Twiztid "Abominationz" - recenzja
Gdyby ktoś zapytał mnie, jaki jest mój ulubiony zespół horrorcore’owy, z pewnością odpowiedziałbym, że jest nim Twiztid. Natomiast przy pytaniu, za co tak ich lubię, miałbym już spore problemy. Do głowy przychodzą mi takie hasła jak skillsy, teksty, świetny głos obu raperów, ale chyba przede wszystkim klimat. W dorobku grupy z Michigan praktycznie nie ma albumu, który byłby nijaki. Twierdzę też, że spora część ich dokonań mocno odbiega od „książkowego” horrorcore’u.
Można więc domniemywać, że moje oczekiwania związane z "Abominationz" były duże. Zresztą duże to mało powiedziane, bowiem czekałem na album, który pobiłby genialne „Heartbroken & Homicidal”. Wiele razy przekonałem się, iż z takim podejściem bardzo łatwo się przeliczyć, ale umówmy się. Madrox i Monoxide nigdy mnie nie zawiedli, więc czemu nie miałbym wymagać od nich czegoś świetnego?
Album rozpoczyna bardzo klimatyczne „Bad Side”. Mroczny gitarowy bit, szybki rap, śpiewany refren. To jest przepis na świetne otwarcie. Wokalne partie nie są zresztą na tym albumie rzadkością. Jako przykład mogą posłużyć „Blood..All I Need” czy „Nightmarez”. No i oczywiście „LDLHA-IBCSYWA”, do którego jeszcze wrócę. Nie wiem czy istnieje osoba, dla której wokale Madroxa i Mono są uciążliwe, ale jeśli tak, to jest to z pewnością mały odsetek wśród słuchaczy, ponieważ tego "nie da się nie lubić".
Jednak jak sama nazwa wskazuje, raper powinien przede wszystkim dobrze rapować, nie śpiewać. Ale jeśli myślicie, że dawni członkowie House of Krazees tego nie potrafią, jesteście w błędzie. O ile Jamie Madrox zawsze potrafił dać mocarną zwrotkę, o tyle Monoxide od jakiegoś czasu zalicza ogromny progres. Śmiem twierdzić, że prawie dorównał swojemu koledze.
Za produkcję w całości materiału odpowiada Seven, kojarzony głównie z współpracy z Tech N9ne’em i resztą muzyków Strange Music. To nie pierwsza współpraca na linii Twiztid – Seven, ponieważ mogliśmy usłyszeć jego muzykę już na „W.I.C.K.E.D.”. Co tu dużo mówić, Michael Summers świetnie rozumie się z duetem, czego efektem są takie rzeczy jak „This Is Your Anthem”, „Lift Me Up” i cała reszta albumu. Nie mam nic do zarzucenia warstwie muzycznej.
Po złożeniu tych wszystkich elementów dostajemy świetną płytę. Twiztid nie nudzą, bo poza kilkoma skitami, które są całkiem niezłe, jesteśmy cały czas bombardowani co najmniej dobrymi numerami. Moim osobistym faworytem jest, wymienione już wcześniej, „LDLHA-IBCSYWA”. Bardzo emocjonalny utwór, świetnie zaśpiewany i zarapowany, z genialnym podkładem. W moim mniemaniu plusem jest też nieduża liczba gości. Najlepiej wypadł Krizz Kaliko, który udzielił się w „Sux 2 B U”.
Jak pewnie zauważyliście, opisałem tę płytę w samych superlatywach. Zapewne można by się do czegoś przyczepić, ale nie widzę w tym większego sensu. Owszem, Twiztid mają w swojej dyskografii krążki, do których będę częściej wracał, lecz nie zmienia to faktu, że w moim rankingu "Abominationz" to mocny faworyt na płytę roku. Ciężko mówić o obiektywności, ale jak dla mnie mocna piątka nie jest ani trochę zawyżona.