Hip-hopowa bryza znad płockiej Wisły - relacja z Polish Hip-Hop Festival 2015
Organizatorzy Polish Hip-Hop Festival aspirują ze swym dzieckiem do miana najlepszego festiwalu hip-hopowego w Polsce. Odważna teza, tym bardziej że ostatnimi czasy tyle się tych festiwali nagromadziło, że bardzo łatwo stracić rachubę. Sam pamiętam jeszcze czasy, kiedy praktycznie jedyną opcją (szczęśliwie geograficznie mi bardzo bliską) był Mazury Hip-Hop Festiwal w Giżycku, a kiedy rap w Polsce zaczął przezywać drugi boom, z czasem zaczął mu towarzyszyć istny wysyp coraz to kolejnych eventów pragnących przyciągnąć jak największą rzeszę hip-hopowych fanów. Szkoda, że na dłuższą metę nie udało się to łódzkiej Hip-Hop Arenie, która wkroczyła z kopyta goszcząc w pierwszej edycji EPMD, CunninLynguists, Dilated Peoples i Atmosphere i zapowiadała się na realnie największą tego typu cykliczną imprezę w Polsce, a po drugiej edycji, której towarzyszyło sporo problemów, niestety zniknęła z festiwalowej mapy Polski.
Umówmy się – teraz już nikogo nie szokują kolejne powypełniane znanymi ksywkami line-up’y, gdyż teraz niemal każdy większy region w Polsce znajdzie swoją imprezę, na której gości spora część czołówki rapowej sceny. To dobrze, bo to świadczy o tym, że rynek się rozwija, dlatego tym bardziej na tymże rynku trzeba wyróżnić się czymś jeszcze. Czym? A no na przykład atmosferą.
No i nie ukrywam, że Polish Hip-Hop Festival (już sama nazwa wskazuje na wysokie ambicje – nie wątpię, że do takiego Giżycka przyjeżdżają fani także spoza Mazur, ale już sama nazwa musi mieć "to coś") atmosferę umiał stworzyć. Płock okazał się bardzo ładnym, sprzyjającym festiwalowym hulankom i swawolom miastem, a Wzgórza Tumskie otaczające festiwalową plażę stanowiły piękny krajobraz miejsca. Można było narzekać niekiedy na słabsze nagłośnienie czy na parę innych rzeczy, ale w ogólnej perspektywie nie były one aż tak istotne. Klimat festiwalu oceniam na mocne, popkillerowe, klasyczne już cztery z plusem!
Myślę, że nie ma co truć truizmami, każdorazowo opisując występy poszczególnych artystów, że ten i ten „zrobił ogień”, dał „energiczny występ” czy „zrobił wielki hałas”, bo to i tak zawsze pozostanie w kwestii gustów i indywidualnych odczuć. Ja się skupię na kilku wybranych scenicznych aspektach, na które najbardziej zwróciłem uwagę… a też nie będę ściemniał – być na wszystkich artystach w ciągu tych dwóch dni było po prostu fizycznie niemożliwe.
Pierwszy dzień całościowo był bez wątpienia mocno obsadzony, jednak moje zdecydowane TOP3 polskich występów (bez hierarchizacji) stanowią PRO8L3M, Kuban i KęKę. Oskar ze Steezem to istna petarda na żywo – sam byłem zaskoczony, że te kawałki aż tak żrą koncertowo, ale publika przyjęła warszawiaków fantastycznie. Usłyszeć „Stówę”, „Nie ma ratunku”, „Ja ja ja pierdolę”, a na zakończenie „Tori Black” to było naprawdę coś. Kuban? Krótko – najlepsza "ameryczka" w Polsce. Z kolei siłą KęKę było to, co jest nią w jego trackach – charyzma. Radomianin pociągnął koncert bez hypemana, co było wielkim plusem, a ja sam za swój osobisty highlight uważam utwór „Młody Polak”. Piękna rzecz usłyszeć to na żywo.
Osobna kategoria koncertowa to Dope D.O.D. – mimo że miałem przyjemność ich zobaczyć na żywo już wcześniej, chętnie poszedłem poskakać i tym razem na występie tych świrów. Nie da się ukryć, Holendrzy wyjątkowo umiłowali sobie polską publikę, zresztą z wzajemnością. Było częstowanie fanów whiskey, stage diving Jaya Reapera na pontonie, ale przede wszystkim było grime’owe pierdolnięcie i totalne wariactwo pod sceną. W kontekście pierwszego dnia dodatkowo można jeszcze wspomnieć niezły występ Quebonafide, choć jestem pewny, że gdyby w line-up’ie był obsadzony o późniejszej porze, zrobiłby o wiele większe show i tu pojawia się pytanie do organizatorów: zważywszy na fakt, że na festiwalu rok temu Quebo zagrał około godziny 22:00, a także wliczając to, że przez ten cały ubiegły rok za sprawą legala przybrał znacząco na popularności – jak to możliwe, że w tym roku dostał występ o… 18:20? Seeeerio?
