Iggy Azalea "The New Classic" & "Reclassified" - podwójna recenzja nr 1
Rok 2014 bezsprzecznie należał do Iggy Azalei. Młoda Australijka z zapadłej mieściny gdzieś w Nowej Południowej Walii, w przeciągu kilku lat - odkąd w 2012 roku uzyskała zaszczytne miano pierwszej w historii Freshwoman XXL - osiągnęła szczyt, stając się obecnie najgorętszą personą w amerykańskim mainstreamie. 485 000 sprzedanych egzemplarzy pierwszego pełnoprawnego długograja - który zadebiutował na trzecim miejscu listy Billboardu, później zaś przesunął się na miejsce pierwsze, tym samym czyniąc Iggy pierwszą raperką spoza Ameryki, której się to udało. Singiel "Fancy" odniósł niewiarygodny sukces, długo utrzymując się na szczycie listy Billboardu, rozchodząc się w nakładzie przeszło 7 milionów kopii i wykręcając na YouTube 450 milionów odsłon. Dodajmy do tego fakt, że w tym samym tygodniu, gdy "Fancy" zdobyło ów szczyt, singiel Ariany Grande (featuring Iggy Azalea) "Problem" uplasował się na drugim miejscu... Dzięki temu Iggy stałą się pierwszą artystką od czasów Beatlesów (!), której debiutanckie single okupywały dwa pierwsze miejsca toplisty.
Imponująca lista osiągnięć, sami przyznacie (a i tak niekompletna!).... A wielkimi krokami zbliża się wieczorne rozdanie nagród Grammy, na którym - niewykluczone - Miss Iggy nieźle namiesza. Czas więc najwyższy, by naostrzyć popkillerowe, recenzenckie pióra, osądzić claim to fame Miss Azalei i uzupełniając styczniowo nasze zaległości z roku 2014 poddać ocenie ten jakże przewrotnie nazwany hitowy album Iggy - "The New Classic", a także jego Reklasyfikację. Czy zaiste to nowa jakość, przełom? Game-changer? Czy może obie twe wersje należy poddać automatycznie deklasyfikacji?
Poprzednie dwie produkcje Iggy, mixtape Ignorant Art i EPka Glory nie porwały mnie w ogóle. Ba - niektóre utwory balansowały na granicy słuchalności, takie jak "Pu$$y", który do dziś prześladuje mnie w koszmarach. Oddam Iggy jednak to, że zna swój fach i wie, jak sprawnie posługiwać się flow. Technika, przyspieszenia, pewność w głosie, ta raperska zadziorność i bezczelność - wszystko to stoi u Iggy na wysokim poziomie. Jednakże, jak już się rzekło, jej dobór akompaniamentu i liryczny arsenał szczególnie mnie nie powaliły....
... i zasadniczo tak samo mógłbym rzec o "The New Classic". Nie powala on w żadnym stopniu, ba, po pierwszym odsłuchu żaden praktycznie track nie pozostał mi w pamięci. Produkcja? Miałka, niczym się nie wyróżniająca. Typowe bangery, inspiracje EDM, nic ciekawego. Raz zdarzy się całkiem ciekawy podkład (lubię choćby ten niespieszny, elektroniczny beat w "Don't Need Y'all" czy "Walk the Line"), częściej jednak mamy beaty takie sobie - bądź ledwo słuchalne. Przykłady? "Lady Patra", oparty na ciekawym, bujającym samplu ("Bhootni Ke" Dalera Mendhiego), ewoluujący jednak w pokraczny, dubstepowy jazgot. "Goddess" byłby świetnym trackiem, gdyby nie dziwaczny, pokomplikowany rytm perkusji. "Fuck Love".... Tragedia.
Lirycznie album nie jest aż tak zły. Nie ma tutaj niesmacznych hymnów o cunilingusie a'la "Pu$$y", nie ma "kill bitches dead, click clack bang bang, it's the murda bizness".... Jest spora dawka bragga, a i owszem - chełpliwe "Change Your Life", brzmiące niekiedy jak reklama zachęcająca do wstąpienia w szeregi Grand Hustle, przechwałki o sukcesach, czasem dość absurdalne ("Goddess"...), opisy niewątpliwej zajebistości Miss Iggy ("Fuck Love", "100").... Znacznie jednak ciekawsze są kawałki bardziej osobiste, jak "Work", opowiadający o ciężkiej pracy w drodze na sam szczyt, czy motywacyjny track "Impossible is Nothing" (Keep on living, keep on breathing/Even when you don't believe it). Jest jednak pewien szkopuł - nieważne, czy utwór Iggy jest lirycznym Parnasem, jest coś, co automatycznie zabija przyjemność z jego odsłuchu.
