Deltron 3030 - "Event 2" - recenzja
Gdybyście spytali, wydanie jakiej płyty w roku 2013 uradowało mnie najbardziej – moja odpowiedź może by Was zaskoczyła. Nie byłoby to wbrew pozorom "MMLP2" Eminema, o którym w bardzo kwiecistej recenzji wyrażałem się niemal w samych superlatywach. Nie byłby to Jay. Nie byłoby to „Yeezusiwo”. Nawet nie Bowie, Black Sabbath, Deep Purple czy MBV, gdybyśmy rozprawiali o gatunkach innych niż hip-hop. Nic z tych rzeczy, bowiem na takie pytanie bez wahania odpowiedziałbym: „It’s the return! Deltron Zero and Automator”.
Tak, tak – ten mityczny duet, wraz z niezawodnym Kidem Koalą na gramofonach, powrócił ze swej kosmicznej odysei po 13 (!) latach, fundując sequel do jednego z najlepszych albumów w historii hip-hopu.
I jestem gotów zaciekle bronić tej opinii – „Deltron 3030” to klasyk absolutny, epicki melanż hip-hopu i wykręconych konceptów science-fiction. To jeden z naprawdę niewielu krążków w gatunku, gdzie wszystko działa doskonale – niesamowite beaty Dana the Automatora, krzyżujące klasyczny vibe z futurystycznymi klimatami. Charyzmatyczny Del the Funky Homosapien na mikrofonie, wcielający się w Deltrona Zero - byłego żołnierza, komputerowego geniusza, walczącego z rządzącym światem orwellowskim "governmentem". Niesamowite liryki, niby pełne skomplikowanego fantastyczno-naukowego żargonu, a jednak błyskotliwe i w żadnym razie nie przytłaczające. Nieźle pomyślane skity, niekiedy naprawdę zabawne (MC Paul Barman jako Cleofis Randolph!), dodatkowo wzbogacające opisywaną niewesołą rzeczywistość roku 3030. Słowem, „Deltron 3030” to po prostu album, który każdy szanujący się fan hip-hopu powinien znać.
Dość jednak o pierwowzorze, w głośnikach brzmią właśnie ostatnie takty „dwójki”. Pytanie zasadnicze – czy „Event 2” dał radę dorównać pierwowzorowi?
Odpowiedź jest prosta i niestety negatywna. Nie, nein, po trzykroć non. Tak naprawdę było to niemożliwe – po 13 latach nie da się zrekonstruować tej magii, tej perfekcji – można jedynie próbować ją odtworzyć, niekiedy stosując dokładnie te same rozwiązania co pierwowzór – „Event 2” tak samo jak jedynka rozpoczyna się narracją (tym razem z głosem Josepha „Don Jona” Gordona-Levitta) oraz długim utworem, wprowadzającym w futurystyczny świat roku 3040. Jednak w porównaniu do „jedynki” oba te utwory wypadają blado – głos Gordona-Levitta to nie ciężki głos Damona Albarna, na którego dźwięk ciary przechodzą po plecach. „The Return”, choć sam w sobie kawałek niezły, nijak się ma do mocarnego „3030” – dla mnie jednego z najlepszych utworów w historii gatunku.
