Palmer Eldritch "Nagrania Dla Androidów" - premierowa recenzja

recenzja
dodano: 2014-01-20 17:00 przez: Marcin Półtorak (komentarze: 6)

Kiedy ostatnio słyszeliście, żeby ktoś narzekał na poziom polskich słuchaczy? Zauważyliście, że jakoś przestało to być modne? 

Bo jeszcze nie dalej niż jakieś dwa lata temu wszystko zwykło się tym tłumaczyć. Używasz nietypowego flow, a ludzie mówią że dukasz? Polscy słuchacze to debile. Do oldskulowego bitu dodajesz ośmiobitowe dźwięki i twoje dzieło wlatuje do szufladki „techno”? Polscy słuchacze to debile. Pokusiłeś się o bezczelny, oczywisty trolling, a ktoś się nabrał? Wiadomo, polscy słuchacze to debile.

Ale nie. Polscy słuchacze już nie są debilami. Polscy słuchacze już wiedzą, czym są trapy; nie mają nic przeciwko ani rozbudowanym aranżacjom, ani przesadnemu minimalizmowi; skumali, że podwójne i potrójne mogą być najmniej ważną częścią warsztatu rapera. A mimo to mam wrażenie, że „Nagrania Dla Androidów” wystawiają tych polskich słuchaczy na próbę, z której ci nie będą w stanie wyjść z tarczą.


Bardzo podobną rzecz zrobił kiedyś Młodzik – tak, ten od Laika. Wydane przez niego w 2006 roku „Laboratorium” rozeszło się w liczbie może ze stu kopii, a to z dwóch zapewne powodów. Po pierwsze, wydał to tyci-tyci Qulturap, ten od grupy Niwea albo punkowego zespołu Gówno. Po drugie, o ile warstwa muzyczna mogła jeszcze być akceptowalna dla przeciętnego polskiego słuchacza – wtedy jeszcze debila – o tyle w nieinstrumentalnych numerach często zamiast oczekiwanego rapu pojawiał się embrionalny u nas wówczas spoken word. Albo nawet coś pomiędzy jednym a drugim.

Raph i digan, czyli osoby wchodzące w skład duo Palmer Eldritch (ten pierwszy najczęściej odpowiada za sample i programowanie, drugi to głównie gitarzysta) poszli jednak krok dalej. Czysty, przewidywalny – choć i to nie zawsze – rap pojawia się tu zaledwie w sześciu czy siedmiu numerach, pozostałe są niemal całkowicie wypełnione spokenem, poza wyjątkiem w postaci tracka od początku do końca zaśpiewanego.

Da się tego słuchać w ogóle? Zależy. Ludzie będący za pan brat ze sceną alternatywną – a więc większością tego, co wydaje Skwer – nie powinni mieć problemu z zaprzyjaźnieniem się z panującym tu klimatem. Liczyć można na sączące się zewsząd introwertyczne, zimne syntezatory i powoli odkrywające się aranżacje. Słychać, że obaj panowie zaczynali od rapu, bo jednak znalazło się trochę miejsca dla klasycznie ciętego sampla i brudnych bębnów, ale wyliczanie ich kolejnych inspiracji pewnie zajęłoby więcej czasu niż wypadałoby mu w recenzji poświęcić. Przede wszystkim napomknąć jednak należy, że minutowy skit częstuje nas gitarową, niby deathmetalową sieką, perkusyjnymi blastami i rzyganiem za mikrofonem popularnie zwanym growlingiem.

Zamysł płyty ewidentnie zakładał pomysłowość i unikalność każdego bitu. Mamy więc stalową ścianę gitar i pędzącą perkusję w „Ślepych nabojach”, jazzową solówkę na hammondzie w „T.Love” czy beatboxowe outro w „Pętli życia”. Nad wyraz czytelnym follow-upem do Rage Against The Machine jest „Rage Against The Morons”, a i to nie wszystko, bo stąd i stamtąd nieśmiało wychylają się jeszcze jakieś dream popy albo drumy.

Swoją drogą, wyliczanie inspiracji zajęło jednak tyle, ile trzeba. Świetnie.