Tak jest, wiedzieliście, że wzmianka o tym się pojawi - akcent Iggy. Sprawa niezmiernie kontrowersyjna w amerykańskim rap-światku... I nietrudno domyślić się, dlaczego. Nie jestem w żadnym razie ekspertem lingwistą, nie wychowałem się ani na Antypodach, ani tym bardziej na południu Stanów, nie wiem, jak ma brzmieć rdzenny akcent mieszkańców Florydy... ale szczerze wątpię, by tak jak mówi Miss Azalea. Kto włączył The New Classic, spodziewając się tego samego intrygującego, śpiewnego akcentu np. Suffy i Pressure'a z Hilltop Hoods, musiał przeżyć niezły szok. A white girl with the flow ain't been seen before... Coś w tym jest. Sposób akcentowania, przeciąganie, wymowa niektórych głosek itd. drażni i brzmi po prostu okropnie, jak jakaś karykatura, usilna podróba akcentu grand hustlera Grand Hustle, T.I-a. Słuchanie, jak Iggy "works on her shiiiiiieeeeet" ("Work") czy jej okrzyków w "Bounce" to droga przez mękę, i gdybym był doradcą Iggy, usilnie namawiałbym ją do porzucenia takiego stylu w cholerę i ponownego zaadoptowania jej ojczystego akcentu. Ciekawe, że znacznie lepiej wychodzi jej jamajski patois w "Lady Patra"...
(A w "Fancy" rymuje na samym starcie "First things first, I'm the realest".... To już nawet nie jest śmieszne).
Zatrzymajmy się na chwilę na "Fancy", OK? Jeden z największych hiciorów minionego roku, hymn lata w Stanach, jeden z NAJLEPIEJ SPRZEDAJĄCYCH SIĘ SINGLI W DZIEJACH, podkreślam raz jeszcze... A także mój osobisty najbardziej znienawidzony utwór 2014. Nazwijcie mnie zatrzymanym w czasie, czczącym bezkrytycznie "Illmatica" nerdem z kijem w tyłku, ale uważam, że "Fancy" jest denne. Beat jest prosty, prostacki wręcz, brzmi, jakby był nieskończony, poza tym zdaje się bezczelną podróbą produkcji DJ'a Mustarda (HEY HEY HEY HEY...). Tekst - standardowy i wyświechtany aż do bólu, absolutnie żadna linjka nie zapada w pamięć (no dobra, może poza nawiązaniem do "Made You Look" Nasa). Refren Charli XCX, kompletnie nie pasujący do monotonnego beatu. Zgodzę się z RapCritikiem - Charli ma potężny, charakterystyczny wokal, aż proszący o jakiś dudniący technobeat albo gitarowe riffy. "Fancy" to dla mnie pop rap w najgorszym wydaniu, bezbrzeżnie nudny, irytujący jak cholera.
OK, dość tych złosliwości, nie chcę nimi zapełnić całej recenzji.... Czy jest coś w The New Classic, co mi się podoba? Owszem. Mimo tego feralnego akcentu samej Iggy - jej flow słucha się nieźle. Ma ona pewność siebie, tę zadziorność i ujmującą, "raperską" arogancję w głosie, jak się również wcześniej rzekło - ma dobry warsztat i potrafi się odnaleźć na podsuniętych jej podkładach. Z samej tracklisty.... Nie będę ukrywał, że podoba mi się "Black Widow" (generalnie oceniany przez krytyków średnio - niejako się zgodzę, bo tekstowo kawałek to dno) - głównie ze względu na minimalistyczny beat Stargate, z tym narastającym tempem w refrenie... Niektóre refreny w wykonaniu Iggy brzmią naprawdę OK - "Don't Need Y'all", "'Walk the Line"....
