Gedz "Serce Bije W Rytm" - przedpremierowa recenzja
"Nie jestem tu za wcześnie jak Spinache, mój czas jest, ej, możesz się spinać błaźnie - Gedziula a.k.a. dopiero teraz się zacznie" - te zawarte w intrze wersy świetnie ilustrują debiutancki album Gedza. Bowiem mimo że ja czekałem na niego już od dawna - a z wytężoną uwagą od czasu pierwszej edycji Młodych Wilków - to po pierwszym wrażeniu można odetchnąć. Gedziula szlifując długo debiut nie zamulił swojej chwili jak Papoose czy Ya Boy. Sytuacja wygląda diametralnie inaczej.
Małolacką przewózkę i bezczelność w amerykańskim stylu przytemperował a uzyskaną w ten sposób energię przekuł w to, że mamy tu już nie potencjał a ukształtowanego rapera z pomysłem na siebie. A może po prostu warto było też poczekać na dorastanie słuchacza? Gdy parę lat temu Gedz śledził najświeższe trendy za oceanem to trafiał do niszy a "standardowy polski słuchacz" hejtował z miejsca bo "komercja, techno, tylko sample" czy "pedalskie flow jak Lil Wayne i inne lamusy co zabijają klasyczny hip-hop". Dziś gdy cała scena zaczyna obracać się ku zaoceanicznym nowościom i stara się wyczuć, o co w nich chodzi i jak je ugryźć, Gedz może patrząc za siebie uśmiechnąć się szeroko niczym Baraka - bo etap ten ma dawno za sobą i teraz serce bije mu w naprawdę świeżym rytmie.
Ten materiał to przykład jak powinien brzmieć świeży debiut młodego rapera. Mamy tu zarazem ukształtowany metodą eksperymentów, prób i błędów warsztat (pamiętacie kopiowanie nawijki i adlibsów Lil Wayne'a, które z jednej strony pokazywało potencjał a z drugiej mocno raziło?), jak i dojrzałe i wyrobione spojrzenie oraz gust, a także naturalność i muzykalność. Podczas gdy masa młodych MC brzmi dziś jak "Jaram się nowym raperem X ze Stanów, więc postaram się odtworzyć go w polskiej wersji" Gedz przeszedł ten etap w wieku 18-lat, gdy "Magazyn Hip Hop mogłeś z papieru czytać". Dziś na bazie tego stworzył swój własny patent, obejmujący przeróżne rapowe światy. Dlatego, gdy słuchamy "Serce Bije W Rytm" i mamy obok siebie soczysty mainstream, cykające trapy, połamane dubstepy, surowy cover "Started From The Bottom", kalifornijskie piszczały czy wręcz atribecalledquestową "Hipnoterapię" to łapiemy się na tym, że całość wciąż brzmi spójnie a gospodarz w klimatycznej gimnastyce czuje się jak ryba w wodzie. A inspiracje i trendy wciąż wrzuca, ale dawkując je delikatnie i z wyczuciem. Dlatego mamy wspomniany cover "Started From The Bottom" czy (zremiksowany finalnie) cover "Otisa" a obok tego skopiowane dla zabawy flow Drake'a z "Gonorrhea" w "Bezkonkurencyjnym" czy lilwayne'ową modulację w "Nie mów mi, że jest za późno" - i o dziwo wszystko się klei.
Gedz bawi się muzyką z wyczuciem, serwuje nam mieszaninę klimatów i inspiracji, uzupełniając kolaż zgrabnie i z gracją. Raz stawia na formę, braggi, flow i punche ("Bezkonkurencyjny", "Otis"), raz z pełnym luzem dosiada połamanych klubowych rytmów, na których wyłożyłby się niejeden ("Królowie Nocy"), przechodząc w zadymiony upalony chillout ("Hipnoterapia"), by zaraz uderzyć soczyście i z mocą ("Punkt widzenia 2"). Podobnie różnorodnie jest treściowo - od nasuwających skojarzenia z Wayne'em abstrakcji ("Bezkonkurencyjny"), poprzez imprezy ("Skit o problemach z melanżem"), emocjonalną nastrojowość ("Chodź ze mną"), po zmęczenie problemami ("..." czy "Mówisz mi jak mam żyć") i odwieczną finansową zagwozdkę ("Gdzie jest siano"). Świetny background serwują producenci, wśród których ciężko wyłapać słabsze punkty. Grrracz czy Sherl0ck elegancko łączą obycie i warsztat z umiejętnością wplecenia najświeższych trendów jako smaczki - wystarczy posłuchać jak klasyczna z pozoru, nasuwająca skojarzenia ze starym Noonem pętla łączy się z dubstepowym przejściem w "Chodź ze mną" czy jak soczyste pianino przeplata się z tubalnymi wstawkami i funkową kalifornijską pulsacją w "Gdzie jest siano". Najważniejsze, że dają oni gospodarzowi pole do popisu i ukazania pełni możliwości, zamiast ograniczać go konwencją lub standardowymi ramami a ten korzysta z tego i rozwija skrzydła.
"Serce Bije W Rytm" to wachlarz umiejętności Gedza i klimatyczny rollercoaster, chwytający newschool z wyczuciem, muzykalnością, głową i kontrolą nad finalnym efektem. Materiał, który wbrew opiniom wielu zwolenników klasycznego brzmienia, będąc słyszalnie inspirowany dzisiejszym mainstreamem za oceanem nie jest ani płaski, ani płytki, ani minimalistyczny, ani popowy. Przeciwnie - dla wyłapania wszystkich zawartych tu smaczków, zarówno w warstwie muzycznej, jak tekstowej, emisyjnej, warsztatowej i technicznej trzeba nie dość że sporej muzycznej świadomości to jeszcze sporego osłuchania i trzymania ręki na pulsie z tym, co działo się w ostatnich latach w Stanach (i nie tylko). W erze coraz częstszych 'za szybkich' debiutów z wieloma warsztatowymi wadami Gedz uderza mając solidną podbudowę i nie stawiając na łatwe, chwytliwe motywy. A czy nie zbyt rozbudowane to będzie dla przeciętnego polskiego słuchacza? Mam nadzieję, że nie, bo moim zdaniem to nie tylko mocny kandydat do debiutu roku, ale i pozycja, która powinna przewijać się w rozważaniach nad płytą roku. Don't sleep on it. Piątka z małym minusem.
Mojej ulubionej płycie 2012 (VNM'owi) też wystawiłem 5-, ogólnie piątki rocznie daję zawsze ze 3-4 albumom polskim, więcej na ten level nie wchodzi tylko zostaje max na 4+ więc nie powiedziałbym że niska :)
Singlom daleko do moich ulubionych numerów z albumu, tyle powiem :) A co do stronniczości - wszystko zawsze przy recenzjach jest kwestią gustu, dla mnie takiej płyty w polskim rapie brakowało, tak jak brakowało w mainstreamie takiego rapera jak Gedz.