Stevie Crooks "Born On Olympus" - recenzja

recenzja
dodano: 2013-12-14 17:00 przez: Marcin Natali (komentarze: 0)

Wyobraźcie sobie wychowanego na Zachodnim Wybrzeżu "Einsteina po paru shotach Hennessy", zafascynowanego równie mocno Nowym Jorkiem połowy lat 90., co starożytną grecką mitologią czy kulturą wyższych sfer współczesnej Europy… Gościa, który nawija o tym, że przylatuje na koncert pterodaktylem, w kuchni Amazonki przyrządzają mu na obiad piranie, a popija to drinkiem z jadu żmiji. Panie i Panowie, przed Wami Stevie Crooks.

Młody kalifornijski MC na swoim najnowszym, zainspirowanym w pełni greckimi mitami albumie "Born On Olympus" postanowił opowiedzieć swoją historię z perspektywy urodzonego na Olimpie chłopaka, który ląduje na Ziemi w okolicach przypominającego Las Vegas miasta City of Vices, i jako pół-bóg wychowuje się wśród zwykłych śmiertelników, poznając rozkosze, jak i niebezpieczeństwa kryjącego w sobie wiele tajemnic świata...

Począwszy od otwierającego całość "Mt Olympus [The Birth]", każdy kawałek na trackliście nawiązuje (podwójnym) tytułem do greckiej mitologii i stanowi dalszą część Crooksowej układanki, uzupełniając wątek przewodni historii o kolejne jej elementy. Nakreślę w 3 zdaniach całą fabułę - po zdobyciu cennych nauk w Ogrodzie (The Garden) nasz bohater wyrusza na podbój wielkiego miasta, gdzie musi udowodnić swoją wartość i zyskać szacunek rządzących metropolią ludzi. Cel ten osiąga bez wielkich problemów, jednak nie znajduje dręczących go odpowiedzi i w przypływie gniewu "Ares [The Anger]" niszczy większość miasta, po czym wyrusza w rejs na mityczną wyspę Pandory. Bogatszy o pakiet doświadczeń, po przejrzeniu na oczy wraca potężniejszy niż kiedykolwiek do City of Vices, zamyka tam wszystkie sprawy, po czym już jako pełnoprawny bóg wstępuje na Olimp... Tak prezentuje się koncept całego projektu. Jak natomiast wyszła jego egzekucja?

Nie minę się z prawdą, gdy powiem, że równie imponująco. Porównywany w przeszłości za sprawą barwy głosu do młodego Shawna Cartera raper zdecydowanie odnalazł teraz swój własny styl, i coraz odważniej kombinuje w kwestiach techniki, modulacji głosu oraz flow. Potrafi złożyć takie wersy, że instynktownie cofasz track o kilka sekund, otwierając szeroko oczy ze zdumienia i kiwając głową z uznaniem. Za przykład niech posłużą linijki I make words up, the Crooklyn wordsmith / Merlin magical massacre murderous, syllable surgeon z "Medusa’s Melody [The Dance]" czy Perfection, prestigious plans paint the Porsche precious / Tetris tactics take the torque to max in seconds z "Maximus [The Garden]". KOT.

Wersy takie jak te stanowią jednak jedynie wisienkę na torcie "Born On Olympus", daniem głównym są fascynujące obrazy nie z tego świata, które maluje słowami kalifornijski MC. Wyznający zasadę fuck reality that’s how I’m livin raper tworzy swoją własną rzeczywistość, w której Spartanie jeżdżą sportowymi samochodami, on sam trzyma w domowym akwarium rekiny, a jedyną granicą jest jego własna wyobraźnia. W rezultacie dostajemy rozmaite, niezmiernie graficzne wizje takie jak we wspaniałym "Son Of Poseidon [The Sail]".

I took a palm tree some sand and took it to the ocean
I made an island, brought my homies and we started smokin'
I called a dolphin and gave him a plan, he swam away
Returned with whales who chauffeured me back to where I stay
In the process, the water became a large force
Tsunami posse, splashing Cali and New York

Na albumie znajdziemy całe spektrum uczuć i nastrojów – od mocarnego, wjeżdżającego kopem z Timberlanda w drzwi "Cloud Captain [The Arrival]", przez beztroskie "Athena’s Song [The City]", pełne gniewu "Ares [The Anger]", romantyczne "Jen & Zeus [The Love]" po motywacyjne, zamykające płytę "LLG [The Destiny]". Muzycznie "Born On Olympus" również ma wiele do zaoferowania – unoszący się gdzieś ponad chodnikami, dobrze zbalansowany mix wpływów East Coastu i jazzu oraz new schoolu i Południa stanowi idealnie tło dla historii określającego się mianem Float God gospodarza.

"Born On Olympus" to bez cienia wątpliwości jeden z najbardziej kreatywnych koncept albumów, jakie słyszałem w ostatnich latach i kolejny dowód na wyjątkowość Steviego Crooksa. Nawet jeśli skojarzy wam się on głosem czy flow z jakimś innym MC, to pod względem treści jest jedyny w swoim rodzaju. Kiedy mówi My imagination is danger i że powinien być sławny chociażby ze względu na sam perfekcjonizm (Honestly, I should be famous alone off of perfection) trudno się nie zgodzić. Crooks to MC-wizjoner, jakich mało, potrafiący przenieść nas swoimi tekstami w zupełnie inny świat. Może nie wszystkie kawałki w oderwaniu od całości będą tak samo imponujące, ale trzeba pamiętać, że ta płyta to nie przypadkowy zbiór kilkunastu tracków i warto oceniać je w kontekście całości. Ode mnie czwórka z dużym plusem i propsami za nieszablonową pomysłowość i wytaczanie własnych ścieżek.

Pod spodem cztery numery do odsłuchu na zachętę, a cały album możecie odsłuchać w serwisie Spotify, oraz nabyć w iTunes.

Tagi: 

Plain text

  • Adresy internetowe są automatycznie zamieniane w odnośniki, które można kliknąć.
  • Dozwolone znaczniki HTML: <a> <em> <strong> <cite> <blockquote> <code> <ul> <ol> <li> <dl> <dt> <dd>