Z kolei drugiego dnia z wczesnej pory nic sobie nie robiła Ad.M.a, czyli ta, która – nie licząc suportów – otworzyła line-up sobotni. Wrodzony, umiejętnie rozgrywany scenicznie wdzięk, odrobina teatru, odwaga do zabawy głosem, fantastyczna interakcja z publiką, a przede wszystkim niepodważalne rapowe skillsy – to wszystko składa się na potwierdzenie tego, że Ada mierzy naprawdę wysoko. Na scenie w Płocku raperka dała z siebie wszystko i już wkrótce powinno być o niej coraz głośniej – już teraz prezentuje wszelkie predyspozycje ku temu, by stać się artystką znacznie większego formatu. Po niej na scenę wyszedł JNR, czyli kolejny nasz tegoroczny Młody Wilk. Drapieżne, piekielnie szybie flow, fajny dryg do świeżych podkładów – myślę, że to dobrze charakteryzuje to, co zaprezentował były reprezentant Lucky Dice. Dobry występ zaliczył też Bonson, choć podczas jego koncertu zdarzył się niecodzienny incydent – grający razem z nim Matek został ukąszony w język przez osę, przez co koncert na chwilę zastygł, ale na szczęście Mateusz wyszedł z tego cały i zdrowy. Koncert Kontrafaktu, czyli głównej gwiazdy wieczoru, był tym, czego można było się spodziewać – większość zebranych tak naprawdę oczekiwała na ten jeden jedyny, znany wszystkim hicior, nie przejmując się szczególnie resztą repertuaru. Z kolei ten, który grał jako ostatni, czyli Tede, przyjechał z Warszawy (gdzie grał tego samego dnia koncert) niemal bez głosu, a też jako że nie do końca przypadł mi do gustu ostatni album, nie porwał mnie szczególnie jego wystep (choć powszechne opinie są oczywiście pozytywne). No dobrze, to kto dał najlepszy koncert tego dnia? To akurat nie ulega wątpliwości. "Ludzie Sztosy" i tyle w tym temacie.
Warto też wspomnieć o bitwie freestyle'owej, której finał odbywający się drugiego dnia festiwalu stał na całkiem niezłym poziomie – w końcu znaleźli się w nim Czeski i Edzio. Zatem wielbiciele sztuki wolnostylowej również mogli znaleźć w tym czasie coś dla siebie.
Niestrudzonych i najbardziej wytrwałych koncertowych zawodników czekał każdego dnia na dobitkę Red Bull Tour Bus. I nie ma co się oszukiwać, pierwszy dzień wypadł zdecydowanie lepiej. Spośród Młodych Wilków zdecydowanie najlepszy koncert dał Karwel (małpie pogo przy „Gdzie są moje maupy” było grane srogo), ale zarówno młody newschoolowiec Żabson, jak i piewca stylistyki najtisowej Otsochodzi oraz Karwan i Wiciu dali fajne występy, mimo tak późnej pory. Za to drugi dzień niestety rozczarował – niezrozumiała absolutnie selekcja numerów Gedza położyła ten koncert niemal totalnie. Mając tyle bangerów w zanadrzu (gdzie „Nie mów mi że jest za późno”? gdzie „Co słychać”? gdzie „Gdzie jest siano”? – można tak wyliczać dalej) mieszkający w Trójmieście raper wybrał np. słabe „B.O.R.” z drugiej płyty czy ciągnącą się, nudną jak flaki z olejem „Hipnoterapię”. Daaamn. Natomiast wybaczcie, ale trueschool od Grubego Mielzkiego około trzeciej nad ranem po dwóch dniach wielu energetycznych koncertów to nie była najbardziej wymarzona opcja na ówczesny moment.
Czy wrócę za rok? Nie wiem, bo takie deklaracje są bez sensu – nie wiemy, co będzie za rok. Ale tegoroczna edycja okazała się jednym z najmocniejszych punktów wakacyjnych, dlatego jestem przekonany, że i w przyszłym roku warto będzie rozważyć płocką propozycję.
POPKILLEROWA FOTORELACJA Z FESTIWALU
**********
PS. Do relacji Krystiana postanowiłem dołożyć też parę słów od siebie, jako że płocki festiwal śledzę od środka od 1 edycji i to, co najbardziej warte jest odnotowania to konsekwentny i szybki progres z roku na rok. W roku 2014 na PHHF gościło 4000 osób, teraz już 7000 i nie jest to dziełem przypadku a raczej ciężkiej organicznej pracy na wielu frontach. Począwszy od doboru artystów (od rzadko słyszanych legend po najświeższe talenty), poprzez intensywną wielokanałową promocję, kończąc na organizacyjnym zapięciu wszystkiego na ostatni guzik i pilnowania harmonogramu co do minuty, co udało się mimo tak napiętego line-upu. Nie dziwi więc, że sformułowania o "polskim Hip Hop Kempie" w tym roku padały także z ust uczestników, na samym festiwalu czy na dużo większym niż rok temu polu namiotowym. Pozostaje życzyć tego, by w przyszłym roku pękła granica 10 tysięcy uczestników a PHHF dalej utrzymywał narzucone sobie samemu potężne tempo rozrostu. (Mateusz Natali)
https://www.youtube.com/watch?v=UbmWKnHljtg&index=5&list=PLGmXs1509nAyZj...