clipping. "midcity" - recenzja (Ot tak #157)
Zapnijcie pasy, idzie dźwiękowe monstrum. Paskudny, trzygłowy smok prosto z LA pod inkarnacją dwóch producentów i rapera.
Długo zwlekałem z opisaniem „midcity”. Warto o tym krążku napomknąć w perspektywie rychłej – już drugiej w Polsce – wizyty clipping. w najbliższych dniach na Off Festivalu, ale czy Popkiller jest do tego odpowiednim miejscem? Wątpliwe, żeby tak awangardowe dzieło znalazło grono wyznawców na tym akurat portalu, ale jeśli przynajmniej jednej osobie się spodoba, to chyba warto spróbować. Tym bardziej że od premiery upłynął już grubo ponad rok, a wciąż ciężko sobie poradzić z tym, że komuś naprawdę udało się spłodzić coś takiego. I że da się tego słuchać.
Ile znacie gatunków rapu? Nieważne, zapomnijcie o wszystkich. Dla tria clipping. nie ma podziału na trueschool, oldschool, trapy, cloudy, g-funk i inne banalne szufladki. Ich działalność można najogólniej określić mianem noise rapu. Czyli – rolę bitów pełnią „utwory” pełne trzasków, pisków, szumów i szarych ścian dźwięku. Za perkusję robią rytmiczne odgłosy szurania papierem ściernym po ścianie, a za instrumenty – nieprzyjemne burczenie. Od czasu do czasu trafi się urozmaicenie w postaci urzekającego, kobiecego wokalu („bullshit”) albo zaskakująco wyrazistego samplingu („guns.up”), ale to wyjątki.
Płyta stoi wyjątkowym klimatem. Nastrój budowany przez takie prymitywne środki jest przygnębiający, ciężki, bardzo mroczny – co nie znaczy, że nie można za ich pomocą wysmażyć klasycznie bujającego bangera („bout.that”). I choć ten świat muzyki nienaoliwionych kół zębatych teoretycznie powinien do głowy wchodzić dość opornie, finalnie okazuje się wręcz fascynujący. Bity przez swoją nieokreśloność kojarzą się trochę z tym, jak odbierają świat niewidomi – oferując tak ograniczone i drażniące zestawy dźwięków prowokują do działania wyobraźnię, każą się ze sobą oswoić, przedefiniować przyjemność płynącą ze słuchania. Nie jest to takie znowu trudne, bo na ich tle nawija raper więcej niż dobry.
Umiejętności Diggsa, bo o nim mowa, można najprościej określić zdolnością „robienia z bitem czego chce”. Poraża już pierwsze wejście na płycie – to, z jakim impetem raper płynie po najzwyklejszej ciszy, jak niby jąkając się łączy sylaby, by następnie je urwać nie gubiąc rytmu i powrócić do obłędnego przyspieszenia robi wrażenie. Kiedy indziej częstuje zaczepną manierą („get.it”), umiejętnie operuje szeptem („killer”) czy udawanym spokojem właściwym jednostkom chorym na coś przykrego. Albo wsłuchajcie się we wspomniane „guns.up”, w którym każda zwrotka została nagrana intensywniej niż poprzednia, a przecina je koncertowy refren. Najlepszym słowem dla Diggsa jest „niesamowity”. Już nawet nie „bez wad”, bo „bez wad” mógłby być najwyżej ktoś rapujący pod zwyczajne bity, na ogół bezproblemowo niosące każdego MC i sprawiające, że tekst i flow wymyślają się same. Nietypowość podkładów na „midcity” raper z wady przekuł na zaletę – te gwałcące uszy hordy skrzeków wydają się go w ogóle nie hamować, dzięki czemu dystans między warstwą instrumentalną a wokalną potęguje i tak już wyśrubowaną wyjątkowość albumu.
Albumu, który nie jest dla każdego, choć chyba każdy powinien go posłuchać. Nie zrażajcie się nieznośnie ofensywnym intrem – pełni rolę straszaka, swoistej terapii szokowej dla słuchacza nie wiedzącego, w co się pakuje. Po takim ultimatum wybór jest ograniczony: albo rzucić w kąt, usunąć z dysku i przypominać sobie tylko w koszmarach, albo dać się pochłonąć. Moim zdaniem wybór jest jasny – obcujemy z dźwiękowym kosmosem, tworem rozwijającym, dającym potężnego kopa wyobraźni muzycznej, ekscytującym przez konfigurację czynników składowych i nieziemsko dobrym. Przez jego charakter powstrzymuję się jednak od oceny liczbowej i zachęcam do wyrobienia własnej, tym bardziej że na bandcampie dają za darmo. Tylko ostrożnie, naprawdę.
PS Recenzja ta powstała dość dawno, a przed jej publikacją ukazał się kolejny album clipping. zatytuowany "CLPPNG". W porównaniu do "midcity" jest mniej agresywny, trochę bardziej hip-hopowy (zawiera dużo więcej "czystych" dźwięków i sampli, a gościnne zwrotki dograli między innymi Gangsta Boo czy King-T), ale wciąż kreatywny.