urodziła się mu córeczka Sloane - Ben zadedykował jej jeden z najlepszych utworów na płycie (nawet jeśli refren Eda Sheerana jest trochę zbyt popowy jak na mój gust), "Growing Up" , w którym, oferując garść życiowych porad, świetnie oddaje tę mieszaninę szczęścia i niepewności świeżo upieczonego rodzica... Poza tym... więcej nie zdradzę, inaczej streściłbym cały album. Posłuchajcie sami. Zamykając temat "muzyki poważnej", przejdźmy do mniej pozytywnych punktów krążka.
Bowiem to ta druga strona monety - czyli kawałki "luźne", humorystyczne - "muzyka rozrywkowa", jeśli wolicie - są najsłabszym elementem układanki. Niestety. Przekombinowane, mało zabawne... A nade wszystko - wymuszone. Przez chełpliwy "Brad Pitt's Cousin" (serio?) ledwo przebrnąłem, "Let's Eat" to mój nowy odpowiednik dźwiękowej tortury, a singlowe (OK, na razie tylko w Australii) "Dance Off" - z ręką na sercu, nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę. Najdziwniejsza kooperacja na płycie (a jako że parę numerów wcześniej mamy "Downtown", to coś znaczy) - Macklemore, żałośnie krótki występ dobrego zioma Andersona .Paaka i... znakomity aktor Idris Elba (a.k.a. Luther, a.k.a. Stringer Bell, a.k.a Heimdall strażnik Asgardu) rozkazujący dawać na dancefloor - kosmos. Mack ZUPEŁNIE, absolutnie nie pasuje do tego kawałka, beatu, ba, tematyki nawet...
Ta niemrawość "muzyki rozrywkowej" boli tym bardziej, że Mack naprawdę ma talent do tworzenia przezabawnych, pełnych niewymuszonego humoru tracków - dla przykładu "Fake ID", "Bush Song", słynna "O Członku Pieśń", czy wreszcie dobrze znany "Thrift Shop"... Kawałki na "Bałaganie" nie są stuprocentowo tragiczne (w większości), jednak nie sposób nie czuć w nich pewnej "kalkulacji", pisania na siłę - jakby Mack w akcie desperacji szukał tematów, bo, cholera, trzeba napisać coś luźniejszego, żeby coś dać do klubów..
Wracając do zarzutu "przekombinowania" - weźmy na warsztat singlowy "Downtown". W 1/3 próba powtórzenia sukcesu/duchowy sequel "Thrift Shop" (że co? Nie podobały się rapsy o buszowaniu w lumpeksie? To macie hymn na cześć mopedów!), w 1/3 argument, że Mack szanuje korzenie hip-hopu, oddając na chwilę mikrofon pionierom gatunku (mieć na pokładzie takiego mistrza jak Kool Moe Dee i nie dać mu zwrotki? Granda!), wreszcie - w 1/3 jakaś dziwna teatralna, musicalowa wariacja na temat "Downtown" Petuli Clark, z - przyznaję, świetnym - refrenem najwyraźniej próbującego wypluć swoje płuca Erica Nally'ego... Kombinacja cokolwiek nietuzinkowa, nie uważacie?
Tym sposobem przechodzimy do produkcji, imponujących eksperymentów imć Ryana Lewisa... Miejscami właśnie przekombinowanej na maksa, uginającej się pod ciężarem obfitości aranży, instrumentów, chórków (w samym "Light Tunnels" dzieje się tyle, że głowa mała - a to dramatyczne smyczki, epickie chórki, a to dudniące bębny, nagle groźny syntezator, a znienacka cudaczny, trip-hopowy break...) - a miejscami boleśnie standardowej i nudnej (za dużo, zdecydowanie za dużo tu pianina - takie "St. Ides", "The Train", "Need to Know", nawet "Let's Eat" zlewają się w jedno...) Żeby nie było - Ryan to świetny producent, dysponujący bogatą wyobraźnią, skrupulatnością i niebanalnymi umiejętnościami. Zdarzają się na "Bałaganie" momenty muzycznie bliskie doskonałości. Końcówka "Light Tunnels", wyraźnie inspirowany "Illmatikiem", kruszący basem "Buckshot"... A już trąbki towarzyszące "rydwanowemu" wjazdowi Erika Nally'ego w "Downtown" (czy te wieńczące "Growing Up") to, wybaczcie dosadność, pieprzony majstersztyk. Nawet te słabsze tracki ("muzyka rozrywkowa") oparte są na zacnych fundamentach - "Brad Pitt's Cousin" na przykład za podstawę ma intrygujący sampel, a drapieżny synth w "Dance Off" zostaje w głowie na długo.