Chociaż przed wszystkimi pomysłami na urozmaicenie brzmienia należy się czapka z głowy, to niektóre wypaliły niestety średnio. Wspomniane „Rage...” jest raczej przykrym dowodem, że nawet na tak cudacznej płycie musi pojawić się koncertowy banger-wymiatacz który, choć naprawdę świetny, za cholerę tu nie pasuje. Przykro, bo Wyraz nawija niesamowicie. Autentycznie nudne jest „Szimano”, ledwie akceptowalna zaś „Niepewność” z ciekawą barwą gitary/syntezatora, ale co z tego.

...właśnie, co z tego, skoro wchodzi ten szybki, ubarwiony genialnym refrenem Kecaja „Mur” i łeb sam się kiwa? Skoro „T.Love” to bezbłędna synteza klasycznego bitu z nietuzninkowością nawijki Faczyńskiego? Skoro „Trzeci stygmat” Jeżozwierza to najbardziej klimatyczny numer, jaki wyszedł w tym roku? A, przecież mamy styczeń, no zapomniałem. Nieważne, pewnie jeszcze nim pozostanie przez jakieś pół roku.

Przykłady udanych numerów można mnożyć, więc wspomnę jeszcze tylko o dwóch moich faworytach: pierwszym są „Kołatki” z niesamowitym tekstem zakończonym takąż puentą, i w ogóle końcówka tego numeru z latającym motywem klawiszy to piękno, magia nie z tej ziemi. Drugi highlight warunkuje opanowana, skupiona, perfekcjonistyczna narracja Estragona w „Takim śnie” i bit transformujący ze swojego dusznego początku do pulsującej rytmiki w końcówce.

Nie przemawia do mnie natomiast Cruz. Nigdy nie lubiłem jego rapu (głos, maniera), więc nie zdziwiłem się, zauważywszy że jego spoken wordowe oblicze również nie trafia w mój gust. Dużo lepiej posłuchać „mówienia” Wazona albo Romana Boryczko. Rapowo zaś prym wiodą Kidd (nic dziwnego) i Klarenz (mega zaskoczenie; świeżość w nawijce i rzadko spotykane w alternatywnym rapie podwójne? Biorę to).

Zresztą nie tylko to. Całą płytę chętnie biorę o, tak jak tu stoi. Wielowymiarowość i stopień złożenia każą do „Nagrań Dla Androidów” wracać, aby znaleźć za każdym razem coś nowego. Może jakaś nowa interpretacja któregoś z wierszy? Albo wychwycenie niuansów aranżacyjnych? Warto tego posłuchać, choć bezproblemowo jestem w stanie wyobrazić sobie licznych słuchaczy odbijających się od awangardowości „Nagrań...” jak od piłki gimnastycznej. Jeśli jednak chcesz wyrwać się ze szczelnej skorupy zamkniętej głowy, to twórczość Palmer Eldritch może być najlepszym punktem wyjścia do własnych poszukiwań. Sam wystawiam 4+. „Aż” tyle, bo są momenty rzucające o podłogę i generalnie całość jest dość spójna, a koncept nagrania klarowny. „Tylko” tyle, bo stosunkowo sporawo tu pomyłek i nie wszystko trafia w mój gust.

Palmer Eldritch feat. Kidd "Stalker"

Tagi: 

srenson
"Nie przemawia do mnie natomiast Cruz. Nigdy nie lubiłem jego rapu (głos, maniera)" skończyłem w tym momencie czytać.
jp2gmd
Bo recenzent wyraził swoje zdanie? A Cruz mistrz, wiadomo.
Mędrzec Syjonu
No, no, jak zobaczyłem tytuł i nazwę projektu, a potem nazwę singla, to myślałem że w tym naszym rapowym kurwidołku, ktoś w końcu nagrał płytę inspirowaną science-fiction. Widzę jednak że tylko na skromnych zaczerpnięciach w tytułach się skończyło. Chociaż z drugiej strony, przeciętny rapowy słuchacz w Polsce to debil, a wątpię czy nawet bardziej hipsterski target byłby w stanie dzisiaj ogarnąć twórczość Dicka, Strugackich czy Tarkovskiego.
B.O.C
Jest już album inspirowany twórczością Dicka. Tomasz Andersen - Wbrew wskazówkom.
jvrxk
dozywotni props za Dicka
frajerhejt
Rage against co za twor, myslalem ze niemozliwe takie w polsce, mistrz

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>