Rap biznes, novum i deja vu - felieton
Brooklyn to nie tylko miejsce, gdzie wiedzą jak strzelać do siebie nawzajem i palić blanty-giganty, ale też miejsce, gdzie raperzy sprawnie opanowali umiejętność robienia biznesu. Do napisania tego materiału zainspirowały mnie dwa newsy dotyczące dwóch postaci z dwóch kompletnie różnych pokoleń i części BK. Jeden pochodzi z Marcy Houses, ma ponad cztery dychy i tyle pieniędzy, że cała redakcja Popkillera po sprzedaży obydwu nerek nie byłaby w stanie zapłacić jego podatków. Drugi to newcomer, który jeszcze nie może legalnie kupić browarka, ale już przypisano mu rolę reanimatora tradycji swojej dzielnicy. W przeciwieństwie do obowiązujących w Polsce dwóch przykazań Włodka "po pierwsze nie dla sławy, po drugie nie dla pieniędzy", obydwaj są żywo zainteresowani jednym i drugim. Chodzi mi oczywiście o Jaya-Z, który lada chwila dostarczy właścicielom Samsung Galaxy swój materiał na długo przed premierą i Joeya Bada$$a, który właśnie rzucił mixtape "Summer Knights", który miał być ostatnim sprawdzianem przed oficjalnym mainstreamowym debiutem.
Z jednej strony mamy w tym zestawieniu jednego z najbardziej wpływowych ludzi w Stanach. Kiedy pojawiła się informacja, że jego nowy krążek "Magna Carta Holy Grail" zostanie wypuszczony na rynek sporo wcześniej we współpracy z Samsungiem, pojawił się komentarz RIAA (instytucja, która w USA wydaje złote i platynowe płyty) w którym napisano, że milion egzemplarzy kupionych przez Samsunga nie będzie liczył się do statystyk sprzedażowych. Powoływano się na przepis głoszący, że minimalna cena płyty, która upoważnia do wliczenia jej w statystyki sprzedaży nie została przekroczona przy masowym zakupie technologicznego giganta. Przywoływano też logiczny argument twierdzący, że skoro użytkownicy smartfonów będą mieli album za darmo, ciężko uznać to za zakup, a platyna i złoto powinny być wyróżnieniem dla artystów, którzy zyskali zaufanie (wyrażone inwestycją swoich ciężko zarobionych pieniędzy) odpowiedniej liczby słuchaczy. No cóż... Pierwszego lipca na oficjalnej stronie RIAA pojawił się komentarz Liz Kennedy, jednej z dyrektorek instytucji, który zaprzeczył wszystkiemu co dotąd napisałem i sprawił, że jedno z głównych haseł promocyjnych "Magna Carta Holy Grail" - "new rules", stało się jeszcze bardziej wymowne. Tym samym Jay-Z na długo przed premierą swojego albumu jest już pewien, że na jego ścianie zawiśnie kolejna platynowa płyta. Mnie osobiście martwi w tym fakt, że za chwilę może to doprowadzić do absurdalnych i patologicznych zjawisk. Idąc tym tropem wystarczy bowiem sprzedać określoną ilość egzemplarzy molochowi, a nawet jeśli płyta będzie gniotem i nikomu z użytkowników nie zachce się ściągnąć aplikacji, platyna trafi do autora. Oczywiście tak nie będzie w przypadku Jaya, nowy album zapowiada się więcej niż dobrze, ale to pewne, że tropem jego "nowych zasad" podążą kolejni. Aha... Oczywiście fakt, że RIAA zmieniło zdanie jest zupełnie przypadkowy i na pewno nie ma nic wspólnego z nieoficjalnymi działaniami perswazyjnymi Roc Nation i Samsunga, a to, że tak ładnie zgrywa się to z hasłem reklamowym to czysty przypadek i niesamowita wręcz magia muzyki hip-hop. Bez wątpienia.
Co wspólnego ma z tym Bada$$? W tym rzecz, że chyba niewiele. W niedawnym wywiadzie z Village Voice podzielił się tym, że prawdopodobnie zrezygnuje ze współpracy z Jayem i jego Roc Nation. W tym akurat nie widzę nic złego, bo ciężko mi wyobrazić sobie go w towarzystwie popowego towarzystwa a'la Bridget Kelly czy Rita Ora i nie widzę jakoś jego prób stworzenia singla, który poleci szeroko, a wiemy przecież, że takie praktyki obowiązują w R.O.C. (vide: J. Cole). Rzecz w tym, że zapytany jakich warunków oczekuje odpowiedział "Trzy miliony. Z góry". Nie dziwię się, że dziennikarz zapytał czy mówi poważnie czy robi sobie jaja. "To pozwoliłoby zabrać moją mamę z dzielnicy". Myślę, że znacznie mniej wystarczyło by by ją stamtąd zabrać i że sam kontrakt z Ecko i hajsy za koncerty w całych Stanach bez problemu pokryłyby koszta całkiem przyzwoitego domku w ładnej i spokojnej willowej dzielnicy. Nie zaglądając jednak nikomu do portfela chciałby z pewnym niepokojem zauważyć, że nasuwa się tutaj pewna analogia. Nie przypomina wam to trochę sytuacji, kiedy Papoose, w czasie kiedy jeszcze uważano go za "the next big thing" zażądał za podpisanie kontraktu 1,5 miliona dolców? Pamiętamy wszyscy jak to się skończyło, wiemy w jakim miejscu Pap znajduja się teraz i pozostaje mieć nadzieję, że nie będzie powtórki. Po pobieżnym sprawdzeniu "Summer Knights" nawet jako szczery fan talentu Bada$$a, nawet w sytuacji kiedy dysponowałbym takimi pieniędzmi nie dałbym tyle. Ale o tym już w recenzji... Zapraszam do dyskusji nad zmianami w RIAA i postawą Joeya w komentarzach.