Killer Mike, El-P "Run the Jewels" - recenzja
Muszę przyznać, że bardzo się ucieszyłem na wieść, że El-P i Killer mike mają wydać wspólny album. Brooklyńczyk wypuścił w ubiegłym roku kozackie „Cancer 4 Cure”, a raper z Atlanty nagrał jeden z trzech najlepszych krążków 2012 roku. Zresztą przy „R.A.P. Music” maczał palce El-P, tworząc w całości muzykę do tego dzieła i nawijając zwrotkę w „Butane (Championship Anthem)”. Chemia tych dwóch panów jest niewyobrażalna i dawała nadzieję, że wspólnie rapowany album będzie kandydatem do płyty roku. Odbiór „Killer Mike + El-P = Run the Jewels” (tak też jest określane to wydawnictwo) jest bardzo dobry, a w ocenach przebił obydwa zeszłoroczne, autorskie solówki raperów. Czy zasłużenie?
„Killer Mike + El-P = Run the Jewels” to zaledwie 33 minuty. To nawet krócej niż “Illmatic”. Na szczęście tak krótka płyta równa się temu, że znajduje się na niej sama esencja, bez zbędnych wypełniaczy, a same utwory mają idealną długość. Nie są ani za krótkie (więc nie pozostaje niedosyt, że mogliby pociągnąć dłużej), ani nie nużą niepotrzebnymi dodatkami, które sztucznie rozciągają kawałki. A mamy ich 10. Jest ich więc mniej niż na „Cancer 4 Cure” i „R.A.P. Music”. Szczerze mówiąc, znając talent obydwu person, to dało się wrzucić jeszcze parę numerów i krążek pewnie nie straciłby na wartości - ale nie ma co narzekać.
Budowa utworów jest bardzo ciekawa. Raperzy próbują odbijać od schematycznego układu - jedna zwrotka jeden raper, a druga inny raper. Obydwaj rapują w numerach zazwyczaj po kilka krótkich zwrotek, składających się czasem z zaledwie 4 wersów (zamknięcie „Run the Jewels” przez Killer Mike’a). Daje to fajny efekt przypominający choćby to co robili Beastie Boys. Oczywiście standardowy podział zwrotek też się tu znajduje, ale jak już mówiłem nie jest dominujący. W samych tekstach dużo tłustego bragga, opowieści z getta (Mike) i trochę odniesień do swojego życia. Mamy tu również zaczepkę w stronę Jiggi, Westa i Diddy’ego. Jay i Puff są wspomnieni jako osoby, raperzy, którzy uniknęli więzienia za swoje przestępstwo i są w stawiani w opozycji do Shyne’a. Watch the Throne dostają mocnymi aluzjami od Zabójczego Mike’a w kawałku „Sea Legs”:
„There will be no respect for The Thrones
No master mastered these bones
Your idols all are my rivals
I rival all of your idols
I stand on towers like Eiffel, I rifle down all your idols
Niggas will perish in Paris, niggas is nothing but parrots”
Gdybym miał scharakteryzować style obydwu Panów, to El-P jest tym bardziej stonowanym w nawijce, a Mike ciśnie do mikrofonu, jakby miał go zaraz rozwalić ("Big beast in a cage with a heart full of rage, it seems I can't behave"). Zresztą progres jaki poczynił raper z Atlanty jest oszałamiający. Obydwa „ I Pledge Allegiance to the Grind” były po prostu fajne. Recenzowane przeze mnie „Pl3dge” było już sporym krokiem do przodu, ale rozwój i pokaz charyzmy jaki pokazał w „R.A.P. Music” opuszczał szczęki wszystkim, którzy się z nim zapoznali. Odnoszę wrażenie, że propsy za album z 2012 podziałały na Mike’a mobilizująco. Mam takie odczucie, że w końcu uwierzył, że może być wielkim raperem i nie jest skazany na stanie w cieniu bardziej znanych kolegów z Dungeon Family. Nawet Big Boi musi uznać jego wyższość w „Banana Cliper” (mimo, że za linjkę “Now it's true, niggas are simply simple minded simple Simons, Being dumbed down by the local radio stations by designing” należy mu się wielki ukłon szacunku).
El-P za to zszedł na ziemię i trochę uczłowieczył swój rap. Początek tego można było usłyszeć na ostatniej solówce, a na "Run the Jewelz" z powodzeniem to kontynuuje. Jego teksty nie są już tak odjechane jak na dawnych krążkach. Za to sporo u niego mocnych punchy, ale nawiniętych w mało agresywny sposób. MC z Brooklynu nawija spokojnie, bez emocji, pokazując swoją wyższość nad innymi i jest w tym cholernie przekonywujący. Zdarza mu się co prawda podkręcić tempo nawijek, ale jest to raczej wyjątek od reguły. Zresztą trzeba oddać, że przyśpieszenia w jego wydaniu są naprawdę na wysokim poziomie. Nie jest to może tak mordercze tempo jak u Tech N9ne'a, ale jest szybko i czysto pod względem dykcji.
Raper i producent z Nowego Jorku to geniusz jeśli chodzi o tworzenie bitów. Zresztą swoje produkcja sam najlepiej zilustrował w kawałku „Run the Jewels”:
„I don't wanna sound unkind but the sounds I make are the sounds of the hounds that are howlin
Under your bed I'm here growling,
Same time under the blanket you're cowering”
Kiedy West próbuje wejść z “Yeezusem” do grona industrial-hip-hopu, śmiało sięgając po ostrą elektronikę, zżynając przy tym sporo patentów od Deathgrips, El-P robi podkłady zimne, odarte z uczuć, ale przy tym melodyjne. Bliżej im do tych z „Cancer 4 Cure” niż ostatniej płyty reprezentanta Atlanty. Jest tu zimna elektronika bez żadnych południowo brzmiących dźwięków jak to było np. "Willie Burke Sherwood". Została ona za to wzbogacona czy to o trąbkę, czy gitarowy riff.
Jak już wspomniałem we wstępie, chemia między obydwoma panami nie ma sobie równych. Mike nawet nawinął: “Producer gave me a beat, Said it's the beat of the year, I said El-P didn't do it, So get the fuck outta here”, co bardzo plastycznie charakteryzuje relacje i szacunek jakim darzą się raperzy. Niestety “Killer Mike + El-P = Run the Jewels” ma tego pecha, że autorami krążka są raperzy stroniący od fleszy błysków. Przez to niestety nie porwie mas i jest skazane na kiepską sprzedaż. Szczególnie, że w podobnym okresie wyszły też krążki Wale’a, Millera no i „Yeezus”, które popularnością przyćmią dzieło duetu z Atlanty i Nowego Jorku. Szkoda, bo płyta El-P i Mike’a jest w tym gronie moim numerem jeden i nie mogę jej wystawić niczego innego, jak 5 z plusem.