Nawet mimo to, nie mogę wystawić produkcji Ryana najwyższych not. Muzyka na albumie jest po prostu jak na mój gust co najmniej o klasę gorsza od "The Heist", mniej chwytliwa i spójna. Po pierwszym odsłuchu byłem tą płytą po prostu zmęczony - zabrakło tu tej płynności, lekkości "The Heist"... Tam kawałki następowały po sobie bezbłędnie, tutaj? Po spokojnym "Need to Know" z buta atakuje głośny "Dance Off", po poważnym "Light Tunnels" wjeżdża "Downtown"... Kompletny misz-masz.
Mam spory zgrzyt z tym albumem. Rzekłbym, że z jakiegoś powodu jest to jeden z najtrudniejszych w ocenie albumów, z jakimi miałem do czynienia. To dobry krążek, w kwestii lirycznej i konceptualnej godny następca "The Heist" - doceniam tą Macklemore'ową "normalność", wspomnianą szczerość i odwagę w poruszaniu niełatwych tematów, z uznaniem stawiam plus Ryanowi za to, że ma rozmach, sku... ziomek. Z drugiej - za nic nie mogę powiedzieć, że przy odsłuchu czułem tą samą satysfakcję, co przy "Włamie"... Zabrakło w tej mieszaninie, w tym, jeśli wolicie - bałaganie odrobiny porządku, doszlifowania pewnych elementów - w szczególności "okiełznania" warstwy muzycznej. Autentycznie po pierwszym odsłuchu nie chciało mi się do "Bałaganu" wracać...
Mimo wszystko - jest to album godny polecenia. Zmuszający do refleksji, poruszający ciekawe wątki, zachęcający do dyskusji nad poważnymi problemami - tak jak conscious rap powinien. Czy "Bałagan" powtórzy oszałamiający sukces "The Heist"? Czas pokaże. Czwórka.
************
ECHO Z REDAKCJI:
Mateusz Natali - Macklemore to - podobnie jak Kendrick - jeden z tych gości, dla których popularność nie jest falą, na której można łatwo popłynąć a raczej wyzwaniem pt "co zrobić i o czym powiedzieć korzystając z dużego zainteresowania". Ciężar oczekiwań widać tu w nazwie, słychać w zapowiedziach i czasie powstawania, słychać też na płycie. Mack stara się złapać i nakreślić całą mnogość tematów - od lekkich i przyziemnych, po trudne i kontrowersyjne ("Kevin", "White Privilege") i podczas, gdy w owym wachlarzu sprawdza się pewnie, udowadniając miano świetnego i błyskotliwego tekściarza, to sytuacja okazuje się trudniejsza dla Ryana Lewisa. Całość produkcyjnie wydaje się bowiem przepompowana i przekombinowana - brak momentami naturalności, a dominuje poczucie "co zrobić by zadowolić tak szerokie grono słuchaczy, jak znów trafić do nich wszystkich", idealnym przykładem jest "Downtown", na papierze świetnie łączące oldschoolowy flavour i szacunek do pionierów, a w praktyce rozłażące się i nie trzymające kupy przez zbyt duży rozstrzał zwrotek i stadionowego refrenu. "This Unruly Mess I've Made" było dla duetu ogromnym wyzwaniem i wydaje się, że momentami za dużo myśleli nad tym, jak powinien brzmieć krążek, zamiast jak przy "The Heist" dać się ponieść. Nie jest to 'sequel' pokroju "To Pimp A Butterfly", ale z pewnością solidny i ważny projekt, z którym warto się zapoznać. I przede wszystkim - ogromny szacunek za to, że duet wciąż działa w pełni niezależnie i pod własnym szyldem. (4/6)