I szczerze – przez resztę recenzji mógłbym w taki sposób konfrontować ze sobą kawałki z obu płyt, za każdym razem wskazując na wyższość pierwowzoru. Jest bowiem smutną prawdą, że „Event 2” nie ustrzegł się „klątwy sequeli” - brakuje tu tej szczypty magii, tej spójności i "kompletności" pierwowzoru, wspomnianej wyżej doskonałości poszczególnych komponentów. Mówiąc prościej - każdy z elementów - rap, produkcja, liryki - stoi na poziomie wysokim, ale nie doskonałym, nie na poziomie "Deltron 3030". Ale - mimo tego - "Event 2" to wciąż bardzo dobry, wykręcony, klimatyczny album. Del to wciąż świetny raper i tekściarz (nawet jeśli w większości tracków brzmi nieco gorzej niż w pierwowzorze – jakby stracił nieco tej swojej beztroski, pasji, jaką emanował niegdyś), znakomicie miksujący futurystyczne wstawki z aktualnym socjopolitycznym komentarzem. Fabuła? Po dziesięciu latach nieobecności Deltron Zero powraca, by z przerażeniem skonstatować, że na jego rejonie nie jest kolorowo – świat został praktycznie zniszczony, ludzkość przeżywa potężny kryzys (Planetwide destruction/Constant weapon fire crushing any production of advancements of science). Od razu rzuca się w uszy, że „Event 2” jest albumem tekstowo cięższym, bardziej mrocznym od jedynki, bardziej skupionym na opisie dystopijnego świata 3040 roku…. Czy to wada, czy zaleta? To już kwestia indywidualnej oceny. Ja osobiście wolałem lżejszą "jedynkę" i jej niesamowite "science-fiction bragga" vide np. "Positive Contact", jednak teksty "dwójki" też są ułożone bez zarzutu - by wymienić choćby "Pay the Price" czy "Look Across the Sky"... Szczególnie spodobały mi się złowieszcze wersy Casuala w "What is This Loneliness" - There's a pentagon in every pentagram/Do your geometry.
Duże brawa należą się Automatorowi, który wykonał kawał dobrej roboty, przygotowując oprawę muzyczną dla epickich przygód Deltrona Zero. Dan nie zapomniał, jak przeprowadzić fuzję klasycznych, samplowanych beatów, ciężkich basów i perkusji - z gęstym klimatem science-fiction. Posłuchajcie choćby „The Return” czy „Talent Supercedes”, a zrozumiecie, o czym mowa. Swoją drogą, to jest osiągnięcie, nie sądzicie? Stworzyć genialną atmosferę dalekiej przyszłości, nie uciekając się do nowoczesnych trapów czy miękkich „chmurowych” produkcji – zamiast tego bazując na staroszkolnym, korzennym boom bapie i skrupulatnym dobieraniu sampli.
Automator nie zdołał niestety, jak już wspominałem, osiągnąć poziomu jedynki, nie znajdziemy tu tak genialnych kombinacji jak „3030” czy nieśmiertelne „Madness”… Ale wciąż jest czym się jarać. Cieszą eksperymenty z rockowymi brzmieniami, typu „Melding of the Minds” (świetne wejście z tym nagłym atakiem gitary) z jak zawsze energicznym Zackiem de la Rochą, czy wybuchowe połączenie gitarowych riffów z bujającymi werblami i wokalami Aarona Bruno w „Nobody Can”. Nie wolno też zapomnieć o świetnych cutach DJ’a Kid Koali, doskonale współgrających z beatami Dana. Moją ulubioną produkcją „Eventu 2” jest „Look Across the Sky” – beat fenomenalnie komponujący się z hipnotycznym wokalem prześlicznej aktorki Mary Elizabeth Winstead. Efekt jest tak dobry, że byłem bliski wybaczenia Marysi udziału w katastrofalnym prequelu „The Thing” (Na szczęście szybko mi przeszło). Srebrnym medalem honoruję nie mniej świetny, rzewny, nostalgiczny „Do You Remember” ze świetnym wokalem Jamiego Culluma.
Powracają też humorystyczne skity, na których usłyszeć możemy interesujących gości – aktorkę Amber Tamblyn, komika Davida Crossa, Davida Changa… oraz muzyczny tercet komediowy The Lonely Island, znany z raczej mało subtelnego humoru („Jizz In My Pants” – kto kojarzy?). Obawiałem się ze strony TLI najgorszego, a ku memu zaskoczeniu dostałem całkiem zabawny, rapowany skit z udziałem robota-menela (?!). Pozostałe wstawki są też niezłe, szczególnie te duetu Tamblyn/Cross (…you gonna finish that hover sandwich?)
Ocena... „Event 2”, mimo faktu, że jest wyraźnie gorszy od poprzednika, to wciąż dobry, dopracowany, pomysłowy album, ze wszech miar godny przesłuchania. I udowadniający, że tercet Del-Dan-Kid Koala to siła, której nie wolno lekceważyć. "Event 2" dostaje ode mnie mocne cztery. Szkoda jednak, że bardzo prawdopodobym jest, że jest to ostatnia wycieczka w świat Deltrona....