***
Kilka miesięcy później światło dzienne ujrzała reedycja albumu - "Reclassified". Ozdobione znacznie bardziej "drapieżną" okładką wydawnictwo oferuje zmodyfikowaną tracklistę, z pięcioma nowymi trackami. Nowy otwieracz, "We in This Bitch", to zaskakująco spokojny, mało "bombastyczny", świetnie nadający się na intro. Iggy back, no playtime/I just gave y'all some break time to miss me - oznajmia Iggy wszem i wobec.
"Beg for It" czyli główny singiel promujący "Reclassified", z featuringiem, który osobiście mnie zainteresował - duńska wokalistka Mø (wym. Mjuu). Jej album "No Mythologies to Follow" był jednym z sympatyczniejszych muzycznych doświadczeń 2014 roku. Niestety, jej duo z Iggy to nic specjalnego, to takie "Fancy pt. 2" - nawet beat brzmi podejrzanie podobnie, takoż samo refren (przyznam jednak, ze ten mi się podoba). Dalej mamy "Trouble" gościnnie z Jennifer Hudson - interesujący, z pogodnym, pianinkowym rytmem i chwytliwym, nieco trącącym doo-wopem refrenem... "Iggy SZN" - słabiutki bragga track z oszczędnym, w ogóle nie pasującym do Iggy beatem i z irytującymi niemożliwie okrzykami "Go Iggy"...
...I w końcu "Heavy Crown" - z ręką na sercu, najlepszy kawałek Iggy, jaki dotąd słyszałem. Potężny duet z Ellie Goulding, dotąd kojarzoną przeze mnie z rozmarzonym, lekkim, eterycznym popem (pamiętacie "Lights"?) - tutaj bezbłędnie odnajdującą się w mocarnym, intensywnym beacie z ostrymi gitarowymi riffami. Jak żyję, nie sądziłem, że usłyszę kiedyś Ellie rzucającą buńczuczne "Bitch, I got it now". Naprawdę kozacki song, do którego wracam z przyjemnością.
Co oprócz wyżej wymienionych tracków znalazło się na Reclassified? Oczywiście, największe hiciory - "Fancy", "Black Widow", "Work", "Change Your Life".... A także nieobecne w podstawowej wersji "The New Classic" "Bounce" i "Rolex". O ile pierwszy z tych tracków uważam za asłuchalny (serio, konia z rzędem temu, kto na trzeźwo zdołał ten utwór przesłuchać do końca), o tyle "Rolex" to ciekawy, osobisty track, o niezbyt udanym związku... wiadomo chyba z kim. Ogółem Reclassified słucha się niczym swoiste greatest hits of The New Classic. To album mniej spójny, z daleką od perfekcji tracklistą (osobiście wywaliłbym na pewno "Bounce" i "Iggy SZN", "Beg for It" także)... Jednak słuchało mi się go odrobinkę lepiej niż wersji podstawowej - nie ukrywam, że w dużej mierze dzięki "Heavy Crown".
"The New Classic"? Zdecydowanie nie, niestety. Choć w zapasie ma kilka ciekawych, chwytliwych tune'ów - sam album jest jednak standardową, popową mieszanką - tu kilka imprezowych tracków, tu kilka bardziej wrażliwych, osobistych, podnoszących na duchu, acz nieciekawych kawałków... Do przesłuchania i zapomnienia. A szkoda, bo Iggy jest całkiem ciekawą osobą, z interesującą historią i bagażem doświadczeń. Aż chciałoby się usłyszeć o tym więcej - więcej ponad to, co zawarte jest w "Work". Więcej szczerości, osobowości... nieszablonowości? Lepsze produkcje, inspirowane innymi gatunkami - takie "Trouble" czy "Heavy Crown" to krok w dobrym kierunku, oba kawałki są zacne. Mniej słabych braggadoccio i zgrywania bogini, mniej (a właściwie zero) sztucznego akcentu a'la southern gangsta - na pewno wyjdzie to Iggy na dobre. Na razie jednak - trója dla The New Classic, dla Reclassified... tak samo, może z małym plusem. Następny album? Czekanko z wahaniem, jaranko raczej nie - aczkolwiek liczę, że Iggy rozwinie skrzydła, i potrząśnie nieco sceną, tak jak swego czasu Nicki Minaj...