"Belly" - recenzja filmu
W ramach trwającego (i trochę przedłużonego) Tygodnia z Nasem odstąpmy na chwilę od badania jego uznanej dyskografii - przyjrzymy się za to krótkiemu epizodowi Nasira Jonesa w Hollywood. "Belly" to dziecko jednego z najbardziej cenionych reżyserów teledysków - Hype'a Williamsa. Williams w swej ponaddwudziestoletniej karierze nakręcił klipy do największych hitów gatunku - od "Can It Be All So Simple" Wu-Tangu, poprzez pamiętne "California Love", aż po "All of the Lights" Kanyego. W 1998 roku Hype postanowił pójść o krok dalej - wyreżyserować pełnometrażowy film. Williams przy tworzeniu scenariusza pracował właśnie z Nasirem Jonesem, z którym zetknął się wcześniej, reżyserując dlań obrazy "Street Dreams" i "If I Ruled the World" (a później także kontrowersyjne wideo do "Hate Me Now"). Nas zgodził się także zagrać jedną z głównych ról, obok DMX'a (dla którego również była to pierwsza rola w filmie).
O filmie:
"Belly" to podróż w mroczny świat twardych, nowojorskich gangsterów. Morderstwa, rozprowadzanie dragów - to dla nich codzienność, środek do zdobycia jak największej ilości 'benjaminów'. "Ain't no purpose, dawg! We were born to fuckin' die. In the meantime, get money" - oznajmia Tommy (DMX), bezlitosny, zdolny do wszystkiego gangster, gardzący filozoficznymi rozmyślaniami swego przyjaciela Sincere'a (Nas). Sincere, choć tak samo jak Tommy nie mający skrupułów, by pociagnąć za spust - dostrzega pustkę i tragicznie błędne koło gangsterskiego życia, widzi tragedię podobnych sobie wychowanków getta. Obawia się, że jego "profesja"mogłaby poważnie zaszkodzić jego żonie (w tej roli Tionne Watkins - T-Boz ze słynnego tercetu TLC) i malutkiej córeczce. Sincere szuka czegoś więcej, pragnie zrozumieć swój cel, wie, że istnieje cos więcej niż pogoń za kasą. Z uwagą studiuje pisma niejakiego Wielebnego Savioura który również odegra ważną rolę w filmie... Zaangażowawszy się w poważny handel nowym, silnym narkotykiem, Tommy i Sincere, ich przekonania i postawy zostaną wystawione na ciężkie próby w tej przejmującej opowieści o odkupieniu, zmianie, poszukiwaniu sensu życia.
Wizualnie "Belly" jest rewelacyjny. Hype doskonale wie, co znaczy "efektowne kino" i jakich środków użyć, by ujęcie wyglądało znakomicie. Już początkowa sekwencja to istny majstersztyk - gdy Tommy i Sincere wchodzą do przepełnionego klubu w akompaniamencie "Back to Life" Soul 2 Soul, oblani stroboskopowym, upiornym niebieskim światłem, wyglądają niemal jak demony nie z tego świata.... Williams wykorzystał mnóstwo technik, by każdy kadr wypadł efektownie - przyznać jednak trzeba, że niektóre sceny i sekwencje są przesadnie ciemne, tak, że nic nie można na nich dostrzec...Atmosfera filmu jest ciężka, zawiesista, wręcz melancholijna. Nie jest to kolejny, bzdurny film akcji z raperem w roli głównej, gdzie królują "pościgi, strzelaniny, skurwysyny" (vide np. późniejsza "Mroczna dzielnica" z DMX'em i Stefanem Seagalem) - "Belly" to film głębszy, mający czasem atmosferę posępnej przypowieści "ku przestrodze".
Nie da się jednak ukryć, że film cierpi bardzo w kwestii scenariusza i gry aktorskiej. Główną wadą "Belly" jest fakt, że zdaje się on rozczłonkowany, pozbawiony jakiegoś głównego wątku, że żongluje motywami bez żadnej logiki. Zdawałoby się, że centralnym punktem jest rozkręcanie narkotykowego biznesu w Nebrasce, jednak później wątek ten zostaje zepchnięty na dalszy plan... Inne wątki np. "misja" Tommy'ego - pojawia się niemal zupełnie niespodziewanie. Brak tu też wyraźnego ustanowienia głównego bohatera - niby są nimi Tommy i Sincere, jednak w połowie filmu Nas jakby znika, staje się postacią zupełnie drugoplanową. Najbliższy miana głównego herosa jest Tommy, to jego "podróż" obserwujemy... jednak znów, zdarzają się momenty, w których odsuwany on jest na dalszy plan, a prym w kolejnych sekwencjach wiedzie np. Method Man, Keisha (Taral Hicks) czy Ox. Również dialogi, choć realistyczne, pełne nowojorskiego slangu i soczystych przekleństw, nie są najwyższych lotów.
Większość obsady stanowią debiutanci, nieprofesjonalni aktorzy - i to mocno szkodzi filmowi. Często bowiem grają oni niczym kukły, sztywno, bez ikry, jakby czuli się niekomfortowo (vide - spotkanie Tommy'ego i Sincere'a pod koniec filmu). Nie jest jednak zupełnie tragicznie - spodobała mi się, mimo ewidentnych braków warsztatu, gra DMX'a, dobrze pasującego do roli zagubionego, oślepionego forsą i władzą gangstera. X ma w sobie tę wrodzoną agresję, ma się wrażenie, że jest to człowiek bezustannie miotający się w wewnętrznej, niepowstrzymanej furii... Świetnie wypadł Method Man jako Shameek a.k.a. Father Sha (szkoda tylko, że widać go na ekranie raczej niewiele), wcielając się w rolę jowialnego, przesympatycznego gościa, gotowego jednak w każdej chwili bez litości - i wciąż z tym samym radosnym uśmiechem na twarzy - wpakować ci kulkę w łeb. Całkiem dobrze poradziła sobie też piosenkarka Taral Hicks w roli dziewczyny Tommy'ego, wyniosłej, zimnej i aroganckiej Keishy, wystawionej podczas filmu na bardzo ciężkie próby. W pamięć zapada także dancehallowy muzyk Louie Rankin w roli Lennoksa - dumnego capo di tutti capi, z nieodłącznym gnatem pod ręką, grubaśnym jointem w dłoni i doprawdy niesamowitym, ciężkim jamajskim akcentem. Najsłabszym ogniwem wśród aktorów jest niestety Nasty Nas. Cierpi on na podobną "przypadłość" co RZA - jego twarz i jakby półprzytomne spojrzenie sprawiają, że wydaje się on kompletnie niezainteresowany tym, co się dzieje. Zdecydowanie lepiej radzi sobie jako narrator....
"Belly" to film daleki od doskonałości, cierpiący z powodu słabego scenariusza i braku profesjonalnych aktorów - jednak mimo wszystko godny obejrzenia. Niebywale klimatyczny, świetny pod względem wizualnym, z niebanalną puentą, pełen ciekawostek (Fani "Illmatica" - czy scena rozmowy Nasa z Shortym nie przypomina Wam czegoś...?) "Belly" jest jednym z ciekawszych gangsterskich filmów, jakie zdarzyło mi się oglądać. W popkillerowej skali od 1 do 6 - trzy z plusem.
O muzyce:
Wydany dokładnie dzień przed premierą filmu soundtrack proponuje solidną dawkę ostrego hip-hopu w nowojorskich kilmatach, od czasu do czasu dla osłody przetykanego bardziej "miękkimi" kompozycjami R&B (z których zdecydowanie najlepszy jest poruszający"Never Dreamed You'd Leave in Summer"). Prócz głównych bohaterów filmu, na soundtracku usłyszymy m.in. Jaya Z z lansowaną przezeń wtedy ekipą Memphis Bleek - Beanie Sigel - Sauce Money, Ja Rule'a (jeszcze wtedy będącego w jak najlepszej komitywie z Dark Manem), Raekwona, Noreagę, nieodłącznych kompanów Nasa - The Bravehearts, i innych uznanych wymiataczy.
Ogólnie, OST do "Belly" jest... mocno nierówny. Obok istnych petard, typu "Grand Finale" mocarnego kwartetu Meth-Nas-X-Ja, kawałków Hovy & Friends czy świetnego remiksu "The Militia" Gang Starr z udziałem Rakima i rewelacyjnego Dub C - mamy też kawałki nieciekawe, mdłe i najzwyczajniej w świecie słabe. Przy "Sometimes" N.O.R.E. czy joincie Drag-Ona byłem bliski ciśnięcia słuchawek w kąt, nie mogąc znieść już asłuchalnego akompaniamentu czy męczącej nawijki.... Nie mniej paskudny jest wieńczący płytę popis Braveheartów, na wyjątkowo nędznym podkładzie, mającym chyba w zamyśle wchodzić w klimaty "orientalne".... Frapujący jest "Devil's Pie", gdzie na ultraciężkim, ulicznym beacie z mocarnym basem - na podkładzie jakby stworzonym dla np. Mobb Deep czy M.O.P. (w sumie nie dziwota, za beat odpowiedzialny jest sam Preemo, który oferował ten podkład... Canibusowi) słyszymy subtelny wokal niegdysiejszej najjaśniejszej gwiazdy R&B i neo soulu, D'Angelo."Windpipe" z asłuchalnym beatem podpisany jest jako kawałek Wu-Tangu, jednak wystepują tam tylko RZA, Ghostface i, co ciekawe, ODB; kawałek Rae i Noreagi kompletnie psuje żeński wokal... Zaraz po nim jest jeszcze gorzej, następuje bowiem jeden z najgorszych kawałków w dyskografii DMX'a, czyli "Top Shotter". Agresywny, żądny krwi X na dancehallowym beacie, obok Seana Paula? To się nie mogło udać. Ogółem soundtrack do "Belly" jest więc, jak to określają Anglosasi, "a mixed bag". Jest tu kilka kawałków rewelacyjnych, przygniecione są one niestety masą kompletnie nieinteresujących utworów. Da się posłuchać, pokochać jednak "Belly OST" bardzo trudno. W skali popkillerowej wystawiłbym mu tróję z minusem.